Pojezierze (Iz 35,4-7a; Ps 146; Jk 2,1-5; Mt 4,23; Mk 7,31-37)
On sam przychodzi, by zbawić was. Pedagogika Boga jest rozbrajająca. Gdy widzi, że jesteśmy bezradni, a nasze serce jest jak sucha, spękana ziemia, sam robi pierwszy krok. „Przychodzi, by nas zbawić”.
Kto widział takiego Boga? On sam dodaje nam odwagi. Przyszedł do Abrahama, gdy ten zrezygnowany siedział pod dębami Mamre (po hebrajsku to słowo oznacza gorycz), przyszedł do załamanego Mojżesza, Dawida, Jeremiasza, Daniela. Przyjdzie do ciebie. Nie można przed Nim uciec. Ale Jego kroki są delikatne. Nie wchodzi w nasze życie z butami, dał nam wolną wolę. – Jeżeli będziesz śledził znaki, które ci daje Jezus, będziesz wiedział, co jest napisane w Biblii – opowiada Michał Lorenc, znany kompozytor filmowy – Kiedyś uciekłem od tych znaków. Zaszyłem się w domku nad jeziorami, na Mazurach, gdzie już nic nie mogło mnie spotkać. I wtedy przed moim domkiem przejechała wielka reklama, piwa Żywieckiego z ogromnym napisem: LENISTWO.
Spieczona ziemia zmieni się w pojezierze. Nikt na świecie nie da ci takiej obietnicy! Tylko Bóg. Co więcej, nie są to słowa bez pokrycia. Strumienie wody żywej wypływające z przebitego boku Jezusa zaleją całą ziemię.
Sodomici (1 Kor 5,1-8; Ps 5; J 10,27; Łk 6,6-11)
Słyszy się powszechnie o rozpuście między wami, i to o takiej rozpuście, jaka się nie zdarza nawet wśród pogan; mianowicie, że ktoś żyje z żoną swego ojca. Przypomina mi się opis powszechnego zepsucia w Sodomie i Gomorze. Gdy aniołowie przyszli do miasta ludzie rzucili się na nich, aby ich… zgwałcić. Krzyczeli do goszczącego ich Lota: „wyprowadź ich do nas, abyśmy mogli sobie z nimi poswawolić’. Chcieli „zabawić się” z samymi Bożymi aniołami! Lot przeraził się „Nie dopuszczajcie do tego występku”. Zaryglował drzwi. Bóg poraził rozszalały, pełen żądz tłum prawdziwą ślepotą. Pokazał jak na dłoni ich grzech: byli niewidomi na długo przedtem. Zaślepiała ich żądza.
Sodomici jednak zamiast opamiętać się wciąż nacierali na drzwi Lota. Wkrótce miasto zginęło.
Czytam dalej Księgę Rodzaju. Gdy bracia Józefa zakrzyknęli: „Teraz zabijmy go i wrzućmy do którejkolwiek studni, a potem powiemy: Dziki zwierz go pożarł” tylko jeden z nich głośno zaprotestował. To Ruben. Miał ogromne wyrzuty sumienia, wiedział, że już raz srodze zawiódł swego ojca, Jakuba – Izraela. Dwie strony wcześniej czytamy: „Izrael wyruszył w drogę i rozbił namioty poza Migdal-Eder. A gdy przebywał w tej okolicy, Ruben zbliżył się do Bilhy, drugorzędnej żony ojca swego, i obcował z nią; Izrael dowiedział się o tym” (Rdz 35,22). Tylko tyle, lapidarny zapis. Wystarcza jednak, by zobaczyć, dlaczego w Rubenie obudziły ogromne wyrzuty sumienia. Jako jedyny krzyknął: «Nie zabijajmy go! Nie doprowadzajcie do rozlewu krwi. Wrzućcie go do studni, która jest tu na pustkowiu, ale ręki nie podnoście na niego». Chciał on, bowiem ocalić go z ich rąk, a potem zwrócić go ojcu”.
Te słowa dają nadzieję. Gdzie wzmógł się grzech, jeszcze obficiej rozlała się łaska.
Trzeba tylko jednego: Otworzyć na nią serce.
