Chwycić bicz? (Ez 47,1-2.8-9.12; Ps 46,2-3.5-6.8-9; 1 Kor 3.9b-11.16-17; 2 Krn 7,16; J 2,13-22)Czasami krew się we mnie burzy i sam miałbym ochotę chwycić za bicz - na widok młodzieży zachowującej się w kościele jak w knajpie, rozwydrzonych dzieci biegających podczas Mszy i nie reagujących na to rodziców, znudzonych osób żujących gumę, z nogą założoną na nogę...
Czasami mam ochotę rozpędzić na cztery wiatry niektórych dyskutantów na forach, czy autorów ohydnych, bluźnierczych wręcz komentarzy w internecie...
Czyż nie tak właśnie postąpił Chrystus na widok targowiska w świątyni? Wszak mamy Go naśladować - więc może trzeba niekiedy sięgać po tak radykalne środki?
Gdy jednak mija wzburzenie, rodzi się pytanie: Co byłoby motywem takiego działania? Chrystusa "pożerała" gorliwość o dom Ojca i miłość do ludzi. Czy to samo jest we mnie - czy raczej złość, gniew, oburzenie, że ktoś nie zachowuje się tak, jak według mnie powinien?
Święty Paweł mówi dzisiaj: "Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was?" Zatem zanim zacznę "krucjatę" przeciwko innym, muszę zastanowić się czy z tej świątyni Boga, którą jestem, sam nie czynię targowiska. Targowiska pełnego brudu, grzechu, nieczystości. Targowiska, na którym sprzedaję swoją wierność Bogu za tanią popularność, wygodę i święty spokój...
Jeśli tak - to nie pozostaje mi nic innego, jak prosić: Przyjdź Panie Jezu i oczyść mnie - jak niegdyś dom Twojego Ojca.
“Nikt nie jest samotną wyspą” (Tt 1,1-9; Ps 24,1-2.3-4ab.5-6; Flp 2,15-16; Łk 17,1-6)Tak pisał Thomas Merton. Żyjemy wśród innych, z innymi i dla innych. Także razem z innymi, a nie sami, dążymy do naszego celu ostatecznego jakim jest zbawienie. Dlatego też każdy z nas w tym co robi i co mówi jest odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za drugiego człowieka. Przypomina o tym Pan Jezus:
- przestrzega, że możemy stać się przyczyną czyjegoś zgorszenia i upadku
- wzywa do zwracania sobie nawzajem uwagi, gdy widzimy czyjeś złe postępowanie
- nawołuje do okazywania miłosierdzia tym, którzy nas skrzywdzili
Tyle, że trzeba pamiętać:
- zgorszyć można kogoś również zachowaniem, w którym tak naprawdę nic złego się nie robi, ale ma w sobie pozory zła, czy też to zło sugeruje, dlatego trzeba myśleć co się robi i jakie skutki mogą z tego wyniknąć
- upominanie powinno być oparte na miłości do drugiego człowieka i wypływać z troski o niego - bo najbardziej krzywdzi on sam siebie. Kiedy wynika ze złości, oburzenia, gniewu, wówczas do jednego zła dokłada kolejne i przynosi efekt odwrotny od zamierzonego
- przebaczenie nie oznacza zapomnienia wszystkiego, udawania, że nic się nie stało, powrotu do tego, co było przed wyrządzeniem krzywdy...
