Zabierze mnie do siebie (Dz 6,1-7; Ps 33,1-2.4-5.18-19; 1 P 2,4-9; J 14,6; J 14,1-12)
Wspinając się górską ścieżką, patrząc rano w lustro i widząc, jak młodzi przepuszczają mnie w drzwiach nie mam wątpliwości, że jestem coraz starszy. Powoli, ale nieuchronnie zbliża się czas, kiedy – jak pięknie pisze Kohelet - odczuwać się nawet będzie lęk przed wyżyną i strach na drodze; i drzewo migdałowe zakwitnie, i ociężałą stanie się szarańcza, i pękać będą kapary; bo zdążać będzie człowiek do swego wiecznego domu i kręcić się już będą po ulicy płaczki”. Tak, powoli, ale nieuchronnie. Dzień po dniu jestem bliżej dnia, gdy „przerwie srebrny sznur i stłucze się czara złota, i dzban się rozbije u źródła, i w studnię kołowrót złamany wpadnie”. Dzień po dniu jestem bliżej swojego wiecznego domu…
Zacnego grobowca? Zwykłej mogiły, przykrytej kamienną płytą, na której ktoś wyryje moje imię? „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem”. Cóż powiedzieć na taką perspektywę? Słowa są za małe. Po prostu: Dziękuję Ci Panie Jezu… Całym sercem...
Od marności do Boga żywego (Dz 14,5-18; Ps 115,1-2.3-4.15-16; J 14,26; J 14,21-26)
Historia z mieszkańcami Listry, którzy nic nie zrozumieli z nauki Pawła i Barnaby, a wzięli ich za swoje bóstwa to zabawna przestroga dla wszystkich głoszących Boże słowo. Tyle może zostać z każdego długiego i mądrego kazania. Czyny przemawiają mocniej, bo przed faktami trudno uciec. Tyle że łatwo fałszywie je zinterpretować. Zwłaszcza, gdy – inaczej niż w historii z Dziejów Apostolskich – są mało chwalebne…
Gdy po raz kolejny czytam ten tekst co innego jednak zwraca moją uwagę. „Nauczamy was, abyście odwrócili się od tych marności do Boga żywego, który stworzył niebo i ziemię, i morze, i wszystko, co w nich się znajduje. Pozwolił On w dawnych czasach, że każdy naród chodził własnymi drogami, ale nie przestawał dawać o sobie świadectwa czyniąc dobrze. Zsyłał wam deszcz z nieba urodzajne lata, karmił was i radością napełniał wasze serca” – mówili o Bogu jego misjonarze….
Czasem w ludzkich głowach rodzą się pomysły, że Bóg chrześcijan jest tylko jednym z wielu. Przecież wiele jest religii. Nad nimi wszystkimi musi stać jeszcze Bóg Wyższy. Trudno im uwierzyć, że Prawdziwy Bóg może być tak łaskawy, że troszczy się także o tych, którzy Go nie znają. Ale chyba najtrudniej im przyjąć, że Bóg mógł, odarty ze swego majestatu, naprawdę przyjąć ludzką postać. I że może chcieć – jak uczy mnie dziś Chrystus - byśmy my, marni ludzie, mogli żyć z Nim i obcować jak z przyjacielem…
Mnie w Bogu to właśnie najbardziej zachwyca. Że dla Niego nie jestem śmieciem. Że zawsze ma dla mnie czas…
Dawca pokoju (Dz 14,19-28; Ps 145,10-11.12-13ab.13cd i 2; J 3,15; J 14,27-31a)
Ile pokoju musiał mieć w sercu Paweł, by dzień po nieudanym ukamienowaniu ruszyć z Barnabą dalej głosić Ewangelię? Jakby nic się nie stało. Jakby otarcie się o śmierć było czymś zupełnie naturalnym. Do Derbe, do Ikonium, do Antiochii, odwiedzając po drodze po raz kolejny mało przyjazną Listrę. I dalej…
Czasami gryzie mnie moja przyszłość. Oczekuję, spodziewam się i boję, że wszystko pójdzie nie po mojej myśli. A przecież nie trzeba. Wystarczy stanąć przy Jezusie i zatopić się w Jego pokoju. Pokoju płynącym z pewności że Ojciec policzył nawet włosy na mojej głowie. Co by nie było, jestem w Jego ręku. Jakby co, obiecał mi u siebie wieczne mieszkanie…
Stracić z zyskiem (Dz 1,3-8; Ps 40,7-8a.8b-10.11; Flp 1,20c-30; J 1,14ab; J 12,24-26)
Nie dowierzam własnym oczom, więc po kolei sprawdzam w różnych tłumaczeniach Pisma Świętego. A mam w czym sprawdzać. Chodzi o drobiazg, o jedną literę. Zwykłe „s”, które podczas słuchania łatwo ulatuje. W końcu daję za wygraną. Tłumaczenia bliższe memu sercu mają czas teraźniejszy. Inne przyszły. Różnica może niewielka, ale…
„Ten, kto miłuje swoje życie,
traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne”.
