Mój dom (Pwt 11,18.26-28; Ps 31; Rz 3,21-25a. 28; Mt 7,21-27)
Czy naprawdę budowanie na Bogu gwarantuje nam pomyślność – dom, który „nie runął, bo na skale był utwierdzony”? I ochrzczonym przecież rozpadają się małżeństwa, umierają bliscy, dotykają ich bezpłodność i bezrobocie, niszczą rozpacz i strach... Co to znaczy słuchać słów Jezusa i wypełniać je, aby On był naszym fundamentem? Życie sakramentalne? Codzienna modlitwa? Zaangażowanie w pomoc charytatywną? Należenie do kościelnych wspólnot? Ile jeszcze kroków musimy zrobić w naszym przypadku, ile jeszcze etapów pokonać, byśmy mogli o sobie powiedzieć: „jesteśmy uczniami Chrystusa”?
A może to źle postawione pytanie? Wszak słyszymy dzisiaj: „sprawiedliwość Boża przez wiarę w Jezusa Chrystusa dla wszystkich, którzy wierzą. Bo nie ma tu różnicy: wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej, a dostępują usprawiedliwienia darmo, z Jego łaski, przez odkupienie które jest w Chrystusie Jezusie”. Tak, i my należymy do grzeszników, do tych, którzy przegrali, którym nie wyszło. Zawiedliśmy, okazaliśmy się niewierni. Nie tylko w mówieniu pacierza, ale i w krzywdzie bliźniego. Nie tylko w miganiu się od drobnych obowiązków, ale i w zdradzie.
Co nam pozostaje? Żal za grzechy. Szczera spowiedź. Mocne postanowienie poprawy. Przyjmowanie tego, co trudne, w duchu zadośćuczynienia. I w każdej chwili – wyrzekanie się nieprawości. W myśli, w mowie, w uczynkach – wołanie o łaskę.
Dodawanie (2 P 1,1-7; Ps 91; Mk 12,1-12)
Najpierw pojawia się potrzeba. Potem wymaganie. Prośba, czasem bardziej podobna do nakazu. Rozczarowanie, narastająca irytacja. Potem już z górki: gniew, wzruszenie ramion, milczenie... O czym piszę? O naszej postawie wobec Boga. Tak właśnie: „mamy” swoje prawa wobec Niego, żądamy, oczekujemy spełnienia wymagań. Jeśli coś nie idzie, jeśli nie rozumiemy czegoś – odchodzimy po prostu. Czasem wygrażając niebu pięściami, czasem obojętnie – tracimy z Nim kontakt nie wiadomo kiedy i bez większych wzruszeń.
A może by tak uczynić, jak głosi dziś Pismo? Stanąć przed Bogiem i: „wkładając całą gorliwość, dodajcie do wiary waszej cnotę, do cnoty poznanie, do poznania powściągliwość, do powściągliwości cierpliwość, do cierpliwości pobożność, do pobożności przyjaźń braterską, do przyjaźni braterskiej zaś miłość”.
Przecież nie od razu jest rozwód. Nie od razu świadomość, że od ośmiu lat nie wysyłamy sobie nawet kartek na święta. Nasze relacje: z bliskimi, sąsiadami, ludźmi w ogóle– także ta z Bogiem – budowane są co dzień, krok po kroku. Jeśli więc mamy dodawać krok do kroku – dodawajmy te w dobrym kierunku.
Tak się zastanawiam… (2 P 3, 12-15a. 17-18; Ps 90; Mk 12, 13-17)
Mówili mu: „Nauczycielu, wiemy, że jesteś prawdomówny i na nikim Ci nie zależy. Bo nie oglądasz się na osobę ludzką, lecz drogi Bożej w prawdzie nauczasz”. Jezus jednak „poznał ich obłudę”. Wiedział, że nie o prawdę tu chodzi, a o zastawienie pułapki, chcieli bowiem „pochwycić go w mowie”. Skąd my to znamy... Niby niewinne zagajenie rozmowy – „słyszałam ostatnio w parafii...”, „W Piśmie świętym jest napisane...”; trochę pochlebstwa czasem: „wiem, że się na tym znasz...”. Zaraz potem: przepaść. Postawienie pytania, uśmieszek wyższości. I wiemy wszyscy, że odpowiedź jest z góry znana; cokolwiek odpowiesz, wikłasz się jeszcze bardziej.
Jakie jest drugie dno naszych religijnych wątpliwości? Czy naprawdę chcemy poznać, co Bóg ma nam do powiedzenia? Może wolimy jednym ruchem ręki odrzucić całą Tradycję Kościoła (sucha teologia, daleka od rzeczywistości, no i ci teologowie mówili tak różne rzeczy, czasy się zmieniają); to, co Pismo objawiło o Jezusie (no a w którym miejscu mówił o prezerwatywach?); to, co dzieje się w liturgii (ach, proboszcz i jego kiepskie kazania!). I niby wszystko w porządku – jesteśmy tacy oczytani (pisali na onecie); mamy tyle doświadczenia (jak Jolka załatwiała ślub, to ksiądz jej powiedział...); wiemy, co dla nas dobre (oczywiście Pan Jezus jest w I komunii najważniejszy, ale przecież moje dziecko nie może czuć się gorsze). Każdy z nas ma własną wyliczankę. Zanim więc postawimy Bogu pytanie, zastanówmy się dwa razy. Bo a nuż nam odpowie? I będziemy mogli co najwyżej – jak faryzeusze – „być pełni podziwu dla Niego”. Że się okazał mądrzejszy niż my; że też się jednak wykaraskał.
