Sznurowadło wytrzyma? (1 Krl 17,10-16; Ps 146; Hbr 9,24-28; Mt 5,3; Mk 12,38-44)
Ileż to już razy słyszałem, że Bogu trzeba oddawać wszystko. Tak jak owe ubogie wdowy, z których jedna oddała ostatni posiłek Eliaszowi, a druga wrzuciła do skarbony swoje ostatnie pieniądze. Łatwo powiedzieć, gdy nie staje się przed taką koniecznością. Gdy Bogu trzeba dawać mniej lub więcej, ale i tak dużo zostaje. Ale gdybym musiał dać więcej…
Praca. Dobrze, że ją mam. Pozwala mi żyć, czuć się sytym i bezpiecznym. To przez nią mogę utrzymać rodzinę, dom. Co bym zrobił, gdybym w imię wierności Bogu musiał ją porzucić? Rozmawiałem z ludźmi, którzy odkrywali, w jak brudnych interesach pracodawcy musieli uczestniczyć. Wiem, przed jak trudnym stawali wyborem. Co ja bym zrobił?
Choroba. Łatwo radzić, gdy jest daleko albo gdy dotyka tylko dalszych znajomych. A gdyby przyszło patrzeć na umieranie naprawdę bliskich osób? Albo samemu podążyć ku śmierci? Przeczuwam, jak to jest, gdy to, co ważne, zaczyna się walić. To nie rzucenie ochłapu, nawet nie oddanie części. To świadomość, że przychodzi dać wszystko. Czy wtedy będę umiał zaufać Bogu?
„Dzban mąki nie wyczerpie się i baryłka oliwy nie opróżni się, aż do dnia, w którym Pan spuści deszcz na ziemię”. Bardzo trudno ufać, gdy przychodzi stawiać na szali to, co w życiu najistotniejsze. To tak jakby wierzyć, że można bezpiecznie przejść nad przepaścią trzymając się sznurowadła. Boże, dziękuję Ci, że nie stawiasz mnie w takiej sytuacji….
Jakim powinienem być? (Tt 1,1-9; Ps 24; Flp 2,15-16; Łk 17,1-6)
Nienagannym, niezarozumiałym, nieskłonnym do gniewu, nieskorym do pijaństwa i awantur, nie chciwym brudnego zysku, lecz gościnnym, miłującym dobro, rozsądnym, sprawiedliwym, pobożnym, powściągliwym, przestrzegającym niezawodnej wykładni nauki. Taki powinien być według świętego Pawła biskup. Takim pewnie powinienem być i ja.
Siebie najtrudniej ocenić. Może wydawać mi się, że jestem aniołem, a naprawdę być draniem. Ale kiedy patrzę na Pawłowy spis cnót, widzę, że nie jest tak źle. Muszę tylko pamiętać: rozsądek, powściągliwość, rozsądek, powściągliwość. Może po jakimś czasie będę pamiętał o wszystkich…
Argument koronny (Tt 2,1-8.11-14; Ps 37; J 14,23; Łk 17,7-10)
Jedni ufają rydwanom, inni koniom – pisał Psalmista dodając, że siłą wierzących jest imię Boże. Przez tysiąclecia niewiele się zmieniło. Cięgle ufamy potędze siły. Nawet kiedy nie musimy z nikim potykać się zbrojnie, ale tylko słowem. Wtedy orężem jest logika i elokwencja. A gdy ich zabraknie, zawsze pozostają jeszcze ostre słowa, którymi można wyrazić swoje głębokie oburzenie i bezbrzeżne zdziwienie ludzką podłością.
Dlatego zaskakuje mnie, gdy Paweł podaje jedną, prostą receptę na zamknięcie ust przeciwnikom: prawość, powaga, zdrowa mowa, przykład własnego dobrego życia. Przeciwnik ustąpi ze wstydem, nie mogąc nic złego o mnie powiedzieć. Czy może być prostszy sposób na obronę przed zarzutami?
Tak żyli święci. Nawet jeśli byli postaciami nieco kontrowersyjnymi, ich życie i postępowanie wytrącało wszelki argument krytykom. Najwyżej można było powiedzieć, że bardzo się od „średniej” różnili. Chyba trzeba znaleźć Mistrza, który tej sztuki walki mnie nauczy.
Dom już czeka (Tt 3,1-7; Ps 23; 1 Tes 5,18; Łk 17,11-19)
Łatwiej przyjmuje się zacinający w górach deszcz, gdy wiadomo, że nocleg będzie ciepły i suchy. Problem ze znalezieniem w kieszeni paru groszy na bułkę jest niczym, gdy ma się sporą sumę w banku. Bo przejściowe kłopoty to tylko mniej lub bardziej drobna niedogodność. Można je spokojnie przeżyć.
Moje życie na ziemi to usłane takimi przejściowymi, drobnymi problemami wakacje. Wszystkie moje przygody na pewno dobrze się skończą. Bo mam w niebie Ojca i dom. I jestem dziedzicem życia wiecznego. Prawda, czasem życie daje w kość. Ale będzie dobrze. Na pewno.
