Cisza przed burzą (Hi 38,1.8-11; Ps 107; 2 Kor 5,14-17; Mk 4,35-41)W jakimś uproszczonym, potocznym rozumieniu to niecywilizowani sprzed wieków czy dziesięcioleci drżeli przed potęgą przyrody, zaklinali wichury i deszcze, kłaniali się bożkom piorunów, prosili o przychylność. My, oświeceni, mamy rynny i piorunochrony, o zjawiskach przyrody uczymy się na fizyce, a tęcza jest dla nas rozszczepieniem światła w kropelkach wody. Ale paradoksalnie – świat przez to nie stał się prostszy, życie w nim nie jest mniej skomplikowane.
Jezus, który ucisza burzę na jeziorze, kojarzy się nam najczęściej z wyciszeniem duchowego niepokoju, Stwórca z Księgi Hioba, który: „bramą zamknął morze” i „chmury mu dał za ubranie, za pieluszki ciemność pierwotną” – stał się miłym dla oka egzotycznym obrazkiem. Bóg rzeczywiście koi nasze wnętrza, a biblijny język jest pełen symboli – to prawda. A jednak te obrazy panowania Boga nad światem, tajemnica i potęga przyrody, przeraźliwa czasem ich niezrozumiałość dla nas – są prawdziwe także w najprostszym, dosłownym znaczeniu. Pogodne niebo nad nami może ściemnieć. Kogo wtedy zawołam?
Doręczono (Rdz 12,1-9; Ps 33; Mt 7,1-5)Czy czujemy się czasami tak, jakby przesyłka zwana życiem trafiła pod niewłaściwy adres? Marzyliśmy o licznej rodzinie, a spędzamy kolejne samotne popołudnie. Wierzyliśmy w swoją szczęśliwą gwiazdę, mamy osiem godzin nijakiej pracy. Kochamy małe miasteczka, a wyjechaliśmy do metropolii, bo mąż, bo żona, bo dzieci…
Zastanawia mnie postać Lota, bratanka Abrahama. Ten - spierający się z Bogiem patriarcha, którego wiarę dotąd stawia się za wzór. Tamten - człowiek raczej przeciętny, słaby nawet, zważywszy na zdarzenia z Sodomy. A jednak, jak czytamy: „Abram udał się w drogę, jak mu Pan rozkazał, a z nim poszedł i Lot”. Był towarzyszem Wybranego, choć nie dla niego były znaki i wielkie próby. Żył zwyczajnie, jak koczownik, przenosząc się z miejsca na miejsce.
To, co mamy: ta praca, ta rodzina, to miasto być może wcale nie przeszkadzają, by wydarzyło się to, co istotne. Być może nasze podyktowane różnymi okolicznościami wybory nie skreślają nas w punkcie wyjścia. Być może właśnie to wystarczy - to, co mamy - by znaleźć się w centrum świętej historii.
Zbudować kapliczkę (Rdz 13, 2.5-18; Ps 15; Mt 7,6.12-14)Ten specyficzny stan ducha „nie-wiadomo-w-co-ręce-włożyć” towarzyszy wielu z nas prawie codziennie. Wielość zobowiązań, różnorodne pola działania, różni współ-pracujący, współ-żyjący z nami ludzie… Przydaje się wtedy na pewno spokój ducha, zdrowy rozsądek i jakaś przetestowana w praktyce kolejność działań. Niekiedy jednak sprawy za bardzo się piętrzą, nie umiemy złapać oddechu, wiele rzeczy nam umyka. Czytamy dzisiaj o Abramie, który przybył pod Hebron, a „osiedliwszy się tam, zbudował ołtarz dla Pana”.
Kto choć raz się przeprowadzał, wie, jak wiele ważnych spraw jest do załatwienia tuż po przyjeździe - patriarcha odsunął je, zaczął od ołtarza. Odłożyć na jakiś czas wszystko, choćby najpilniejsze, stworzyć przestrzeń do spotkania z Bogiem - być może jest to jakieś rozwiązanie i dla nas.
Zanim posypią się na mnie gromy ze strony ludzi zawalonych zaległościami po chorobie czy rodziców z małymi dziećmi (spróbujcie wytłumaczyć niemowlęciu, że ma poczekać na swoje mleko) dodam jeszcze: wystarczy jakaś symboliczna przestrzeń, moment zatrzymania, gest. Wszak przed Bogiem stanąć mamy my właśnie, zawaleni tysiącem spraw.
