Pod prąd (Dz 4,8-12; Ps 118; 1 J 3,1-2; J 10,14; J 10,11-18)
Brian Welch, w środowisku muzycznym znany jest jako „Head”. Przez lata był gitarzystą niesamowicie popularnej, ostrej kapeli Korn. Od niedawna jest chrześcijaninem. W obecności kilku tysięcy ludzi złożył wyznanie wiary. Chcę zacząć nowe życie – wyjaśnił zdumionym kolegom i pożegnał się z zespołem. Co się stało?
Rock’n’rollowe marzenie zaczęło się z czasem zmieniać w koszmar. Pojawił się alkohol, narkotyki, przypadkowe związki z kobietami. Odeszła żona, zostawiając na głowie muzyka małą córeczkę. Brian wpadł na ryzykowny pomysł: zabrał ją w trasę. Jednak, gdy pewnego dnia usłyszał, jak dziewczynka chodzi po pokoju i śpiewa fragment utworu Korna: „Chcę uprawiać seks przez cały dzień” przeraził się. Momentalnie zadzwonił do chłopaków i pożegnał się z nimi. Jak wiele zmienia w życiu dziecko! Nadaje wszystkiemu zupełnie nową perspektywę.
– Poszedłem do kościoła i powiedziałem Panu: „Uratuj mnie od uzależnienia od narkotyków i alkoholizmu, mojej depresji i gniewu – opowiada – Jeżeli jesteś Bogiem, uzdrów mnie. Daj mi spokój i radość, o której każdy mówi, że ją masz.
Dziś zaskoczonym fanom opowiada: – Nie czuję ani nienawiści, ani lęku, ani gniewu, ani smutku. Mam tyle pokoju wewnątrz. Mogę iść do każdego i podzielić się miłością.
Przypomniałem sobie o jego historii, gdy przeczytałem słowa, że Piotr został napełniony Duchem Świętym. Nie było w nim cienia nienawiści, pogardy, ironii. Stanął przez Żydami jak puste naczynie. Jego olbrzymią pustkę wypełniła po brzegi Boża miłość.
Uważaj na siebie! (Dz 20,17-18a.28-32.36; Ps 100; Rz 8,31b-39; J 10,14; J 10,11-16)
Uważajcie na samych siebie – prosi dziś Paweł starszych Kościoła. Zaraz, zaraz. Gdzieś już słyszałem te słowa..
– Uważaj na siebie – powiedział mi kiedyś spowiednik. Przejąłem się tym słowem, ale oczekiwałem zagrożenia z zewnątrz. Chuchałem i dmuchałem, by nie stała mi się jakaś krzywda. Po pewnym czasie zrozumiałem jednak, co zakonnik chciał powiedzieć. Prawda jest bolesna:
sam jestem dla siebie największym zagrożeniem.
Ile razy zdarzały się sytuacje, że ludzie otaczali mnie wianuszkiem, chwalili, klepali po plecach. Do czego wówczas potrzebny był mi Bóg? Mógł mi tylko popsuć koniunkturę. Pamiętam, że jedynymi osobami, które się wówczas zaniepokoiły, byli bracia i siostry ze wspólnoty. „Uważaj!” – szczerze się zmartwili. Uważać? Na co? Przecież kontroluję sytuację. Dam sobie radę!
Nie dam sobie rady. Zaufam sobie, ustami, rzecz jasna, będę chwalił Boga, ale tak naprawdę spocznę na laurach. Będę udawał pokornego, by, jakby od niechcenia, ukazywać innym talenty, elokwencję i zdolności… Czy przypomnę sobie, że jestem jedynie „poronionym płodem” (tak pisze o sobie św. Paweł), w którym zakochany jest sam Bóg?
Przypisywanie sobie chwały jest obrzydliwością. Jak bardzo musi to boleć Boga, który wie, że cechy, którymi się chwalę, są Jego bezinteresownymi darami! A ja? Choć głośno tego nie mówię, wiem przecież dobrze, że to ja napisałem, ja pomyślałem, ja pocieszyłem. Czyim jestem uczniem? Pokornego Boga czy demona? Większości zapewne wystarczy, że widzą mnie na niedzielnej Mszy. „To porządny, pobożny chłopak” – pogłaskają mnie po głowie. Problem w tym, że Pan Bóg nie słucha głosu większości. On bada serce ogniem Ducha Świętego.