Nie dziwi mnie więc, gdy Paweł zachęca, by być posłusznym władzom. Niech inni się żołądkują, że są uciskani, że nie mogą rozwinąć skrzydeł. Czy chrześcijanin, mając dom w niebie, musi poważnie martwić się takimi drobiazgami? Nawet na zło może odpowiadać dobrem. Jest przecież ponad ziemskimi układami.
Do góry nogami (Flm 7-20; Ps 146; Łk 21,36; Łk 17,20-25)
Zbiegły niewolnik Onezym, jego pan Filemon i Paweł – głosiciel nowego porządku. Trzy osoby odległego dramatu. Ledwo zarysowanego w jednym z najkrótszych pism Nowego Testamentu. Dziś trudno mi sobie wyobrazić, jak to wszystko musiało być skomplikowane. Przyjąć zbiegłego niewolnika bez wymierzenia mu kary? Co więcej, traktować go jak brata? To musiało wywracać świat do góry nogami. Całą złożoność sytuacji tylko przeczuwam świadom, jak sam niechętnie odstępuję od „wymierzania sprawiedliwości”. I jak sam niechętnie zdaję się na łaskawość innych…
Jest w tej odległej historii coś ujmującego, co nie pozwala mi wzruszyć nad nią ramionami. Zwykłem mówić, że dawniej ludziom było łatwiej, a w dzisiejszych czasach niektóre wymagania stawiane przez Chrystusa są nie do zrealizowania. Tak jakby Ewangelia zawsze nie zmuszała do rewizji poglądów, postaw i zachowań. Historia Onezyma i Filomena przypomina mi, że każda epoka miała swoje „w dzisiejszych czasach”. Być wiernym Ewangelii to często płynąć pod prąd. Na przekór temu, co dla współczesnych bezdyskusyjne i oczywiste.
Twarda miłość (2 J 4-9 Ps 119; Mt 24,42a.44; Łk 17,26-37)
Miłość zaś polega na tym, abyśmy postępowali według Jego przykazań. Było już późno, a kolega strasznie się guzdrał. Do zachodu słońca zostały jeszcze ze trzy godziny, a nas czekało długie zejście górskimi wertepami. Nie było czasu na ciągłe medytowanie. Straciłem cierpliwość, nakrzyczałem. Był na mnie trochę zły. Trochę, bo nigdy długo żalów nie chowaliśmy. Nie wiem, czy pamiętał jeszcze, gdy w ostatnich blaskach kończącego się dnia w końcu dotarliśmy do schroniska. Na wskroś przeniknięty chłodem górskiego wieczoru cieszyłem się, że nie musieliśmy schodzić po nocy…
Miłość jest najważniejsza. Wiele razy spotykam się z taką opinią. Tyle, że nie zawsze się z nią zgadzam. Bo czasami mam wrażenie, że wypowiadający ją chcą usprawiedliwić swoje krótkowzroczne i złe postępowanie. Nie próbuję tłumaczyć tamtej mojej reakcji, bo w sumie powód mojej złości był błahy: chciałem uniknąć szukania drogi po nocy. Ale czasem rzeczywiście jest tak, że miłością usprawiedliwia się draństwa. Krótkowzrocznie twierdząc, że człowiek jest najważniejszy i troszcząc o jego dobre samopoczucie w tej chwili, nie dostrzega się ogromu zła, jakie owo postępowanie przynosi. Tak jak guzdranie się kolegi mogło skończyć się nieplanowaną nocą na chłodzie. Pobłażliwość jest dobra do czasu. Potem, jak w każdej zlekceważonej chorobie, bywa znacznie trudniej.
Po prostu: miłość jest najważniejsza wtedy, gdy jest postępowaniem według Bożych przykazań.
Piąte: Nie zabijaj? (3 J 5-8; Ps 112; 2 Tes 2,14; Łk 18,1-8 - czytania z dnia)
Piąte…. Tym razem inaczej. Piąte: „troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła”. Swego czasu było o tym przykazaniu głośno. Ludzie oburzali się, że znów ktoś próbuje wyciągnąć ich pieniądze. Padały ostre, czasem niewybredne w tonie argumenty. Teraz jakby odeszło w zapomnienie. Ci, którzy zawsze mieli otwarte serca i kieszenie, dalej robią swoje. Skąpcy pewnie dalej duszą swoje grosze i oburzają się na samo wspomnienie, że mieliby coś włożyć do wspólnej, kościelnej kasy…
Apostoł Jan pisze: „Ty, umiłowany Gajusie, postępujesz w duchu wiary, gdy pomagasz braciom, a zwłaszcza przybywającym skądinąd. Oni to świadczyli o twej miłości do Kościoła; dobrze uczynisz zaopatrując ich na drogę zgodnie z wolą Boga. Przecież wyruszyli w drogę, dla imienia Jego nie przyjmując niczego od pogan. Powinniśmy zatem gościć takich ludzi, aby wspólnie z nimi pracować dla prawdy”.
Gdy znów będzie się przesuwał koło mnie koszyk z brzęczącymi i szeleszczącymi pieniędzmi, wrzucę nie dla pozoru, a z serca. Stać mnie na to. Przecież tak wspólnie z kapłanami pracuję dla Prawdy…