Nieużyteczni (Tt 2,1-8.11-14; Ps 37,3-4.18 i 23.27 i 29; J 14,23; Łk 17,7-10)Nie podoba mi się to. Niby dlaczego mam mówić, że jestem "nieużyteczny"? Wprawdzie geniuszem faktycznie nie jestem, ale przecież znam swoją wartość, wiem ile pracy wykonuję, ile dobra czynię, ilu ludziom pomagam. To musi być wina niezbyt fortunnego tłumaczenia. Sięgam więc po inne. Niestety wszędzie tak samo, albo jeszcze gorzej, jak na przykład "zwykłymi niewolnikami", czy "bezużyteczni". Wreszcie docieram do przekładu R. Brandstaettera i widzę w nim zwrot "bez żadnej zasługi". Takie tłumaczenie daje mi do myślenia i przywodzi na myśl słowa św. Pawła: "Cóż masz, czego byś nie otrzymał? A jeśliś otrzymał, to czemu się chełpisz, tak jakbyś nie otrzymał" Tymczasem ja ciągle zapominam o tym, że swoje talenty, zdolności, istnienie, czas i wszystko inne - zawdzięczam Bogu. Owszem, to co robię jest ważne, potrzebne i ma swoją wartość - ale tylko dlatego, że (podobnie jak każdy z nas) zostałem wybrany przez Pana Boga mimo, iż na to sobie w żaden sposób nie zasłużyłem.
Bardzo pięknie oddaje to scena rozmnożenia chleba. Pan Jezus bez żadnego problemu mógłby sprawić, żeby przed każdym zgromadzonym pojawiła się odpowiednia porcja posiłku i to o wiele bardziej wykwintnego niż ten, który otrzymali. Ba - mógłby obejść się i bez tego. Przecież mogliby w tym czasie wcale nie odczuwać głodu. Tymczasem zaprasza On do współudziału w cudzie swoich uczniów. Te kilka chlebów i ryb nic nie znaczyły wobec tłumów - były jedynie kroplą w morzu potrzeb. Jednakże Chrystus chciał, by je przynieśli. Kiedy to uczynili - pomnożył je w niewyobrażalny sposób...
Podobnie jest z nami - Bóg zaprasza nas do współudziału, chce naszej pracy, trudu, wysiłków. Tak naprawdę jednak one również, tak jak owe chleby i ryby, są kroplą w morzu potrzeb - i dopiero ofiarowane Bogu zostają pomnożone. W niewyobrażalny sposób...
Interesowny Chrystus? (Tt 3,1-7; Ps 23,1-2a.2b-3.5.6; 1 Tes 5,18; Łk 17,11-19)Dlaczego Pan Jezus pytał o pozostałych uzdrowionych? Czyżby był interesowny, łasy na podziękowania? Oczywiście, że nie. Myślę, iż podziękowanie jest tutaj znakiem, że dokonało się nie tylko uzdrowienie ciała, ale i serca człowieka. Dlatego i ja muszę się zastanowić jak wygląda moja wdzięczność i moje dziękczynienie Bogu za ciągłe uzdrawianie mnie z o wiele gorszego trądu - trądu grzechu. Bo przypominam sobie tę ulgę, radość i wdzięczność w sercu, po spowiedziach przed laty… a teraz…
Poza tym wiem, jak się czuję, gdy słyszę słowa podziękowania za to, co robię. Każde docenienie mojego działania uskrzydla, daje radość i mobilizuje do czynienia dalszego dobra. Szkoda tylko, że tak często zapominam o tym w patrzeniu na innych.
Tak łatwo dostrzec w tym, co robią grzech, zło, ułomności...
Tak łatwo to wytknąć, ocenić, skrytykować...
Dziwne jest, że dla ludzi, a zwłaszcza dla nas, chrześcijan o wiele trudniej jest dostrzec w innych, docenić i wydobyć na zewnątrz to, co dobre - słowami wdzięczności, czy pochwały.
Jak błyskawica (Flm 7-20; Ps 146,6c-7.8-9a.9bc-10; Łk 21,36; Łk 17,20-25)Bo jak błyskawica, gdy zabłyśnie, świeci od jednego krańca widnokręgu aż do drugiego, tak będzie z Synem Człowieczym w dniu Jego.Pamiętam jak zbliżał się rok 2000 - jakie było poruszenie wśród ludzi, ile “odkryto” przepowiedni mówiących o zbliżającym się końcu świata. Wielu było zaniepokojonych, a nawet przestraszonych. Często zadawano mi pytanie, co o tym sądzę.
