Słowo, jak nóż, słowo jak opatrunek (Iz 55,10-11; Ps 65; Rz 8,18-23; Mt 13,1-23)
Łatwo jest rzucić słowo. To na pozór nie wymaga szczególnego wysiłku. To na pozór nie wymaga szczególnego zastanowienia. na pozór to nie wymaga odpowiedzialności. Każdego dnia świat wypełniany jest miliardami słów.
Co się dzieje ze słowami, które wypowiadamy? Zarówno tymi dobrymi, jak i tymi złymi. Czy rzeczywiście rozpływają się w powietrzu i znikają na zawsze?
Nie. Słowa nie znikają. Działają. Sprawiają, że ktoś się uśmiecha, ktoś się denerwuje, ktoś inny wpada w uniesienie, a jeszcze ktoś inny zaczyna płakać. Słowem można uratować człowiekowi życie, ale można też zabić. Słowem można uszczęśliwić, wzbudzić wiarę, umocnić nadzieję, rozpalić miłość. Ale także słowem można spowodować nieszczęście, zasiać niewiarę, spowodować beznadzieję, wywołać nienawiść. Skutki jednego ludzkiego słowa są w stanie radykalnie zmienić historię ludzkości.
Jeśli ludzkie słowo jest tak brzemienne w skutki, to co dopiero słowo samego Boga!
Słowo człowieka ingeruje w rzeczywistość świata. Przekształca ją. Słowo Boga ją po prostu stwarza. Bóg o tym wiem. Dlatego nigdy nie wypowiedział ani jednego zbędnego słowa.
Modlitwa dniaBoże, Ty ukazujesz błądzącym światło Twojej prawdy, aby mogli wrócić na drogę sprawiedliwości, spraw, niech ci, którzy uważają się za chrześcijan, odrzucą wszystko, co się sprzeciwia tej godności, a zabiegają o to, co jest z nią zgodne. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków.
Brak znajomości, czyli faraon-antysemita (święto św. Benedykta: Prz 2,1-9; Ps 34; Mt 19,29; Mt 19,27-29; rozważania do czytań z poniedziałku 15. tyg. zw. Wj 1,8-14.22; Ps 124; Por. Mt 10,40; Mt 10,34-11,1)
Czego trzeba dzisiaj w Polsce, aby dostać pracę? Wykształcenia? Doświadczenia? Dyspozycyjności? To też. Ale zdaniem poszukujących zatrudnienia przede wszystkim trzeba mieć znajomości. To one sprawiają, że odpada lepszy kandydat, a robotę dostaje miernota.
Znajomości to potęga. Wiadomo, że po znajomości wszystko (nie tylko pracę) można załatwić - od wizyty u lekarza specjalisty po szkalujący wroga artykuł w gazecie. Największa kara, jaka może spotkać człowieka w naszym kraju to pozbawienie go znajomości.
Potomkowie Jakuba też doświadczyli czym są znajomości. Dopóki Egiptem rządzili władcy, którzy znali Józefa, wszystko było dobrze. Dramat zaczął się, gdy rządy w Egipcie objął faraon, który Józefa nie znał. Natychmiast okazał się antysemitą. Zaczął prześladować synów Izraela. Ograniczał ich przyrost naturalny. Zmuszał do pracy ponad siły. Szykanował na rozmaite sposoby.
Nie osiągał jednak sukcesu. Lud hebrajski „im więcej go uciskano, tym bardziej się rozmnażał i rozrastał” - czytamy w Księdze Wyjścia.
Dlaczego?
Po ludzku można to tak wytłumaczyć: Synowie Izraela nie stracili wszystkich znajomości. Mieli je na najwyższym szczeblu. U samego Boga.
Brzmi głupio i może dotykać czyjeś uczucia religijne. Ale coś w tym jest.
Kombinuj, kombinuj, ale po Bożemu (Wj 2,1-15a; Ps 69; Ps 95,8ab; Mt 11,20-24)
„Trzeba sobie jakoś radzić” - powiedział traper wiążąc buta dżdżownicą. To hasło ludzi zaradnych. Takich, którzy się nie załamują i w każdej sytuacji potrafią sobie (i innym) poradzić.
