Chcę do nieba (Dz 1,1-11; Ef 1,17-23; Mt 28,16-20)
Gdy byłem w liceum, na lekcji religii ksiądz uczył nas piosenki. „Nie szukaj nieba gdzieś w zaświatach i nie szukaj go wśród gwiazd. Nie szukaj nieba gdzieś w zaświatach. Tuż przy tobie jego blask.” Towarzyszyła mi wiele lat w porządkowaniu relacji z bliźnimi. Aż pewnego dnia uświadomiłem sobie, jak bardzo jest niebezpieczna. Łatwo można ulec złudzeniu, że przy niewielkim wysiłku - przecież wystarczy tylko nazwać więźnia bratem – „tu i teraz” będzie jak w niebie. Dziś już wiem, że nawet przy wielkim – nie będzie.
Niedawno czytałem wzruszające i wstrząsające zarazem świadectwo, pracującej na onkologii dziecięcej pielęgniarki. Umierał kilkuletni chłopiec. Matka próbowała dodać mu otuchy i wlać w jego serce iskierkę nadziei. – Jutro już wszystko będzie dobrze i wrócimy do domu. – Nie, jutro będę już w niebie. Czytając zastanawiałem się, kto w kim budził nadzieję.
Razem z tym małym chłopcem modlę się, bym nie zadowolił się przedsionkiem, zadatkiem i przedsmakiem. I o nadzieję, że „my, jako członkowie Mistycznego Ciała Chrystusa, połączymy się z nim w chwale”.
Miejcie odwagę (Dz 19,1-8; J 16,29-33)
Stacjonujący w okolicy harcerze urządzili kiedyś bieg sprawnościowy. Jego uczestnicy wyruszali samotnie, o godzinie dwudziestej drugiej, na liczącą około piętnastu kilometrów trasę. Poruszając się w ciemności lasu mieli zaliczyć kilkanaście punktów kontrolnych, na każdym realizując wyznaczone zadania lub wykazując się określoną wiedzą. Kilka dni później, podczas apelu, odczytano okolicznościowy rozkaz, przyznający im różne sprawności. Obserwując ich zmagania przypomniałem sobie jedną z lektur młodości. Jej bohater, ochrzczony na początku pogardliwie „cioto”, musiał zmierzyć się najpierw z samotnością puszczańskiej chaty, potem z ciemnością lasu, by na koniec, po zwycięskiej walce z rysiem, zyskać zaszczytne miano orlika bojowego.
Jezus, jako dobry pedagog, nie poprzestał na słowach zachęty. Od początku tworzył warunki rozwoju. Wyznaczał zadania, stopniował trudności, poszerzał przestrzeń, w której mogło kształtować się to, co dziś nazywamy cnotami kardynalnymi. Nie zrażał się widząc lub przewidując porażki. Właśnie w takich okolicznościach odwoływał się do słowa. „Miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat.”
Warto o tym pamiętać, gdy coraz częściej mówi się o odwadze bycia chrześcijaninem.
Droga… (1 Kor 15,1-8; J 14,6-14)
Lubimy sprawdzone przepisy. Dlatego tak wielkim powodzeniem cieszą się różne poradniki. 101 sposobów na udane małżeństwo, szczęśliwe życie, skuteczne wychowanie, rozwiązywanie konfliktów, szybkie pozbycie się trądziku, wyjście z nałogu… Coraz częściej to takiej roli sprowadzamy również Ewangelię. Tymczasem:
- Jezus nie mówi, że pokaże nam drogę. Mówi: „Ja JESTEM drogą”;
- Nie twierdzi, że obali wszystkie fałszywe zarzuty i udowodni wszystkie twierdzenia prawdziwe. Mówi: „Ja JESTEM prawdą”:
- Nie głosi teorii o udanym, szczęśliwym czy spełnionym życiu. Mówi: „Ja JESTEM życiem”.
Jak pisał kiedyś Karl Rahner, Jezus „nie należy do rzędu tych, co wprawdzie przyczyniają się do pewnych religijnych decyzji, ale które zasadniczo równie dobrze mogłyby się dokonać bez nich”. On JEST odpowiedzią. Wszystko inne jest tylko dopowiedzeniem. Bez Niego tracącym sens.
Trudna jedność (Dz 20,28-38; J 17,11b-19)
Nie dziwię się, gdy muszę rozmawiać z ludźmi, mającymi poglądy skrajnie różne od moich. Natomiast nie potrafię zrozumieć świętego oburzenia i agresji, jaka pojawia się u wielu wierzących, zmuszonych do konfrontacji z coraz bardziej zlaicyzowanym światem. Przecież nikt nam nie obiecał, że pielgrzymowanie przez wieki będzie oklaskiwanym w zachwycie pochodem. Przeciwnie, Jezus, a potem apostołowie, przygotowywali do spotkania z nienawiścią i drapieżnymi wilkami. Jednak odpowiedzią chrześcijan nie mają być słowne przepychanki i emocjonalna agresja, ale jedność. Tak silna i głęboka, jak jedność Osób Bożych.