A sądzę tyle, że ludzie emocjonując się takimi czy innymi datami, przepowiedniami, układem planet czy horoskopami zapominają, że ich świat może skończyć się w każdej sekundzie - jak błyskawica pojawi się:
- zawał serca
- wylew
- pęknięta żyłka
- spadająca cegła z dachu
- awaria hamulców
- pijany kierowca…
I niekoniecznie jakiś Nostradamus, czy ktoś inny musi to przepowiedzieć…
Bez sensu? (2 J 4-9; Ps 119,1-2.10-11.17-18; Mt 24,42a.44; Łk 17,26-37)Kto będzie się starał zachować swoje życie, straci je; a kto je straci, zachowa je.Jak można stracić życie i je zachować jednocześnie? Mam się nie starać zachować życia, bo je stracę?
Przecież to zdanie jest bez sensu.
Zapewne jest - ale tylko wówczas, jeśli na życie patrzymy jedynie w kontekście ziemskim. A tak niestety często bywa, nawet w przypadku ludzi wierzących i praktykujących częściej niż tylko w niedziele i święta. Jakże inaczej wyglądałoby nasze myślenie, podejście do życia codziennego, do tego, co nas w życiu spotyka - gdybyśmy potrafili spojrzeć na to wszystko w kontekście wieczności. Gdybyśmy pamiętali, że te średnio kilkadziesiąt lat naszego ziemskiego życia jest czymś krótszym niż mrugnięcie okiem w całokształcie naszego istnienia.
Wszystkie sprawy, które teraz są dla nas tak "wielkie", "istotne", "niezbędne" są niczym, jeśli nie mają swojego odniesienia do Pana Boga i do życia wiecznego. I odwrotnie nawet to, co w oczach ludzkich jest małe, śmieszne i niepoważne, ma swój sens i swoją wartość, jeśli jest ofiarowane Bogu.
Jeśli więc za wszelką cenę będziesz starał się zachować swoje życie tu na ziemi, bez lub wbrew Panu Bogu - stracisz je. Jeśli zaś dla Pana Boga stracisz swoje życie tu na ziemi - zachowasz je na życie wieczne.
Zawsze się modlić? (3 J 5-8; Ps 112,1-2.3-4.5-6; 2 Tes 2,14; Łk 18,1-8)Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść o tym, że zawsze powinni się modlić i nie ustawać.Więc jak? Nic nie mamy robić tylko się modlić? Przecież to absurd.
Kiedyś na katechezie napisałem na tablicy zdanie: “Jestem katolikiem więc…” i kazałem uczniom je dokończyć. Padały różne dopowiedzenia: chodzę do kościoła, modlę się, uczęszczam na katechezę itp. Po podliczeniu wszystkich wychodziło to mniej więcej kilka godzin tygodniowo - na 168 godzin, które liczy tydzień. Czyżbyśmy więc tylko kilka godzin byli katolikami - pytałem - i twierdziłem, że w podsumowaniu powinno być również 168 godzin, a nie kilka. Pamiętam jakie wówczas było zdziwienie i protesty, które zaczynały cichnąć w miarę tłumaczenia, że przecież nie chodzi o siedzenie w kościele, ale o to by wszystko co robimy: nauka, praca, rozrywka, wypoczynek - były zgodne z wolą Bożą, z przykazaniami.
Podobnie jest z owym zdaniem Pana Jezusa. Nie chodzi o to, aby całe życie przeklęczeć, aby cały czas wypowiadać słowa modlitw. Skoro bowiem modlitwa jest rozmową z Panem Bogiem, to:
1. “Mówić” do drugiej osoby możemy na różne sposoby. Czasami więcej treści przekażemy nie słowami, ale gestem, zachowaniem, sposobem postępowania.
2. Modlitwa to nie tylko mówienie do Pana Boga, ale także, a raczej przede wszystkim słuchanie tego, co On nam chce powiedzieć.
Tak więc wezwanie Jezusa nie jest wcale takie absurdalne, jakby się to mogło wydawać…