Niedziela
Każdy wierzy (Dz 5,12-16; Ap 1,9-11a,12-13.17-19; J 20,19-31)
Piątkowe przedpołudnie. Jadąc samochodem słuchałem archiwalnych nagrań radiowych. Jakieś uroczystości sprzed lat. Przemówienia, toasty, życzenia. Na cześć wiecznych przyjaźni i wiecznych sojuszów. Wygłaszane z niezachwianym przekonaniem i pasją. Dziś z owych przyjaźni i sojuszów pozostał ślad jedynie w podręcznikach historii. Wszystko legło w gruzach. Nie o gruzy jednak chodzi. O ludzi, którzy wierzyli w wieczność. Ogłaszając początek epoki rozumu wieszczyli koniec epoki Boga. A jednak w tym zachowaniu było coś z rozumem sprzecznego. Wiecznej trwałości przyjaźni nie da się udowodnić, rozumowo uzasadnić. W wieczną przyjaźń, zwłaszcza w ziemskim wymiarze, można najwyżej uwierzyć.
W życiu jak w piosence. „Trudno nie wierzyć w nic”. Każdy mówi „Pan mój i Bóg mój”. Z tą różnicą, że jedni wymawiają małą, drudzy wielką literą. Jedni padają na twarz przed wiecznymi sojuszami, drudzy przed Zmartwychwstałym. Ci ostatni nie muszą się lękać, że ich wiara legnie w gruzach. A jeśli nawet legnie, fundament do odbudowy pozostanie.
Nie tylko narodziny (Dz 4,23-31; J 3,1-8)
Wydarzenia poprzedzające zmartwychwstanie i po nim następujące mają cechy sinusoidy. Triumf wjazdu do Jerozolimy i żar wyznań wieczernika. Przegrana na dziedzińcu arcykapłana i ucieczka spod krzyża. Serca pałające, gdy wyjaśniał Pisma i dał się poznać po łamaniu chleba. Dziewięć dni wypełnionych oczekiwaniem i pytaniami o przyszłość. Odzyskana z porywem wiatru i uzdrowieniem chromego pewność siebie. Uświadomienie sobie, że trzeba będzie płacić wysoką cenę, gdzie wiara w to, że Pan żyje, walczyć będzie z lękiem przed cierpieniem i strachem o własne życie.
Dziecięca niedojrzałość dorosłych mężczyzn? Takie stwierdzenie wynika z błędnego założenia, że jednorazowe doświadczenie narodzin z wody i z Ducha powinno zrobić z człowieka co najmniej anioła. Czyli uczynić go niezdolnym do zadawania pytań i pozbawić ludzkich emocji.
Nie wystarczy narodzić się z wody i z Ducha. Trzeba jeszcze nauczyć się żyć według Ducha. Przechodzić przez światło i ciemność, piąć się w górę – czasem widząc szczyt, czasem po omacku. To „bycie w drodze” zaprowadziło Nikodema pod krzyż, z którego zdjął ciało Pana. To „bycie w drodze” zrodziło w sercach uczniów tę ufną modlitwę, w której licząc się z własną słabością pokornie zdają się na moc Boga.
Nawrócone myślenie (Dz 4,32-37;J 3,7-15)
Opis Kościoła, jaki odnajdujemy w Dziejach Apostolskich, często jest wykorzystywany przez różnych domorosłych reformatorów. Umiejętnie wykorzystany pozwala z jednej strony krytykować wspólnotę istniejącą, z drugiej daje argument na założenie zupełnie nowej. O ile krytyka często jest uzasadniona, to dla wniosku o konieczności zakładania nowej wspólnoty taki argument trudno znaleźć. Dlaczego?
Cała tradycja duchowa widziała pierwsze rozdziały Dziejów Apostolskich w kontekście 11 rozdziału Księgi Rodzaju. Grzech wprowadził podział. Chrystus, przez swoje Zmartwychwstanie i Zesłanie Ducha Świętego naprawia zniszczony porządek. Znakiem odnowienia jest lista narodów, zgromadzonych pod wieczernikiem oraz jedność serc i wspólnota dóbr pierwszej wspólnoty wierzących. Dla świata jest ona znakiem nowego początku.
Posługując się dwoma fragmentami możemy tę wspólnotę idealizować. Jednak szersze spojrzenie pozwala zauważyć, że element boski i ludzki był w niej obecny od początku. Ani św. Łukasz, ani pozostali apostołowie, nawet nie próbują milczeć o problemach, będących niczym innym, jak symptomem tego, co nazywamy kryzysem wzrostu. Zarazem po wielokroć powtarzają, że owocem powiewu Ducha nie są podziały, ale właśnie jedność. Jedność nie zakładająca braku różnicy zdań ani wykluczająca jakikolwiek kryzys. Jedność, będąca owocem „wywyższenia”, czyli krzyża.
Wzór, ukazany w Dziejach nie jest więc osiągalny za cenę tworzenia nowego bytu. Dochodzi się doń za cenę krzyża, będącego niczym innym jak wznoszeniem się w Duchu ponad różnice, ambicje i kryzysy.
Domorosłym reformatorom należałoby przypomnieć pytanie Jezusa: „Ty jesteś nauczycielem Izraela, a tego nie wiesz?” Sobie samemu zaś wypisywać w sercu, że moje myślenie o Kościele też potrzebuje ciągłego nawrócenia. Nawet po zakończeniu Wielkiego Postu.
Do więzienia (Dz 5,17-26; J 3,16-21)
„Bóg kocha mnie takiego jakim jestem”. Któż nie słyszał tej piosenki? Po każdym jej wykonaniu zadaję sobie dość przewrotne pytanie. I co z tego?