Zawsze słyszałem i widziałem tam czas przyszły. Skłonny byłem widzieć ową utratę życia jako swoistą karę za zbytnie zapatrzenie w to, co doczesne. Dziś odkrywam coś, co od dawna w sumie przeczuwałem. Kochającemu zbytnio swoje życie i tak ucieka ono przez palce. Bo bez Boga nie można w pełni żyć.
Bez Boga wszystko o co zabiegałem, na czym mi zależało, stawało się z biegiem czasu niewarte funta kłaków. Sens ma tylko to, co opromienia blask wieczności…
Do śmierci i przez wieczność (Dz 15,7-21; Ps 96,1-2.3 i 10; J 10,27; J 15,9-11)
„Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem”… Bóg o mnie zapomniał, Bóg mnie opuścił. Ile razy myślałem w ten sposób zastanawiając się, czy sprawiła to moja bylejakość czy obojętność Boga na mój los?
Wiem że jest inaczej. Gdy czytam pierwsze zdanie danej mi dziś przez Kościół Ewangelii pamiętam, co wydarzyło się parę godzin po deklaracji Jezusa o umiłowaniu Go przez Ojca. Bolesna męka, haniebna śmierć... Choć Ojciec umiłował, nie ustrzegł Syna przed cierpieniem...
Miłość Jezusa do mnie, Jego ucznia, niekoniecznie ustrzeże mnie przed każdym cierpieniem. Ale mogę być jej pewien. On nie wahał się mówić o swojej miłości do Apostołów, choć wiedział, że są zwykłymi ludźmi i że niebawem, wystraszeni, opuszczą Go, a jeden z nich nawet się Go wyprze. Jeśliby nawet świat walił mi się na głowę, On mnie nie opuści. Będzie ze mną. Do śmierci. A potem przez całą wieczność…
Lew? Wolę trzymać się z daleka (1 P 5,5b-14; Ps 89,2-3.6-7.16-17; 1 Kor 1,23-24; Mk 16,15-20)
Wszystkie swoje troski mam przerzucić na Niego? Jemu na mnie zależy? W porządku. Nie wiem co będę mówił, gdy naprawdę dopadnie mnie jakaś poważna troska, ale póki co bez obaw mogę Mu ofiarować te swoje małe. Skoro Mu na mnie zależy, po co mam gryźć się w samotności?
Muszę się tylko mocno strzec tego, który krąży jak ryczący lew… Są tacy, którzy do niego podchodzą, próbują się z nim drażnić. Niektórym wydaje się nawet, że w walce z nim dali by radę. Ja wiem, jak potężny to przeciwnik. Lepiej nie dyskutować z jego pokusą, tylko ją odrzucić. Przede wszystkim zaś, podziwiając odwagę wyznaczonych przez Kościół egzorcystów, wolę szerokim łukiem unikać wszelkiej z nim konfrontacji. To tchórzostwo? Nie. Zwykła roztropność. Nie jestem tak sprytny jak on. I stanowczo za słaby. Wolę kryć się pod płaszczem mojego Ojca wołając „zbaw mnie od złego i Złego”.
Gorzej, gdy sprawiedliwie (Dz 16,1-10; Ps 100,1-2.3.4ab-5; Kol 3,1; J 15,18-21)
Nic dziwnego, jeśli trwając przy Chrystusie narażam się na drwiny ze strony świata. W lepszym wypadku bywam staroświecki, nierozumny, mało samodzielny. W gorszym tępy i fanatyczny. Na nic próba dyskusji. Przecież dyskredytuje mnie ta wierność nauce Mistrza, tak nie pasująca do niektórych modnych prądów. Ale to normalne. To mi Jezus zapowiedział.
Gorzej, gdy na takie oceny naprawdę zasługuję. Przecież czasami nie chcę mi się szukać argumentów, wolę przyklejać łatki. Nie szukam zgody, a zwady. Wywyższam się nad innych, choć prócz złośliwej krytyki niewiele więcej potrafię.
Nawet jeśli mam Boga na ustach, jaki wtedy ze mnie chrześcijanin? Boże, niesprawiedliwe wyśmiewanie zniosę. Chroń mnie raczej przed moją własną głupotą…