Okruszyna (Iz 56,1.6-7; Ps 67; Rz 11,13-15.29-32; Mt 15,21-28)
To się zdarzyło naprawdę. Człowiek, który wyszedł z obozu koncentracyjnego, prosił o chleb. „Daj mu tylko kromkę!” - ostrzegał przypadkowy przechodzień piekarza. Piekarz, zdjęty litością, dał cały bochenek. Człowiek z obozu zjadł go łapczywie. I umarł. Jego wycieńczony organizm nie wytrzymał nadmiaru.
Bóg dokładnie wie, czego każdemu człowiekowi potrzeba. I wie też, ile każdemu człowiekowi potrzeba. Dlatego czasami daje cały bochenek, czasami całą kromkę, ale czasami tylko okruszyny.
Nie jest łatwo z rąk Boga przyjąć okruchy. Łatwo w takiej sytuacji poczuć się przez Niego lekceważonym, łatwo się unieść pychą i zacząć szukać kogoś, kto da od razu cały bochenek. A może nawet całą piekarnię do mojej dyspozycji. I łatwo wpaść w łapy szatana. On gotów jest dla zdobycia ofiary dać człowiekowi nie tylko niezbędny mu do życia chleb, ale chętnie zastąpi go rozmaitymi smakołykami.
Okruchy dawane przez Boga to szczególny dowód Jego miłości. I nauka dla ludzi, jak kochać. Czasami prawdziwa miłość polega na dawaniu okruszyn, a nie całego bochenka.
Coś dla szaleńców (Ez 24,15-24; Pwt 32; Mt 19,16-22)
Opowieść o młodzieńcu, który przyszedł zadać Jezusowi fundamentalne dla każdego człowieka pytanie „Jak żyć?” dowodzi, że dobra materialne to nie tylko mogą być, ale są realnym problemem.
Jezus najpierw wskazuje Dekalog. Czyli zasady, które według wielu ludzi są zbiorem ograniczeń. Ale ograniczają one to, co powinno być w człowieku ograniczone. One są jak znaki drogowe dla kierowcy: może je zlekceważyć, ale wtedy kierowcę - i nie tylko jego - czeka katastrofa.
Okazuje się jednak, że samo przestrzeganie Dekalogu to za mało. Nie wystarczy być tak zwanym porządnym człowiekiem. Niedawno o. Jan Andrzej Kłoczowski powiedział „Pan Bóg nie stworzył świata dla porządnych ludzi, tylko dla ludzi dobrych. Jeżeli jesteśmy tylko porządni, to Go zasmucamy”.
Jezus to samo powiedział bogatemu młodzieńcowi. Według o. Kłoczowskiego „Kazanie na Górze to kodeks zachowań dla szaleńców”. To, co Jezus zaproponował bogatemu młodzieńcowi nadal, po dwóch tysiącach lat wydaje się nam szaleństwem. A zachowanie chłopaka potwierdza, że bogactwo (nawet niewielkie) jest dla człowieka poważnym problemem. Bo ogranicza gotowość podjęcia świętości.
Coś za coś (Ez 28,1-10; Pwt 32; Mt 19,23-30)
Lubimy mieć z Bogiem otwarty rachunek. Lubimy z Nim handlować. Mamy dla Boga szeroką ofertę. Na przykład, jeśli spełni jakąś naszą prośbę, proponujemy, że będziemy się codziennie modlić. Za inną gotowi jesteśmy przestrzegać przykazań. A za szczególną przychylność nawet jesteśmy w stanie pójść na pielgrzymkę.
Najdziwniejsze jest to, że Bóg zgadza się na to „handlowanie” z człowiekiem. Nie oburza się. Podejmuje „negocjacje”. Mimo przepaści, pomiędzy tym, co On może zaproponować, a co my. I chociaż my staramy się Go przechytrzyć i wytargować jak najwięcej dla siebie, On nie odpowiada tym samym. Nie występuje z pozycji silniejszego. A przecież Bóg może wszystko. Może nawet przepchnąć wielbłąda przez ucho igielne. I może zbawić bogatego.
Szczerość pytania, jakie zadał Jezusowi Piotr jest powalająca: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?”. Słucham odpowiedzi bardzo uważnie. Bo to przecież także moje pytanie. Chcę wiedzieć, czy warto być uczniem Chrystusa.
Się należy (Ez 34,1-11; Ps 23; Mt 20,1-16a)
„Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”. To porzekadło z czasów PRL-u jest nadal aktualne czy nie? Chodzi o nacisk na słowo „należy”. Czy wciąż uważamy, że nam się to i owo należy, czy już dociera do nas, że - zwłaszcza od Boga - nic nam się nie należy?