Słynny kaznodziejski przykład: Jezus z Piotrem idą drogą. Nagle widzą wóz z kapustą tarasujący przejazd. Koło po samą oś wpadło do dziury w drodze (czyżby to działo się w Polsce?). Woźnica był człowiekiem pobożnym. Zlazł z kozła, klęknął na środku drogi i zanosił modły, aby mu Bóg pomógł wyjść z opresji. Piotr już napluł w dłonie, aby pomagać pobożnemu woźnicy, ale Jezus przeszedł nie zatrzymując się.
Piotr zdumiony. Kawałek dalej podobna sytuacja. Znów dziura w drodze, wóz z kapustą i woźnica. Ten jednak nie klęczał, tylko klnąc brzydko pod nosem próbował różnymi sposobami ruszyć wóz. Jezus zatrzymał się, Chwycił wóz z jednej strony. Wzrokiem wskazał Piotrowi, aby chwycił z drogiej strony. Woźnica na trzeciego i wyciągnęli.
Nie słuchali podziękowań woźnicy. Poszli dalej. Tylko Piotr zbulwersowany. Jak to, temu, co się modlił, Jezus nie pomógł, a temu, co brzydko klął udzielił pomocy. Dlaczego?
- Widzisz, ten pierwszy czekał, że Bóg wszystko za niego zrobi - powiedział Jezus czytając w myślach Piotra. - Ten drugi też oczekiwał Bożej pomocy, ale sam też nie szczędził wysiłku.
Matka Mojżesza bardzo liczyła na pomoc Boga w ratowaniu syna. Podjęła działania, w których było miejsce na Boże działania. Bóg skorzystał z okazji.
Młody Mojżesz chciał pomóc swoim uciskanym rodakom. Ale postanowił sam rozwiązać sprawę od początku do końca. Nie dał Bogu szansy.
Trzeba kombinować w życiu. Ale po Bożemu.
Boso, ale przed Panem Bogiem (Wj 3,1-6.9-12; Ps 103; Mt 11,25; Mt 11,25-27)
Bóg objawiając się Mojżeszowi w krzaku gorejącym wydał mu na początku dziwne polecenia. Najpierw wołał go po imieniu. Potem zakazał mu podchodzić zbyt blisko. A trzecie polecenie było zadziwiające - kazał mu zdjąć sandały. Mojżesz stał przed Bogiem boso. Nic go nie oddzielało od ziemi, którą w tym miejscu sam Bóg nazwał świętą.
W żadnych czasach nie brak ludzi, którzy poszukują nadzwyczajności. Gdyby dzisiaj Pan Bóg zechciał się gdzieś objawić w postaci płonącego krzewu, biura turystyczne zaraz zaczęłyby organizować do tego miejsca tłumne wycieczki. A jedną z atrakcji byłoby wyskakiwanie z butów. Bez zastanawiania się, dlaczego właśnie na bosaka.
Bosonogi Mojżesz znakomicie uświadamia sobie swoją znikomość i małość. Nie tylko wobec Boga. W ogóle. Gdy dowiaduje się, że ma wyprowadzić z Egiptu swój uciskany naród, pyta: „Kimże jestem, bym miał iść do faraona i wyprowadzić synów Izraela z Egiptu?”. To dobry znak. Sporo zmądrzał, od czasu, gdy zabił Egipcjanina, próbując własnymi siłami rozwiązywać trudne problemy Narodu Wybranego.
Tu na ziemi mamy liczne ograniczenia. Nie możemy patrzeć Bogu w twarz. Jesteśmy w pewnym dystansie. Ale Bóg chce, abyśmy mieli kontakt ze świętością. Choćby tylko bosymi stopami.
Jak Ty się, Boże, nazywasz? (Wj 3,13-20; Ps 105; Mt 11,28; Mt 11,28-30)
Jak masz na imię? To pytanie jest tak naturalne, jak to, że przy spotkaniu kierujemy się pierwszym wrażeniem. Użytkownicy Internetu wiedzą, jak ważne jest prawdziwe imię człowieka, którego spotyka się w sieci. Powszechne jest tam podszywanie się pod innych, udawanie kogoś, kim się nie jest, a równocześnie dążenie do wydobycia jak największej ilości prawdziwych danych o innych.