Dotyczy to każdego. Sparaliżowana osoba na wózku może grzeszyć większą pychą niż złoty medalista olimpijski. Wystarczy, że pomyśli sobie: „Ależ ja jestem pokorna!” lub westchnie z niekłamanym zadowoleniem: „Ileż ja dobra w życiu uczyniłam!”. Są tacy, którzy są pokorni i są z tego dumni…
Wszyscy jesteśmy Chrystusami (Dz 11,19-26; Ps 87; J 10,27; J 10,22-30)
To nie bluźnierstwo. I nie reklama nowego filmu Koterskiego. To słowa jakby żywcem wyjęte z dzisiejszego czytania.
Apostołowie głosili słowo Boże, Pan wspierał ich posługę znakami i cudami. Aż w końcu „w Antiochii po raz pierwszy nazwano uczniów chrześcijanami”.
– Skąd pochodzi słowo „chrześcijanin”? – zastanawia się ojciec Stanisław Jarosz – Z Antiochii! Ludzie widząc uczniów wołali: to chrześcijanie, czyli… to Chrystusy! Nie ma innej drogi. Tylko droga krzyża. Kiedy ostatnio powiedziałem pewnemu zakonnikowi: życzę ci abyś skończył, jak Jezus, to prawie się na mnie obraził.
– Naprawdę, nie ma innej drogi? – pytam innego paulina, ojca Adama Piecucha. – Jasne, można zakrzyknąć: mam lepszą drogę do Pana Boga niż Jezus Chrystus! Bez osamotnienia, cierpienia, bólu. Coś mi to przypomina. Modlitwa w Ogrójcu. Tak straszna, że aż do krwi. Może w sercu Jezusa tryskała ogromna chęć życia? Nie wiem. Wiem, jak potwornie się zmagał, by przyjąć wolę Ojca. A co było tą wolą? Krzyż. I tu już rozmijamy się z naszą pobożnością. Nawet sam zakochany w mistrzu Piotr kręci głową: Niech cię Bóg broni, nigdy to na Ciebie nie przyjdzie. I co słyszy? Zejdź mi, diable z oczu! Myślisz o tym, co ludzkie, chcesz uciec od krzyża, jak każdy. A to w krzyżu jest zbawienie.
Gdzie diabeł nie może? W pokorze! (Dz 12,24-13,5a; Ps 67; J 8,12b; J 12,44-50)
Wtedy po poście i modlitwie oraz po włożeniu na nich rąk, wyprawili ich.W dzisiejszym czytaniu aż dwukrotnie pojawiają się słowa o modlitwie i poście. Występują jak papużki nierozłączki. Jezus mówił wprost, że niektóre złe duchy „wyrzuca się tylko modlitwą i postem”. Dlaczego?
Demon boi się ludzi pokornych, bo idą pod prąd jego ścieżek. A post upokarza. Ogałaca. Z pustyni wychodzi się wspartym na Oblubieńcu.
Post połączony z żarliwą modlitwą do Boga jest w stanie zdziałać cuda. Ale tylko wówczas, gdy osoba, która prosi, nie przypisuje chwały sobie. Siostry dominikanki zapytane dlaczego ich modlitwy są tak skuteczne uśmiechały się: Wielu traktuje nas jak specjalistki od modlitwy i pyta, jak rozmawiać z Panem Bogiem. A tu nie ma żadnej metody. Wymodliłyśmy już wielu mężów. Chłopaki na medal. Jak to robimy? Nie wiem. Padamy na kolana w kompletnej bezradności. Mówimy: Panie, my nic nie możemy. I wtedy On działa. Mu tu nie wyrabiamy roboczogodzin modlitw. Nie podbijamy żadnego pracowniczego zegara. To nie my działamy, jesteśmy jak osiołki na których Jezus wjeżdża do Jerozolimy.
Księga Starców opisuje pustelnika, który wypędzał złe duchy. Kiedyś spytał się ich: „Co was wypędza: posty?” Odpowiedziały: „My nie jadamy, ani nie pijamy”. „Czuwania?” .Odrzekli: „My nie śpimy!”. „Życie pustelnicze?”. Odparli: „My sami mieszkamy na pustelni”. Więc co was wypędza? Odpowiedzieli „Nic nas pokonać nie może oprócz pokory”.
Usiądź (Dz 13,13-25; Ps 89; J 3,15; J 13,16-20)
Paweł z towarzyszami dotarł Antiochii Pizydyjskiej. W szabat weszli do synagogi i usiedli. „Po odczytaniu Prawa i Proroków przełożeni synagogi posłali do nich i powiedzieli: Przemówcie, bracia, jeżeli macie jakieś słowo zachęty dla ludu”.
