Kim jestem? (Dn 7,13-14; Ap 1,5-8; J 18,33b-37)
Jak paw jestem dumny z wykonanej pracy. Z nieukrywaną satysfakcją przyjmuję gratulacje i pochwały. Potem z wdziękiem rozdaję na prawo i lewo ukłony i uśmiechy. Wreszcie wracam do domu i patrzę w lustro. Kim jestem?
Lód na szosie, kończący się w okolicy przydrożnego drzewa. Helikopter, którym nie z własnej woli wracam spod Zawratu. Niezliczone newsy o kataklizmach, wypadkach, nieszczęściach. Wstrząśnięty wracam w domowe zacisze. Rozmyślam o kruchości ludzkiej egzystencji. Potem patrzę w lustro i zadaję sobie pytanie. Kim jestem?
Znów słabość powaliła mnie z nóg. Po raz kolejny nie potrafiłem się oprzeć. Słowo okazało się rzuconym na wiatr. Grzech silniejszym od najmocniejszych postanowień. Wreszcie przychodzi wieczór rachunku sumienia. Patrzę w lustro. Kim jestem?
Więc kim jestem? Supermanem, pyłkiem rzucanym przez wiatry historii czy zniżającym się do poziomu bagna zerem? Przecież nie można być jednym i drugim, i trzecim równocześnie.
Kolejny dzień. Przestaję patrzeć w lustro. Dobry moment, by usłyszeć Głos. On jest „Tym, który nas miłuje i który przez krew swoją uwolnił nas od naszych grzechów, i uczynił nas królestwem i kapłanami Bogu i Ojcu swojemu”.
Życie duchowe nie jest narcystycznym wypatrywaniem głębi własnych oczu. Jest stawaniem u boku Jezusa. To jedynie miejsce, gdzie mogę znaleźć odpowiedź na pytanie ‘kim jestem’. Jedyne miejsce, gdzie mogę odkryć własną godność. Nie nabytą. Darowaną.
Na czole wypisane (Ap 14, 1-3.4b-5; Łk 21, 1-4)
Najpierw to szanowne miejsce pełniło funkcję swoistego bębenka, służącego do wystukiwania stosunku do rozmówcy. Z czasem zostało przysłonięte bujną grzywą, mającą podkreślić ekstrawagancję właściciela. W międzyczasie intensywnie pocierane, zwłaszcza gdy pod spodem zionęło matematyczną pustką w porze kolejnej klasówki. Po wejściu w tzw. lata dojrzałe coraz częściej było z czcią składane na dłoni, by pokazać, jak intensywnie rozmyślam o sprawach ważnych. Do tego trzeba dodać powtarzany chętnie zwrot, pojawiający się wówczas, gdy trzeba było zamaskować ewidentny błąd. „Przecież nikt niczego nie ma na czole wypisane”.
Ze wstydem muszę przyznać, że w tej wyliczance zagubił się drobny epizod mojego życia. Dzień, w którym stanąłem przed biskupem. A ten umoczył kciuk w świętym Krzyżmie, uczynił na czole znak krzyża i wypowiedział słowa: „Przyjmij znamię daru Ducha Świętego”. Sigillum – znamię, pieczęć, znak szczególnej przynależności.
Wielokrotnie znajomi mówili mi, że mam charakterystyczny głos. Rozpoznawalny nawet po kilku latach braku kontaktu. Dziś uświadamiam sobie, że w niebie nie będą rozpoznawać mnie po głosie. Poznają mnie po znaku na czole. Wypisanym tam imieniu Jezusa. Pod warunkiem, że tego znaku nie będę intensywnie zacierał kłamstwem i nagannym życiem.
Myśląc o sądzie (Ap 14,14-20; Łk 21,5-11)
Wracam myślą do radiowej dyskusji sprzed kilku tygodni. Jej uczestnicy zastanawiali się nad tym, ile w dorosłym człowieku pozostaje z dziecka. W pewnym momencie ktoś zaczął zastanawiać się, o jakie dziecko chodzi. I wprowadził dwie kategorie, rozróżniając dziecko i bachora. Dziecko to ufność, empatia, wspólna troska i odpowiedzialność. Bachor wszystkich terroryzuje, stawia warunki, domaga się parasola ochronnego i nie chce być za nic odpowiedzialny. Wszyscy byli zgodni, że ocalić trzeba dziecko. Ocalenie bachora to niedojrzałość, a wręcz infantylizm.
