Osiołkowi w żłoby dano... (Mdr 7,7-11; Ps 90; Hbr 4,12-13; Mt 5,3; Mk 10,17-30)
W Piśmie Świętym mądrość stoi bardzo blisko świętości, tego, co prawdziwe i dobre. I łatwo się nam zgodzić, iż tak rozumiana mądrość jest warta poszukiwania. Iż lepiej być mądrym (dobrym, prawym i świętym) niż oszukiwać, czynić zło, kłamać. Dziś w pierwszym czytaniu słyszymy jednak, iż mądrość jest lepsza niż dobre rzeczy, które znamy: „Przeniosłem ją nad berła i trony i w porównaniu z nią za nic miałem bogactwa. Nie porównałem z nią drogich kamieni, bo wszystko złoto wobec niej jest garścią piasku, a srebro przy niej ma wartość błota. Umiłowałem ją nad zdrowie i piękność i wolałem mieć ją aniżeli światło, bo nie zna snu blask od niej bijący”. Oto mądrość jest lepsza niż bogactwo. Lepsza niż zdrowie. Lepsza niż piękno.
Wolę być biedna, chora i brzydka, bylebym tylko posiadła mądrość? Czy umiem to powiedzieć z czystym sumieniem, szczerze? Dokonanie wyboru pomiędzy dobrymi rzeczami, by zdobyć najwartościowszą – jest być może trudniejsze niż wybór między dobrem a złem.
Tyle tylko, że pragnąc rzeczy dobrych (choćby właśnie bogactwa, zdrowia i piękna) i zabiegając o ich zdobycie, wpadamy niekiedy w pułapkę. Okazuje się nagle, że cały nasz wysiłek na darmo, że zostaliśmy z niczym. I czujemy się jak pierwsi naiwni, jak głupcy…
Bo naprawdę mądre jest przylgnięcie do Tego, który jest Mądry. Bo wszystko, co próbujemy posiąść poza Bogiem, okazuje się garścią piasku i błota. Jeśli więc bogactwo, to płynące z Bożej mądrości. Jeśli zdrowie i siły – to takie, które bez wahania zużywa się, służąc. Jeśli piękno, to takie, które wynika ze świętości.
Możliwość wyboru (Ga 4,22-24.26-27.31-5,1; Ps 113; Ps 95,8ab; Łk 11,29-32 (z dnia) lub Prz 31,10-13.19-20.30-31 albo 1 Tm 5,3-10; Ps 103; Mt 5,6; Mk 3,31-35)
Być może trudno nam to zrozumieć: „Abraham miał dwóch synów, jednego z niewolnicy, a drugiego z wolnej. (…) Wydarzenia te mają jeszcze sens alegoryczny: niewiasty te wyobrażają dwa przymierza; jedno, zawarte pod górą Synaj, rodzi ku niewoli, a wyobraża je Hagar. Natomiast górne Jeruzalem cieszy się wolnością i ono jest naszą matką”.
Tak, świat może nam wydać się absurdem. Ciąg pokoleń; tylu ludzi przed nami, którzy zaciekle zmagali się z życiem… i przeminęli bez śladu. Mieli te same co my problemy i dylematy – po co to wszystko, skoro umarli i tak? Skoro i my umrzemy? W obliczu absurdu historii, która dla naszych przodków okazywała się w końcu cierpieniem i klęską, ktoś mówi nam – „Kocham cię, więc nie pozwolę ci umrzeć. Nie dam, by trud twojego życia poszedł na darmo. Wydobędę cię z otchłani zła”. Tę właśnie obietnicę otrzymał Abraham, tę obietnicę dziedziczymy my jako jego dzieci.
Chrześcijanin to ten, który jest wolny: nad którym nie śmierć i grzech mają władzę, lecz Bóg, który wyzwala ze zła i ocala od śmierci. Być może nam zdaje się to górnolotnym gadaniem, kazalniczym bełkotem ponad głowami wiernych. Jeżeli jednak zmiażdżył nas kiedyś własny grzech, jeśli umarł ktoś, kogo kochamy – rozumiemy doskonale, co oznacza obietnica wyzwolenia.
Dzieci Hagar i Sary dziedziczyły inaczej – i słusznie byśmy się dziś na to oburzali, bo żaden z ludzi rodziców sobie nie wybierał. Być dzieckiem Abrahama to jednak znaczy uwierzyć – w Boga i Bogu, w wierność Jego obietnic. A w tej sprawie – wybór należy do nas.