Bardzo niebezpieczny cytat (1 Kor 6,1-11; Ps 149; J 15,16; Łk 6,12-19)
Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą (...) nie odziedziczą królestwa Bożego.Powiedzmy sobie szczerze: to zdanie powinni wykreślić. Wiem, wiem, Apokalipsa przestrzega przed ujmowaniem choćby jednego biblijnego słowa, ale jak można w XXI wieku pisać takie rzeczy? To nie jest politycznie poprawne!
To bardzo niebezpieczny cytat. Ake Green, szwedzki pastor za zacytowanie tego zdania trafił już nawet do sądu.
Słucham wywiadu radiowego z Adamem Szewczykiem – gitarzystą i autorem piosenek zespołu Magdy Anioł. Dziennikarze zdumiewają się, że odważył się napisać piosenkę, której refren brzmi: „Nie bez przyczyny są chłopcy i dziewczyny”, a jej treść zwraca uwagę na różnice między kobietą i mężczyzną. – Jesteś odważny – chwalą go redaktorzy, a ja łapię się za głowę. W jakich czasach żyjemy? Ktoś, to pisze zwykłą, radosną, pozbawioną cienia agresji piosenkę, uważany jest już za bohatera. Wychodzi przed szereg. Jak bardzo jesteśmy wytresowani przez politycznie poprawne media... Kto w telewizji zacytuje dzisiejsze pierwsze czytanie?
Od ucha do ucha (1 Kor 7,25-31; Ps 45; Łk 6,23ab; Łk 6,20-26 (z dnia) lub Ef 4,1-7.11-13; Ps 23; Mk 4,1-10.13-20)
Spotkałem w życiu kilkanaście osób, które bardzo cierpiały, ale nie okazywały tego na zewnątrz. Na ich twarzach gościł nieustanny uśmiech. To cecha świętych. Ta reakcja nie daje mi spokoju.
Siostra Milena jest ciężko chora na raka. A jednak z uśmiechem służy innym. Spotkałem ją raz w życiu, ale jej uśmiechniętą twarz zapamiętam długo.
Ludzie wychodzący z pokoiku Marty Robin, niesamowicie cierpiącej francuskiej stygmatyczki zapamiętali jej łagodny uśmiech i pełen ciepła głos.
Podobnie wyglądały mniszki ze zgromadzenia Służebnic Bożego Miłosierdzia, gdy opowiadały o założeniu klasztoru. Nieustannie się śmiały. A przecież dotykały ich często bardzo przykre i niesamowicie bolesne doświadczenia. Pytałem je o te duchowe zawirowania, ciemne noce, ale siostry nie mówiły ani słowa. –
To są rzeczy tylko dla Pana Boga – wyjaśniła mi krótko siostra Gertruda – Ja nie chcę rozdrapywać ran, mam zarażać innych uśmiechem. Mogę tylko powiedzieć, że nasz kierownik duchowy, widząc, w jakich bólach powstaje przewidziany przez Faustynę zakon powiedział: Nie sądziłem, że jeszcze dziś Bóg prowadzi ludzi taką drogą krzyżową.
I koniec. Na usta mniszki znowu wraca uśmiech.
Nie chcę widzieć tego bachora! (Lb 21,4b-9; Ps 78; Flp 2,6-11; J 3,13-17)
Znajomy kapłan opowiadał historię kobiety, z którą niedawno rozmawiał. Nie chciała mieć dzieci. Stały na drodze kariery, którą była pochłonięta i krzyżowały jej plany. Gdy dowiedziała się, że zaszła w ciążę, z nienawiścią krzyknęła: – Nie chcę widzieć tego bachora! Po dziewięciu miesiącach urodziła zdrowe, śliczne dziecko. W czasie porodu... straciła wzrok.
Dotykają nas konsekwencje naszych własnych grzechów, a zamiast nawrócić się, zaczynamy wznosić pięści do nieba i wygrażać Bogu. „Podczas drogi lud stracił cierpliwość. I zaczęli mówić przeciw Bogu i Mojżeszowi: «Czemu wyprowadziliście nas z Egiptu, byśmy tu na pustyni pomarli?”
Ich narzekania były jak podstępny syk węża. Nic dziwnego, że opamiętali się, gdy zobaczyli prawdziwe, śmiertelnie kąsające gady.
Na co dzień nie dostrzegam konsekwencji moich grzechów. I dlatego grzeszę bezkarnie. Nie widzę, że mój grzech jak zaraza dotyka całą rodzinę.