Jakąś cząstkę odpowiedzi na to pytanie przyniosły poświąteczne wiadomości. „W Niedzielę Wielkanocną uroczystą Mszę św. dla osadzonych w katowickim Areszcie Śledczym odprawił abp Damian Zimoń.” Nie wiem czemu, ale właśnie ta informacja zaczęła chodzić po mojej głowie w trakcie lektury fragmentu Dziejów. Wskazówka?
Anioł Pański wyprowadził z więzienia Apostołów. W otwartych drzwiach otrzymali nakaz głoszenia słowa życia. Ten cud ich uwiarygodnił. Był znakiem, potwierdzającym autentyczność głoszonej Ewangelii.
Każda epoka ma swoje uwarunkowania i wyzwania. Być może dziś ten sam Anioł Pański staje w otwartych drzwiach więzienia i zaprasza śpiewających o Bogu, kochającym człowieka takim, jakim jest. Wejdź do środka. Zanieś nowinę o Panu, który wyzwala. Uwiarygodnisz nowinę, siebie i swój śpiew.
Jest czas wyprowadzania z więzienia i czas prowadzenia do więzienia. Bo „Bóg nie posłał swego Syna świat po to, aby świat potępił”.
Stabilna niewola (Dz 5,27-33; J 3,31-36)
Obiecał, że nie ześle więcej potopu i dotrzymał słowa.
Obiecał potomstwo liczne, jak piasek na brzegu morza i dotrzymał słowa.
Obiecał kraj mlekiem i miodem płynący, i dotrzymał słowa.
Obiecał, że nie zgasi knotka o nikłym płomyku i dotrzymał słowa.
Obiecał Baranka, który zgładzi grzech świata i dotrzymał słowa.
Obiecał Pocieszyciela i dotrzymał słowa.
Obiecał Chleb, dający życie wieczne i dotrzymał słowa.
Ani jedno słowo nie puszczone na wiatr. Nikt nie okazał się tak wierny człowiekowi, jak On.
Mimo to nie wierzymy. Nad spełnione obietnice stawiamy wyżej wymyślone na własną miarę prawdy, półprawdy, złudzenia i ambicje, codziennymi wyborami zaprzeczając prawdomówności Boga.
Arcykapłan najprawdopodobniej w duszy pogardzał rzymskim okupantem. Wolał jednak stabilną niewolę aniżeli niepewną, jeśli chodzi o przyszłość, wolność. Być może właśnie pokusa trwania w znienawidzonej ale stabilnej niewoli sprawia, że wolimy zapomnieć o dotrzymanym słowie, chętniej dając posłuch fałszywym prorokom, aniżeli prawdomównemu Bogu.
Armia Pana Boga (Dz 5,34-42; J 6,1-15)
Jedna z bardziej wzruszających interpretacji dzisiejszej perykopy ewangelijnej, jakie słyszałem. Matka, słysząc o naukach i cudach Jezusa wyprawia syna w drogę. – Idź, zobaczysz wielkie rzeczy. Nauczysz się czegoś dobrego. Patrz i słuchaj uważnie. Następnie zawiązuje w chustę pięć placków jęczmiennych. Po drodze, z myślą o zbliżającym się posiłku, chłopiec prosi spotkanych rybaków o dwie ryby. Planuje wieczorem upiec je w ognisku. Ale późnym popołudniem staje przed nim jeden z towarzyszy Nauczyciela. Pewnie widział chustę na jego plecach. Może słyszał, jak matka drzwiach domu dawał mu ostatnie wskazówki. – Nauczyciel prosi, byś dał Mu chleb i ryby. Zawahał się? Pomyślał o czekającym go kilkudniowym głodzie? W obronnym geście przycisnął chleby do piersi? Chyba jednak możemy przypuszczać, że w geście zaufania natychmiast oddał zawiniątko. Bo prawdopodobnie nawet wszechmocny Bóg nie byłby stanie rozmnożyć chleba, siłą wydartego małemu dziecku. Jeśli warunkiem uzdrowień była wiara chorych, to warunkiem cudu było zaufanie owego chłopca.
Mądry Gamaliel, mówiąc „nie potraficie ich zniszczyć”, pewnie miał na myśli takich małych chłopców. Ufnie oddających wszystko na jedno słowo Mistrza. Nie proszących o nic w zamian. Nie liczących na nagrodę. (Przecież nawet nie znamy jego imienia.) Ci chłopcy to prawdziwa armia Pana Boga. Niezwyciężona.
Zaufać mądrości (Dz 6,1-7; J 6,16-21)
W środowym komentarzu, przestrzegając przed zbytnim idealizowaniem pierwszej wspólnoty Kościoła, pisałem: „Ani św. Łukasz, ani pozostali apostołowie, nawet nie próbują milczeć o problemach, będących niczym innym, jak symptomem tego, co nazywamy kryzysem wzrostu”. Dzisiejsze Słowo stawia nas w obliczu jednego z pierwszych problemów, z jakim musiał uporać się młody Kościół.
Zastanawia nie to, co spowodowało szemranie, ale sposób, w jaki apostołowie zareagowali. A zrobili to w sposób nietypowy. Bez szukania winnych, powoływania komisji i dopatrywania się podstępu. Nie wygłosili gromiącego niezadowolonych kazania. Nie zarzucili niezadowolonym braku miłości i szybkiego odejścia od nauki Mistrza. Zaproponowali rozwiązanie, wskazali na predyspozycje, jakie powinni mieć kandydaci i poprosili o znalezienie odpowiednich ludzi. Potem ustanowili posługę.
Jeden szczegół jest istotny. Wymagania postawione przyszłym diakonom dla przezwyciężenia kryzysu były – owszem – ważne. Jednak jeszcze ważniejsze było zaufanie mądrości wspólnoty. Bez tego elementarnego zaufania nawet bez wiatru wody jeziora są wzburzone.