Sposób na czarnego kota (Ga 5,1-6; Ps 119; Hbr 4,12; Łk 11,37-41 (z dnia) lub Flp 3,17-4,1; Ps 34; Jk 1,12; J 12,24-26)
Jesteśmy wyzwoleńcami. Nasze brzemię to – w języku wiary – grzech pierworodny i wszelkie jego konsekwencje: trud, trwoga, cierpienie, w końcu śmierć. Nasz wyzwoliciel – to Chrystus. Znak naszego wyzwolenia – to chrzest, który daje nam dostęp do owoców życia, śmierci i zmartwychwstania Boga-Człowieka. Podkreślmy: to wszystko mówi nam wiara. Bo choć doświadczamy grzechu oraz trudu, trwogi, cierpienia, śmierci – w wierze rozumiemy, że nie mają one nad nami władzy ostatecznej: „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli!”.
Dla Galatów, do których pisał Paweł, tym „poddawaniem się na nowo w niewolę” była ufność pokładana w przestrzeganiu przepisów prawa żydowskiego – tak jakby zbawiało obrzezanie, nie więź z Chrystusem. Dla nas – zniewalające na nowo mogą być rzeczy rozmaite. Od rozkładania przez siedem dni po kościołach siedem razy przepisanej modlitwy do Judy Tadeusza, poprzez stawianie na piedestale zasług własnych, zapewnień swoich idoli (mogą być politykami, lecz także: religijnymi przywódcami), po horoskopy i piątki trzynastego. I nie wykpimy się od tego tak łatwo – że to nie my, że to nie nasze problemy. Za każdym razem chodzi o to samo – brak zaufania Chrystusowi. A to przydarza się każdemu, nawet jeśli nasze prywatne sposoby są o wiele bardziej od wymienionych subtelne.
Co zatem robić? Jak nie pozwolić, aby nasza więź z Chrystusem osłabła? Nie osłabła nawet, dodajmy, w obliczu grzechu, trudu, trwogi, cierpienia i śmierci? Tu i dla nas ma zastosowanie to, co pisał Paweł do Galatów: „wiara, która działa przez miłość”.
Czas ucieka! (2 Tm 4,9-17a; Ps 145; J 15,16; Łk 10,1-9)
„Pospiesz się, by przybyć do mnie szybko” – to przynaglenie skierowane jest do adresata listu, Tymoteusza. W jakiś sposób, dzięki uobecniającej mocy liturgii, dotyczy także i nas dzisiaj. Niepokoi. Bo i my musimy dołączyć do apostoła, do tych, którzy tak jak Paweł ogłaszają Dobrą Nowinę: Ojciec Wszechmogący, Stworzyciel, chce nas zbawić; Chrystus tego dokonał przez swoje życie, śmierć i zmartwychwstanie; dzięki mocy Ducha Świętego zbawienie dzieje się w życiu każdego wierzącego, każdego dnia. Mówić o tym, świadczyć o tym – to dołączyć do Pawła tak jak Tymoteusz, jak wielu innych.
„Pospiesz się, by przybyć do mnie szybko” znaczy: „Nie ma na co czekać”. „Nie ma nic ważniejszego niż to”. „Mamy mało czasu”. „Nie ociągaj się”.
„Pospiesz się, by przybyć do mnie szybko” – jest czasem jak wyrzut sumienia. Bo jeszcze nie dość zrobiliśmy my sami. Bo hierarchia rzeczy ważnych jest w naszym życiu dziwnie rozchwiana. Bo zaniedbaliśmy wspomaganie tych, którzy służą Ewangelii.
„Pospiesz się, by przybyć do mnie szybko” ponawiane dzisiaj, 18 października 2006 roku, dowodzi, że jest jeszcze dużo do zrobienia. Ale też: że razem możemy więcej. Że bez nas, naszego zaangażowania i odwagi, czegoś Kościołowi zabraknie.
Odsłonięta tajemnica (Ef 1,1-10; Ps 98; J 14,6; Łk 11,47-54)
Dylematy na temat tego, co w życiu robić i „po co to wszystko?” przeniesione na płaszczyznę wiary każą nam pytać siebie samych, czego chce od nas Bóg, jaka jest Jego wola. Możemy postawić to pytanie na głębszej płaszczyźnie niż zwykłe iść w lewo czy w prawo, przyjąć jakąś propozycje lub ją odrzucić. Słyszymy dzisiaj: „Paweł (…) do wiernych w Chrystusie Jezusie: Z miłości [Bóg] przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym. (…) Szczodrze ją na nas wylał w postaci wszelkiej mądrości i zrozumienia, przez to, że nam oznajmił tajemnicę swej woli…”.
Chrześcijanin to ten, który wie; ten, który rozumie – bo zostało mu to objawione w Chrystusie. Ja wiem, że Bóg mnie kocha – nawet jeśli czasem trudno mi w to uwierzyć. Moja wiedza nie płynie z własnego doświadczenia, czy z tego, czego zdążyłam się w życiu nauczyć. Wiem, bo Bóg mi powiedział: tak jest na pisane w Jego słowie, w Biblii. Jeżeli więc bunt i rozpacz – to tylko kierowane do Chrystusa; takie, które wracają do tej podstawowej prawdy: że świat i my na nim jesteśmy stworzeni z miłości, dla Bożej chwały.