Jezus pokazuje, jak tę jedność budować. Dalszym ciągiem Modlitwy Arcykapłańskiej jest modlitwa w Ogrójcu. Zwłaszcza ta jej część, która najtrudniej przechodzi nam przez gardło i serce. „Nie moja, ale Twoja wola niech się stanie”. Jedność zawsze jest owocem modlitwy i przekreślania własnego egoizmu za cenę Chrystusowego krzyża.
W program dziewiątego dnia Oazy Dzieci Bożych wpisane jest zadanie. „W pokorze przyjmę każdą, nawet niesłuszną uwagę pod moim adresem, jednocząc się w ten sposób z cierpiącym Jezusem”. Może od takich prostych postanowień trzeba zacząć?
Ty też możesz kochać (Dz 20,17a-18.28-32.36; Rz 8,31b-39; J 10,11-16)
Dlaczego tak wielki nacisk kładziecie na grzeszność człowieka, a nie mówicie, że nawet w chwilach wielkiej słabości można kochać Boga? Nie wiem, czy to pytanie było owocem osobistych doświadczeń z konkretną wspólnotą, czy konsekwencją lektury „Wściekłego psa”. Właściwie nawet nie jest to pytanie. Bardziej przypomnienie jednej z tych podstawowych prawd, decydujących o tym, że Ewangelia jest – jak greckie słowo wskazuje – Dobrą Nowiną.
Snując refleksje o Dobrym Pasterzu najczęściej mamy przed oczami idylliczny obraz młodego, krzepkiego mężczyzny, niosącego na ramionach małą owieczkę. . Ale jeżeli bliżej przyjrzymy się tym obrazom i rzeźbom, zauważymy, że jest podobny do biblijnego Dawida, a przez ramię ma przewieszoną torbę. Dawid miał w niej kamienie i procę, przygotowane do walki z Goliatem. Więc nie tylko sielska wędrówka. Dobry Pasterz, widząc nadchodzącego wilka, nie ucieka. Podejmuje walkę nawet za cenę własnego życia.
Tak oto dochodzimy do najpiękniejszego i chyba najbardziej wzruszającego momentu naszej refleksji. Zakończona walka. Na trawie siedzą obok siebie – obydwaj poranieni – broniony i broniący. Ocalony i Ocalający. Niedoszła ofiara i Ten, który stał się Ofiarą.
Kto ich rozłączy?
Bliżej (Dz 25,13-21; J 21,15-19)
Jeden z moich kolegów, przygotowując dzieci do pierwszej spowiedzi, przyniósł na nabożeństwo pokutne sznurek. Do każdego końca przywiązał jedno z nich, następnie – w trakcie przeciągania – przecinał go nożycami. Za każdym razem ktoś z obserwujących wiązał supeł. W pewnym momencie odległość między dziećmi, z jednego metra, zmniejszyła się do kilku centymetrów. Ta prosta zabawa pozwoliła bez większych trudności zrozumieć to, co dokonuje się między Bogiem a człowiekiem w sakramencie pokuty i odkryć jeszcze jeden wymiar tajemnicy Bożej miłości.
Można unieść się gniewem i samemu sobie wymierzyć karę. Można po kolejnej przegranej zamknąć się i płakać nad sobą. Ale też można wrócić do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło, do Galilei, nad brzeg jeziora. Gdzie czeka On, by po raz kolejny postawić to samo pytanie. „Czy miłujesz Mnie więcej?” . I pozwolić Mu związać zerwany sznur. I cieszyć się, że jest jeszcze bliżej.
„Miłość nie pamięta złego.”
Ty pójdź za Mną (Dz 28,16-20.30-31; J 21, 20-25)
Jaki będzie los zmarłych bez chrztu dzieci? Jeżeli wyznawca innej religii żył godziwie, będzie potępiony dlatego, że nie był chrześcijaninem? Czy ateista naprawdę nie będzie zbawiony? Ile czasu tracisz na jałowe dyskusje. Tymczasem „co tobie do tego? Ty pójdź za Mną”.
Czytam refleksje poety. Strofy wiersza zamieniam na pytania. Nosisz w sobie ideał góry niepokonanej? Stajesz pod niedostępną ścianą, w którą kiedyś należy wstąpić? Próbujesz żyć na wysokości, wytrzymać ciśnienie górnego poziomu?
Jeśli poważnie traktujesz zaproszenie Jezusa do pójścia za Nim, tylko to jest ważne.