Dobrze wiemy, że sprawiedliwie nie znaczy równo. Dobrze wiemy, że hasło „żołądki mamy równe” to tylko demagogia. I powiedzmy sobie szczerze, na miejscu robotników z winnicy też spodziewalibyśmy się, że ci, którzy więcej pracowali, dostaną więcej. Bo - w myśl naszej ziemskiej sprawiedliwości - za więcej pracy należy się większa zapłata.
Nie można być bardziej lub mniej zbawionym. Przypowieść o robotnikach z winnicy, którzy wszyscy otrzymali po denarze, przypomina, iż wszyscy zmierzamy do tego samego celu. Dla jednych pielgrzymka jest trudniejsza, dla innych łatwiejsza, dla jednych krótsza, dla innych dłuższa. Ale „nagroda” czeka nas wszystkich ta sama: oglądanie Boga twarzą w twarz. Bez stopniowania. Zbawienie jest jedno. Nie jest jak medale olimpijskie - złote, srebrne i brązowe.
Zaproszenie (Ez 36,23-28; Ps 51; Mt 22,1-14)
Coraz częściej na zaproszeniach jest dopisek „Proszę o potwierdzenie przyjęcia zaproszenia do dnia… pod numerem…”. Nic dziwnego. Jak się organizuje imprezę, chce się wiedzieć, ile porcji przygotować. Żeby uniknąć marnotrawstwa. Nie tylko produktów. Także wysiłku. Każdy, kto przeżył puste miejsca przy stołach podczas uczty, którą przygotował, wie, jakie to bolesne. I wie, jak strasznie stresująca jest niepewność - przyjdą, nie przyjdą?
Zaproszenie jest zawsze wyróżnieniem. Jest dostrzeżeniem człowieka. Ale jest też zobowiązaniem dla tego, kto je otrzymuje. Nie każdy do tego dorasta. „Uczta wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni” - mówi smutno król z Jezusowej przypowieści. I każe zapraszać wszystkich.
Poszerzenie kręgu zaproszonych nie oznacza wcale obniżenia standardów, jakie powinni spełniać. Uczta to uczta. Nie wolno obrażać gospodarza. Nawet jeżeli trafiało się na salę z listy rezerwowej.
Kolejność kochania (Iz 9,1-3.5-6; Ps 113; Łk 1,26-38)
Nie ma przykazania większego, niż przykazanie miłości. A właściwie dwóch przykazań, które są ze sobą niezwykle mocno związane.
Jest w tych przykazaniach ustalona najważniejsza na świecie kolejność. Kolejność miłości. Trzymanie się tej kolejności gwarantuje porządek. Porządek kochania. Chociaż po ludzku wydaje się logiczne, że w pierwszej kolejności kocham siebie, w Bożej logice jest inaczej. Najpierw mam kochać Boga. „W rzeczywistości Bóg jest mi bardziej bliski niż ja sam” - napisał Benedykt XVI w swej encyklice o miłości.
Dopiero dzięki miłowaniu Boga jestem w stanie miłować bliźniego i siebie. „Miłość bliźniego polega właśnie na tym, że kocham w Bogu i z Bogiem również innego człowieka” - wyjaśnia Papież.
Każda próba odwrócenia kolejności zawartej w przykazaniach miłości ją niszczy.
Przepychanka (Ez 43,1-7a; Ps 85; Mt 23,1-12)
Minęły już dwa tysiące lat, odkąd Jezus powiedział „Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony”. I co? I nic. Przepychanka trwa.
Miliony ludzi na świecie wciąż poświęcają ogrom czasu i sił na udowodnienie, że to oni są ważniejsi. I wcale nie dotyczy to wyłącznie polityków. To samo dzieje się w zakładach pracy, w szkołach, w formalnych i nieformalnych społecznościach, w rodzinach.
Wciąż ważniejsze jest w ludzkim widzeniu świata, „czyje na wierzchu”, kto się wyżej wdrapie, niż służenie drugiemu. Ten, kto służy i w pokorze wykonuje swoje obowiązki, bez zabiegania o splendory i zaszczyty, uważany jest za idiotę i życiowego nieudacznika.
Na szczęście „przemija postać tego świata”. I jego hierarchiczna drabinka też. Naprawdę w ostatecznym rozrachunku „Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony”. Sam Bóg jest tego gwarancją.