Prorockie spojrzenie (Iz 49,1-6; Dz 13,22-26; Łk 1,57-66.80)Kiedy narodził się Jan Chrzciciel, wiedzieli o tym różni ludzie. O tym, że jego matka nie była już młodą kobietą. I że ojciec jego, Zachariasz, stracił i odzyskał mowę w cudowny sposób. O tym, że niemowlę otrzymało imię Jan, choć wcześniej nikt w jego rodzie tak się nie nazywał. Jak czytamy: „wszyscy, którzy o tym słyszeli, brali to sobie do serca”. Rozumieli zapewne, że takie znaki – niespodziewane narodziny, znaczące imię – świadczą o pojawieniu się proroka. Umieli odczytywać głębszy sens zdarzeń.
Wziąć sobie do serca Boże słowo, jego przesłanie. Rozumieć liturgiczne znaki. Wiedzieć, co oznacza nasze chrześcijaństwo, chrzest, oczyszczenie w sakramencie. Pojąć własną wyjątkowość. Uwierzyć, że to wszystko – świat i my w nim – ma sens. Móc zawołać, jak prorok: „Próżno się trudziłem, na darmo i na nic zużyłem me siły. Lecz moje prawo jest u Pana i moja nagroda u Boga mego!”.
Lek na całe zło (Rdz 16,1-12.15-16; Ps 106; Mt 7,21-29)Czasami sięgamy po różne poradniki, szukając rozwiązania. Idziemy do specjalistów, wysłuchujemy rad krewnych i znajomych. Jesteśmy gotowi podjąć jakiś trud, w coś się zaangażować – by zaradzić swoim potrzebom, poczuć się bezpiecznie, osiągnąć to czy tamto. Czasami jednak rady okazują się chybione, dobre sposoby na dłuższą metę nie skutkują, tracimy siły i czas, a nasza sytuacja pozostaje bez zmian.
Czytamy dzisiaj: „Gdy Jezus dokończył tych mów, tłumy zdumiewały się Jego nauką. Uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak ich uczeni w Piśmie”. Tylko Bóg może nam pewne rzeczy powiedzieć. Tylko On zna sposoby naprawdę skuteczne. Tylko On wie, co w ostatecznej perspektywie się opłaca.
Śmieje się ostatni (Rdz 17,9-10.15-22; Ps 128; Mt 8,1-4)Znamienne zachowanie: kiedy Bóg obiecuje Abrahamowi potomka, ten "upadłszy na twarz, roześmiał się; pomyślał sobie bowiem: Czyż człowiekowi stuletniemu może się urodzić syn? Albo czy dziewięćdziesięcioletnia Sara może zostać matką?" Starość wydawała mu się trudnością nie do pokonania. Walka o ziszczenie nadziei już dawno za nim, zadowala się tym co już ma: Izmaelem, synem Hagar.
Podobnie, z niedowierzaniem zaśmieje się kiedyś Sara - cokolwiek by nie powiedział posłaniec, ona i tak swoje wie: młodość i piastowanie dzieci już poza nią. A tu Bóg obiecuje coś niewiarygodnego, dobro sięgające wiele pokoleń w przyszłość: "stanie się ona, Sara, matką ludów i królowie będą jej potomkami".
To, co nam w życiu wydaje się ciężarem - choroba, brak pracy, starość, trudne dzieciństwo - dzięki Bożemu działaniu może zaowocować błogosławieństwem.
Jestem tu (Rdz 17,9-10.15-22; Ps 128; Mt 8,1-4)Dzisiejsze czytania stawiają nam przed oczy zaiste imponującą panoramę postaci. Abrahama, który mimo zapewnień o Boskim błogosławieństwie bezskutecznie czeka na potomka. Podsłuchującą, niepłodną Sarę, która śmieje się gorzko na wieść o swoim przyszłym synu. Setnika – poganina, a więc stojącego poza gronem wybranych przez Boga, urzędnika, który mimo całej swojej władzy nic nie może uczynić dla tych, na których mu zależy. Ulubionego sługę setnika, którego przychylność pana nie uchroniła przed ciężką chorobą. Teściową Szymona, którą zmogła gorączka. Chorych i opętanych. Staję wśród nich i ja, która… Nie, nie nastąpi teraz publiczne składanie świadectwa z własnych chorób. Widzę siebie jednak bardzo wyraźnie i chcę tam być, w tym właśnie gronie ludzi ułomnych i słabych, szukających Jezusa.
Napisano bowiem: „On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby”.