Przede mną apokaliptyczna wizja sądu, żniwa, tłoczni. A we mnie odzywa się bachor. Nie tupie. Nie krzyczy. Nie terroryzuje. Sięga po przebiegłe argumenty. Powołuje się na miłosierdzie Boże. Udowadnia, że miłości Bożej nie da się pogodzić z karą. Twierdzi, że nie po to Pan Jezus umierał na krzyżu, by piekło było pełne po wieczne czasy. Paradoks tego wewnętrznego monologu polega na tym, że bachor nie próbuje przekonać Pana Boga. Usiłuje wmówić sobie samemu, że możliwa jest wieczność bez żadnej odpowiedzialności za doczesność.
W Liturgii Godzin pobrzmiewa w tym tygodniu stary hymn. "Dies irae" – Dzień on dzień gniewu Pańskiego. Na jego dźwięk wielu zatyka uszy. Jeszcze inni twierdzą, że teraz nie średniowiecze i na nic zda się straszenie piekłem. Tymczasem nie o strach i nie o piekło chodzi, ale o uświadomienie sobie odpowiedzialności za swoje czyny. Bo „każdy z nas o sobie samym zda sprawę Bogu”.
By odróżnić, co jest żalem, skruchą i wołaniem o miłosierdzie, a co naiwnym oczekiwaniem na zwolnienie z wszelkiej odpowiedzialności, potrzebna jest wielka wrażliwość sumienia. Inaczej widok anioła, zapuszczającego sierp, może okazać się porażający.
Pomnik (Ap 15,1-4; Łk 21,12-19)
Muszę przyznać ze wstydem, że nie mam żadnych mistycznych wizji. Na modlitwie od dawna nie przeżywam euforii, a skupienie w czasie sprawowania Najświętszej Ofiary przychodzi mi z wielkim trudem i wysiłkiem. Stąd też lektura apokaliptycznych wizji, intensywnych nie tylko opisami sądu, ale przede wszystkim chwały Niebieskiego Jeruzalem, napełnia mnie trudnym do opisania uczuciem. Jestem trochę jak małe dziecko, które z rodzicami ogląda dzieła średniowiecznego malarstwa. Patrzy zdumione nie na obraz, lecz na mamę i tatę, zachwycających się czymś, czego ono zupełnie nie rozumie.
Mimo wszystko nie rezygnuję, ani z modlitwy, ani z czekania. Dlaczego? Czyżby nadzieja, że i przede mną, jak przed Janem, uchylą się na moment niebieskie podwoje i będę mógł zachwycać się jasnością i chwałą? Skądże. Ani przez chwilę nie przyszło mi to do głowy. Jeżeli trwam, to dlatego, że widzę te wielkie i godne podziwu dzieła, o jakich śpiewają święci Apokalipsy.
Bo czyż nie jest wielkim i godnym podziwu dziełem Bożym ktoś, kto będąc zanurzony po uszy w świecie chce być świętym? Czyż nie jest nim dziewczyna, wybierająca czystość przedmałżeńską? Chłopak, rezygnujący na osiemnastce z alkoholu? Nastolatek, wybierający zamiast pseudo młodzieżowej prasy „Drogę” św. Josemarii? Niepełnosprawny, wstający wcześnie, by przed wschodem słońca zdążyć na roraty? O iluż można by pisać…
Kiedyś jednemu z takich, za wytrwałość w postanowieniach chciałem postawić pomnik. Dziś jestem coraz bardziej przekonany, że to on i jemu podobni, są żywym pomnikiem wielkości Boga. I rozbrzmiewającym tu i teraz hymnem czasu, który ma przyjść.
Dlatego nie czekam na cuda i wizje. Bo dość cudów widzą moje oczy. Czekam na Boga. Jego wielkie i godne podziwu dzieła przekonują mnie, że warto.
Słyszysz? (Rz 10,9-18; Mt 4,18-22)
Pierwsza w życiu noc w górach. Długo nie mogłem zasnąć. Cały czas wydawało mi się, że pada deszcz. Rano dziwiłem się, nie widząc jego śladów. Dopiero zapytana gospodyni powiedziała, że to szum płynącego obok domu potoku. No tak, pomyślałem, mieszczuch słyszał jedynie szum samochodów.
Głos Pana jest jak szum wód. Wdziera się do wnętrza i napełnia pokojem.
Piotrek zrobił niespodziankę. W tajemnicy wypuścił w kuchni świerszcza. W trakcie przygotowywania kolacji dobiegła mnie delikatna muzyka. Zacząłem rozglądać się wokoło. Ani to lodówka, ani kuchenka gazowa, ani mysz… Radio też wyłączone. Tajemnica delikatnej muzyki wyjaśniła się następnego dnia. Piotrek znalazł świerszcza ukrytego za szafką.