Bóg żywych (2 Tm 1, 1-3. 6-12; Ps 123; Mk 12, 18-27)
Pisze Paweł: „On [Bóg] nas wybawił i wezwał świętym powołaniem nie na podstawie naszych czynów, lecz stosownie do własnego postanowienia i łaski, która nam dana została w Chrystusie Jezusie przed wiecznymi czasami. Ukazana zaś została ona teraz przez pojawienie się naszego Zbawiciela, Chrystusa Jezusa, który przezwyciężył śmierć, a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię, której głosicielem, apostołem i nauczycielem ja zostałem ustanowiony”. Ojciec, który nas powołał – Jezus, który nam się objawił – Duch, który wspomaga nas w głoszeniu Ewangelii. Co jeszcze trzeba uczynić, byśmy poznali, że jesteśmy pochwyceni przez Boga, od Niego zależymy, dla Niego żyjemy?
Oto On dał łaskę istnienia – także i nam. Oto On przezwyciężył śmierć – także naszą. Oto On pokazał, na czym polega prawdziwe życie – także dla nas. Jak głosi Jezus: „nie jest On Bogiem umarłych, lecz żywych”. Pytanie tylko, czy my jesteśmy żywi? Do czego dążymy, jakich dokonujemy wyborów: prowadzących do życia czy do śmierci?
Coś za coś (2 Tm 2,8-15; Ps 25; Mk 12,28b-34)
Jaka to nielogiczność! Wszystko pozornie jak trzeba – jeśli my to, to i Bóg to: „Jeżeliśmy bowiem z Nim współumarli, wespół z Nim i żyć będziemy. Jeśli trwamy w cierpliwości, wespół z Nim też królować będziemy. Jeśli się będziemy Go zapierali, to i On nas się zaprze”. Po trzykroć słuszne i sprawiedliwe, prawda? Tyle że – jak czytamy dalej – ten układ się chwieje: „Jeśli my odmawiamy wierności, On wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć siebie samego”. Nie ma tu już coś za coś, każdemu po równo. Jest coś za nic, wierność za zdradę, łaska za grzech.
Dobra Nowina dla każdego z nas, grzeszników: On od nas nie odstąpi. Nie pozostawi nas na pastwę naszych win. Dlaczego więc brzmi to w naszych uszach tak nieprawdopodobnie? Czy nie znamy Objawiającego się? Nie wierzymy w głębi duszy, że Bóg jest prawdomówny? Sądzimy może, że jest do nas podobny, zachowuje się jak my? Podejrzewamy Go o manipulację? A może tak jest dla nas wygodniej: nie pytać o prawdę, a co najwyżej „spierać się o same słowa”?
Naśladować (2 Tm 3, 10-17; Ps 119; Mk 12, 35-37)
Czasami nikt oprócz nas o nich nie wie. A gdybyśmy zaczęli tłumaczyć – nie zrozumiałby. Co ma bowiem dobrze ugotowana zupa czy drewno poskładane w równe stosy wspólnego z chrześcijaństwem? I dlaczego życie pełne porażek, chorób, błędów i całkiem banalnych trudności, takie, które mija bez echa – miałoby być spełnione? Wiem, dobro które zostawili – to tylko okruchy. I być może więcej było tego, co złe, przybrudzone, zwyczajnie nieprzejrzyste...
Ta, która traktowała mnie z szacunkiem, na poważnie, nawet kiedy byłam tylko kilkunastoletnią dziewczynką. Ta, której dom uczył gościnności, pachniał czystym praniem i ketchupem. Ten, który nawet w szpitalu umiał rozbawić towarzystwo, dostrzegał jasne strony życia. Ta, która zawsze pamiętała o rocznicach i oklejała naklejkami koperty wysyłane na dziecięce imieniny. Może i oni powiedzą mi kiedyś: „Ty natomiast poszłaś śladem mojej nauki, sposobu życia, zamierzeń, wiary, cierpliwości, miłości, wytrwałości, prześladowań, cierpień...”. Oby.
Jeden grosz (2 Tm 4,1-8; Ps 71; Mk 12,38-44)
Czy czuliśmy to kiedyś? Tę bezradność, kiedy myśleliśmy wobec jakiś zdarzeń, okoliczności: „Dlaczego akurat teraz? Jeszcze i to...”, nie wiedząc, skąd weźmiemy siły, aby temu sprostać. Najdziwniejsze, że były to czasem rzeczy banalne. Jak zasada, że dzieci chorują akurat wtedy, kiedy najwięcej pracy, deszcz pada, kiedy spóźnia się autobus, a pralka zawsze psuje się razem z odkurzaczem. Jak temu sprostać, kiedy to, co mamy – to tak niewiele?
W takich chwilach myślę o ubogiej wdowie, wrzucającej dwa pieniążki do świątynnej skarbony. O tym, że łatwiej dawać, kiedy czujemy się w pełni sił – także dawać Bogu. A co, jeśli On pragnie, byśmy mu dali także ze swego niedostatku? Właśnie wtedy, gdy czujemy się jak na chwilę przed upadkiem, kiedy doświadczamy, jak bardzo brakuje nam sił?