Czy muszę na własne oczy przekonać się, że „grzech rodzi śmierć”? Czy muszę dotknąć jego konsekwencji? Mam nadzieję, że nie. Panie, zmiłuj się nade mną.
Pokrzyżowane plany (Hbr 5,7-9; Ps 31; J 19,25-27 lub Łk 2,33-35 lub 1 Kor 9,16-19.22-27; Ps 84; J 17,17ba; Łk 6,39-42 (z dnia))
Za dni ciała swego zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości. To jedne z najbardziej zdumiewających słów Biblii. Przerażony, pocący się krwią Jezus błagający Ojca, by „oddalił od niego kielich” został wysłuchany. – Jak to? – zadrwią sceptycy. A poniżenie, biczowanie, upadki, przekleństwa, bezradne wołanie samotnego skazańca, śmierć? Gdzie wysłuchana modlitwa?
Bóg wysłuchał modlitwy swego Syna. Wskrzesił go. Czy mógł zrobić piękniejszy prezent? Uczynił to w sposób zaskakujący wszystkich. Jezus zmartwychwstał.
Ile razy coś
„krzyżuje” moje plany (to piękne, wieloznaczne słowo). Mam inny pomysł na życie, idę własną ścieżką, a spotykam krzyż. Opieram się, proszę Boga, by go usunął. A tu nic. Zawirowania narastają i narastają. Czy Bóg mnie nie wysłuchuje? Wysłuchuje. Ale to widzę dopiero z perspektywy „trzech dni w grobie”. Czasem to kilka tygodni, czasem kilka lat. Dziś błogosławię Boga za chwile, które kiedyś przeklinałem. Wtedy wołałem: dlaczego nie odpowiadasz? Dlaczego nie wysłuchujesz? Teraz widzę, że Bóg wszystkich próśb wysłuchał. I zrobił to w niezwykły sposób. „Pokrzyżował” moje plany.
Kiedy będę mógł napić się wódki? (1 Kor 10,14-22; Ps 116B; J 14,23; Łk 6,43-49 (z dnia) lub 2 Kor 4,7-15; Ps 116B; J 17,19; J 17m11b-19)
Kiedy Jehudi z Przysuchy zachorował, jego chasydzi zarządzili miesięczny post od wszelkich napojów alkoholowych oraz modlitwę o jego wyzdrowienie. Jakiś wieśniak przyjechał do miasta i zaszedł do karczmy, żeby pokrzepić się szklaneczką wódki. Karczmarz wyjaśnił mu, że to dzień ścisłego postu i picie wódki jest absolutnie zabronione. Wieśniak udał się wiec do synagogi i z całych swoich sił modlił się: „Panie, uzdrów świątobliwego rabbiego, żebym znów mógł napić się mojej wódki!” Wkrótce potem rabbi poczuł się lepiej i rzekł: „Modlitwa tego wieśniaka była bardziej szczera od wszystkich waszych błagań i to jej zawdzięczam wyzdrowienie”. (Matrin Buber, opowieści chasydów)
Wszystko może stać się bożkiem. Nawet chodzenie do kościoła. Znam ludzi, którzy ukrywają prawdę o sobie i rzucają się w wir pobożnych rytuałów. Składają ręce, siadają w pierwszych ławkach świątyń, kolekcjonują różańce, otaczają się murem litanii i koronek. Ale te bez miłości nie są wiele warte.
Bóg już w pierwszym rozdziale Księgi Izajasza bardzo surowo rozprawia się z takimi zachowaniami: „Przestańcie składania czczych ofiar! Obrzydłe Mi jest wznoszenie dymu; święta nowiu, szabaty, zwoływanie świętych zebrań... Nie mogę ścierpieć świąt i uroczystości. Nienawidzę całą duszą waszych świąt nowiu i obchodów; stały Mi się ciężarem; sprzykrzyło Mi się je znosić!”
Zdumiewające jest to, jak wiele złych duchów Jezus wyganiał właśnie w świątyniach! On zna nasze serca. Nie nabierze się na złożone ręce. Widzi nasze prawdziwe intencje. Może dlatego wysłuchał prośby spragnionego wieśniaka? Tylko jemu naprawdę zależało na wysłuchaniu modlitwy...