Imię jest skarbem. Jest sposobem identyfikacji. Punktem odniesienia. Dowodem istnienia. W świecie ludzi imię jest najczęściej darem. Otrzymujemy je od innych. Dając nam takie, a nie inne imię, próbowali coś wyrazić. Najczęściej miłość. Chociaż zdarza się, że imię, które otrzymaliśmy, jest wyrazem czyjegoś egoizmu. Ale to na szczęście rzadko.
Księga Rodzaju podaje, że Adam, pierwszy człowiek, nadał nazwy wszystkiemu, co żyje na ziemi. To był wyraz jego władzy nad stworzeniem, której mu Bóg udzielił.
Ludzie, którzy tworzą sobie bogów na swój obraz i podobieństwo nadają im również imiona. Mojżesz spotkał prawdziwego Boga. Nie próbował Mu nadawać imienia. Nieśmiało pytał, jak Bóg ma na imię. I dowiedział się. Szok. Poznać czyjeś imię, to przecież wejść w jego intymną przestrzeń.
Najdziwniejsze jest to, że nie ma nikogo, kto by mógł Bogu nadać imię. Poza Nim samym.
Krew baranka na drzwiach domu (Wj 11,10-12,14; Ps 116B; J 10,27; Mt 12,1-8)
Zastanawiająco szczegółowe były instrukcje Boga na temat baranka, którego Izraelici mieli spożyć tuż przed wyjściem z Egiptu. „bez skazy, samiec, jednoroczny; wziąć możecie jagnię albo koźlę”.
Nic dziwnego. To nie były takie sobie baranki. Po pierwsze swoją krwią ratowały życie Izraelitom. „Gdy ujrzę krew, przejdę obok i nie będzie pośród was plagi niszczycielskiej, gdy będę karał ziemię egipską”.
Po drugie te baranki były znakiem o jeszcze głębszej treści. W wielu księgach Nowego testamentu Jezus jest utożsamiany z barankiem. „Oto baranek Boży” - wskazywał Jan Chrzciciel.
Chrystus jest barankiem bez skazy, bez grzechu, który dokonał odkupienia za cenę własnej krwi.
Denerwuję się czasem, gdy spotykam się ze zbyt szczegółowo sprecyzowanymi wymaganiami Boga. Wolę ogólniki, możliwe do interpretacji. Zapominam, że Bóg działa w innej skali niż ja. W skali wieczności.
Jak wprowadzić ruch prawostronny? (Wj 12,37-42; Ps 105; Mt 11,29ab; Mt 12,14-21)
Politycy nie lubią gwałtownych ruchów. Wolą małe kroczki. Zwłaszcza wtedy, gdy trzeba jakiemuś narodowi, cierpiącemu o dawna z powodu zależności od innych, przywrócić wolność. Ich zdaniem do wolności trzeba dojrzewać powoli. Opowiadają dużo o szoku, jaki może wywołać zbyt gwałtowne wyzwolenie z zależności. Przywołują liczne przykłady narodów i plemion, które sobie nie poradziły ze zbyt gwałtownie odzyskaną wolnością. Dlatego najpierw proponują wolność w ograniczonym zakresie.
Wielu ludzi podobnie myśli o wychodzeniu z niewoli zła. Też mówią o technice małych kroków. Bez żadnej gwałtowności. Zamiast dwudziestu grzechów dziennie - osiemnaście. O, jaki postęp.
Takie wychodzenie z niewoli zła można porównać do stopniowego wprowadzania np. w Wielkiej Brytanii ruchu prawostronnego. Gdyby to robić małymi kroczkami, to najpierw prawą stroną powinny jeździć wszystkie samochody osobowe w kolorze zielonym. A reszta nadal niech jeździ lewą stroną.
Izraelici dobrze się zakorzenili w niewoli egipskiej. Ponad czterysta lat to ładny kawałek czasu. Można się przyzwyczaić, przystosować. Oczywiście, wolność by się przydała, ale może by tak odzyskiwać ją stopniowo?
Pan Bóg pokazał, jak należy wychodzić z wieloletniej niewoli. Jednego dnia. Zdecydowanie.