Głos Pana jest jak cykanie świerszcza. Z ukrycia zaprasza do stołu.
Gdy wieczorem położę się spać dobiega mnie delikatne chrobotanie. To korniki drążą w starej podłodze swoje korytarze. Małe, niewidoczne stworzonka. Wielkości główki od szpilki. A potrafią narobić tyle hałasu. I skutecznie utrudnić zasypianie.
Głos Pana jest jak chrobotanie kornika. Gryzie podłogę sumienia.
„Przeto wiara rodzi się z tego, co się słyszy.” Czasem, żeby usłyszeć głos apostoła, najpierw trzeba usłyszeć szum potoku, cykanie świerszcza i chrobot kornika.
Słyszysz?
Nie wzięli znamienia na czoło swe (Ap 20,1-4.11-21,2; Łk 21,29-33)
Uczeń chwali się swoją nową kurtką. Pytam, czy jest świadomy, co oznacza wymalowany na plecach emblemat. Nie. To starożytny symbol szatana. Wiesz o tym? I co z tego. Ja nie wierzę, żeby to mogło mieć wpływ na moje życie.
Jeden z wielu przykładów, jakie niesie życie. Jeden z wielu i ani jednego więcej. Z kilku powodów. By nie czynić reklamy. Nie wpisać się w medialnie atrakcyjny schemat epatowania złem. Nie być zmuszonym do rozdrapywania cudzych ran.
Warto natomiast zastanowić się nad czymś innym. Uczeń nie wierzył, że ten niewinnie wyglądający emblemat może mieć wpływ na jego życie. W tym stwierdzeniu kryło się naiwne przekonanie, że człowiek jest powleczony jakimś materiałem izolacyjnym. Ma on sprawić, że nic z otaczającego świata nie ma prawa przedostać się do serca, do umysłu, wpłynąć na moje decyzje i zachowania.
Tymczasem wcale nie jest trudno opisać w kilku słowach proces „oswajania się” ze złem. Niewinny żart. Chęć zaimponowania. Ciekawość. Jakiś tatuaż lub magiczny przedmiot. Próby postawienia pierwszych kroków. Urok obcowania z zakazanym owocem… A potem – nawet nie wiadomo kiedy – zaczyna się ostry zjazd w dół.
W Apokalipsie dzisiaj czytamy: „ujrzałem (…) tych, którzy pokłonu nie oddali Bestii ani jej obrazowi i nie wzięli znamienia na czoło swe i rękę. Ożyli oni i tysiąc lat królowali z Chrystusem”. Dlatego mówię stanowcze „nie”. Ze względu na swoje szczęście tam. Ale i ze względu na swoje szczęście tu.
Strażnik Księgi (Ap 22,1-7; Łk 21,34-36)
Na obozach harcerskich dzieci i młodzież zdobywają tzw. sprawności. Trzeba wykazać się odpowiednią wiedzą, umiejętnościami i na koniec zdać egzamin, najczęściej związany z biegiem patrolowym. Kiedyś, obserwując takie zmagania, przyszedł mi do głowy pomysł. A może tak „Strażnik Księgi”. Wieczorem usiedliśmy przy ognisku i zaczęliśmy pisać regulamin. Wyszły nam takie oto propozycje:
- Kandydat na Strażnika Księgi wie, gdzie w jego domu jest Pismo święte;
- Troszczy się o to, by miejsce, w którym znajduje się Biblia, było otoczone szacunkiem;
- Wzorem świętych mędrców prze lekturą myje ręce;
- Zna układ ksiąg Starego i Nowego Testamentu oraz bez problemu odnajduje wskazane miejsca;
- Każdego dnia przynajmniej pięć minut czyta i rozważa Słowo Boże;
- Często modli się słowami Psalmów i hymnów;
- Przed podjęciem ważnych decyzji nie pyta o względy ludzkie, lecz o wolę Bożą;
- Robi rachunek sumienia w oparciu o Kazanie na Górze.
Na końcu zaczęliśmy zastanawiać się nad trasą biegu i pytaniami na punkty kontrolne. Wreszcie kto i w jaki sposób będzie tę sprawność przyznawał. Dziwni jesteście, usłyszałem w tym momencie za plecami. Bieg trwa całe życie. Punkty kontrolne to miejsca, gdzie dokonuję wyboru między tym, co Boże a tym, co ludzkie. Na mecie stoi Anioł Pański i mówi: błogosławiony, który strzegłeś słów proroctwa tej Księgi.