Trudno byłoby nie bać się rozpaczy czy pragnąć cierpienia, by sprawdzić swój poziom zaufania Bogu. Jednak nie one być może odgradzają nas od Boga, lecz niewiara. One – rozpacz i bunt – są moje własne, na ludzką, moją osobistą miarę. W wierze jest inaczej – tam pierwsza nie jestem ja, lecz Bóg – On jest jej miarą, wzorcem, podstawą, celem. I od Niego płynie mądrość i pocieszenie: „Łaska wam i pokój od Boga Ojca naszego i od Pana Jezusa Chrystusa! Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, On napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich – w Chrystusie”.
Uwaga! Jestem „przed”! (Ef 1,11-14; Ps 33; Ps 32,22; Łk 12,1-7 (z dnia) lub Syr 3,30-4,10 albo Jk 2,14-17; Ps 112; J 13,34; Mt 25,31-40)
Najgorszy jest czas czekania na rozstrzygnięcie. Przed ogłoszeniem wyników testu, po rozmowie kwalifikacyjnej w sprawie pracy, w ostatnich tygodniach ciąży – domysły, bicie się z myślami, dotkliwa niepewność, rozdzielanie na czworo wspomnień, tego co się zrobiło lub nie, powiedziało lub nie powiedziało… W jakimś sensie ten stan trwa ciągle, przez całe nasze życie – zawsze jest jakieś „przed”, które nas dotyka, niepokoi...
Nadzieja, że wszystko dobrze się ułoży, że rozstrzygnie na naszą korzyść – potrzebna jest może szczególnie na płaszczyźnie wiary. Bo nasza codzienność, przyznajmy, wcale nas o tym nie przekonuje: wszystkie sprawy, które rozwiały się jak dym; powszednie klęski, po których nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać; sukcesy nawet, z których wychodzimy zmęczeni i poobijani.
W Liście do Efezjan, czytanym dzisiaj, usłyszymy, że istniejemy ku chwale Bożego majestatu, „my, którzyśmy już przedtem nadzieję złożyli w Chrystusie”. Dlatego właśnie w tym naszym zwykłym byciu „przed” musi istnieć jeszcze jakieś „przed-przed”: właśnie owo zaufanie Chrystusowi, złożenie nadziei w Nim. Wtedy nasze czekanie na rozstrzygniecie – przed ogłoszeniem wyników testu, po rozmowie kwalifikacyjnej w sprawie pracy, w ostatnich tygodniach ciąży – zyska nową jakość. Podejrzewam, że nie będzie łatwiejsze – chrześcijanie tak jak inni oblewają egzaminy, męczą się bezrobociem, rodzą chore dzieci – ale ostatecznie dobrze się skończy, rozstrzygnie się na naszą korzyść.
Łaska zależności (Ef 1,15-23; Ps 8; J 15,26b.27a; Łk 12,8-12 (z dnia) lub 1 Tes 2,2b-8; Ps 96; J 10,14; J 10,11-16)
Jeśli o coś prosić dla tych, których kochamy – o to właśnie: „aby Bóg Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec chwały, dał wam ducha mądrości i objawienia w głębszym poznaniu Jego samego. [Niech da] wam światłe oczy serca tak, byście wiedzieli, czym jest nadzieja waszego powołania, czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych i czym przemożny ogrom Jego mocy względem nas wierzących – na podstawie działania Jego potęgi i siły”.
Ten „przemożny ogrom Bożej mocy wobec nas wierzących” może budzić nadzieję i trwożyć. Ciut, ciut, przynajmniej… Bo to łaska uświadomienia sobie, że jesteśmy od kogoś całkowicie zależni. Moje „chcę tego” albo „nigdy w życiu się na to nie zgodzę” niczego tu nie zmienią – to nie zależy od mojej chęci, dobrej woli czy łaskawej zgody. Bycie stworzeniem to nie żarty, to moja tożsamość. Jeśli jednak jestem córką – mam Ojca.
Do tego właśnie potrzeba mi mądrości i objawienia: do odkrycia, że moje powołanie – to, kim w swej najgłębszej istocie jestem – rodzi nadzieję, nie trwogę. Stworzoność to „bogactwo dziedzictwa”: nie coś, co upokarza i rani, ale to, co nadaje mi największą godność. Jest tak dlatego, że stworzenie opiera się na miłości.
Bóg mnie prowadzi, Bóg szuka mojego dobra. Nie tylko go chce (i to w innym sensie niż ci wszyscy, którzy „dla mojego dobra….” – On chce go naprawdę), Bóg nie tylko chce dobra dla mnie, ale i czyni – bowiem u Boga Jego myśl, pragnienie, jest tożsame z działaniem. Jeśli więc o coś prosić dla tych, których kochamy – to modlić się razem z Pawłem – by poczuli się kochani przez Boga.