Zdumiewa mnie pokora i pozorna bierność Pawła. W szabat, gdy synagoga wypełniona była tłumem rozmodlonych Żydów wszedł i spokojnie usiadł. Nie narzucał się, nie przekrzykiwał, nie wybiegał przed szereg. Siedział, czekał. Uszanował Prawo. Czy pulsowało mu w głowie zapewnienie Jezusa:
Nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić? I wówczas stało się coś niespodziewanego: to sami przełożeni synagogi poprosili go o słowo. Odważni ludzie. Czy spodziewali się, że mowa Pawła wywróci wszystko do góry nogami? Że w tradycyjnej synagodze usłyszą bolesne słowa prawdy o Żydzie który przyszedł do swoich, a swoi Go nie przyjęli?
Jezus nie znał marketingu? (Dz 13,26-33; Ps 2; J 14,6; J 14,1-6)
– Nam została przekazana nauka o tym zbawieniu, bo mieszkańcy Jerozolimy i ich zwierzchnicy nie uznali Go – rozpoczął Paweł.
Nie ma co, piękny początek kazania. Posłuchajcie teraz opowieści, której nie przyjęto w samej Jerozolimie. Jak tu uwierzyć takiej nowinie? Skoro nawet mieszkańcy świętego Miasta Pokoju jej nie przyjęli? Skoro odrzucili ją zwierzchnicy synagogi? Skoro kapłani przebywający w otoczeniu Świętego Świętych nie dostrzegli w niej prawdy?
Paweł nie tuszuje, nie owija w bawełnę. Czyżby nie znał się na marketingu? Przecież trzeba krzyczeć, zachwalać, pokazywać same plusy i korzyści! Dlaczego zaczyna swoją wypowiedź od informacji o porażce? A może pamięta słowa Jezusa, który widząc odchodzące tłumy pokornie spytał swoich uczniów: Czy i wy chcecie odejść? A mógł przecież złagodzić naukę, krzyczeć za tłumami: wracajcie! Tez chyba nie znał się na marketingu.
Pamiętam, że kiedyś jechaliśmy z oazą na rekolekcje. Mój animator podszedł do pięknej młodej dziewczyny i rzucił: Pojedź z nami, będzie ubaw po pachy. A ona zabiła go wzrokiem i rzuciła krotko: A ja wcale nie chcę, żeby był ubaw po pachy. Odwróciła się na pięcie i odeszła. Już nigdy nie przyszła na oazę.
Oj, prawa marketingu chyba nie działają. O wiele bardziej niż rozdawanie na ulicy baloników z napisem „Jezus Cię kocha” (widziałem taką akcję na festiwalu chrześcijańskim!) działa opowieść złamanego człowieka, który bezradny opowiada: gdy wszyscy mnie opuścili i nikt nie chciał mnie wysłuchać nagle okazało się, że tuż przy mnie stoi Jezus. To On podał mi rękę. Nie spuszczał ze mnie oka.
Panu już dziękujemy! (Dz 13,44-52; Ps 98; J 6,63b.68b; J 14,7-14)
Dopóki ewangelia jest zbiorem pięknych przypowieści, które nie dotykają życia jest jak tom „Mitologii” Parandowskiego albo księga cytatów. Raz cytujemy Miłosza, raz Waszyngtona, raz Goethego, raz Jezusa z Nazaretu. Ale jeżeli zaczyna dotykać życia, jej słowa wywołują gwałtowną reakcję. Zaczynają być ostre jak miecz. Jan połknął „książeczkę”, która była słodka jak miód, ale w jego wnętrzności wnet napełniły się goryczą. I tak działają słowa ewangelii: oczyszczają.
13 maja. 1917. Rosja kipi, przygotowując leninowską rewolucję. Niebawem krew poleje się strumieniami. Na krańcu Europy w zapomnianej przez wszystkich wiosce troje małych pastuszków otrzymuje przesłanie mające przesądzić o losach świata. Od razu zaczynają być prześladowani. Kto rozsądny uwierzy trojgu małym, niepiśmiennym dzieciom?
13 maja Rok 1981. Olbrzymia machina przemocy rozpoczęta wystrzałem z Aurory przetacza się przez cały świat. Na tajnej naradzie pada krótkie polecenie: zabij papieża. Plac świętego Piotra rozdzierają strzały. Wszechmoc Boża znów objawia się w słabości. Bezradny, zakrwawiony Jan Paweł II na oczach całego świata ukazuje kwintesencję chrześcijaństwa: z serca przebacza zamachowcy.
Niewygodna ewangelia. „W następny szabat zebrało się niemal całe miasto, aby słuchać słowa Bożego. Gdy Żydzi zobaczyli tłumy, ogarnęła ich zazdrość, i bluźniąc sprzeciwiali się temu, co mówił Paweł”. Apostołowie zostali wyrzuceni z miasta.