Do św. Wojciecha przyznają się trzy kraje i narody: Polska, Czechy i Węgry. W Czechach urodził się i był biskupem Pragi, stolicy państwa; w Polsce poniósł śmierć męczeńską i tu spoczęły jego śmiertelne szczątki; Węgry kilka razy nawiedzał i miał udzielić sakramentu bierzmowania św. Stefanowi.
Stefan Żeromski: Wiatr od morza (fragmenty)
„Przywdziawszy strój swój biskupi apostoł i dwaj towarzysze - Radzym, Bogusza - podeszli do mieszkań człowieczych. Lecz skoro zakołatali we wrota osiedla, mieszkańcy tłumem wielkim wybiegli i wśród krzyku dzikiego precz ich odpędzili od progu. Jeden z nich, pogański ofiarnik, uderzył biskupa w plecy wiosłem i powalił na ziemie. Odszedłszy tedy z tej niegościnnej osady, przeprawili się na drugi brzeg rzeki i weszli na targowisko, zwane Cholin. Tam jeden z mieszkańców zaprosił ich i do domu swego wprowadził. Na wieść o tym zebrała się wielka liczba ludu pruskiego, natarczywie pytając: - Kim byli? Skąd przybyli? Dlaczego wylądowali w tej stronie? Apostoł przemawiał a Bogusza tłumaczył na mowę temeczną, iż są Słowianami, z ziemi Polan pochodzą, którą Bolesław dla Chrystusa pozyskał. Biskup jest sługą tego, który niebo i ziemię utworzył. Przychodzi zaś, żeby ich wyrwać z rak szatana.
Na te słowa tłum podniósł wielki krzyk, pełen zniewag i bluźnierstw. Wywijano maczugami nad głową przychodniów, tupano nogami, bito pałkami w ziemię grożąc śmiercią, jeśli natychmiast tam, skąd przyszli, nie wrócą. Kunigas Cholina przez usta Boguszy oświadczył: «My i cały nasz kraj mamy swoje prawo i jednym obyczajem żyjemy. Jeśli z pośpiechem nie opuścicie tej ziemi, zginiecie jutro, bo wy według innego prawa żyjecie.
Przynagleni rozkazem wodza i groźbami tłuszczy weszli do łodzi i wrócili na brzeg świeżej Mierzei. W ciągu pięciu dni przebywali w pewnej okolicy a na szósty dzień wczesnym rankiem odeszli stamtąd ku Gdańskowi, w stronę południowo-zachodnią. Około południa wybrnęli z gęstego lasu i na polanie stanęli...
Nie wiedzieli wysłannicy Kościoła, iż miejsce to, na którym Mszę odprawili, było uroczyskiem, poświęconym bogom tego kraju. Na wzgórzu to pod cieniem dębów świętych nie wolno było nikomu a zwłaszcza cudzoziemcowi nogi postawić.
Po skończonym nabożeństwie znużeni wielce posilali się bulwiastymi korzeniami roślin niektórych, przez wiosnę zbudzonych do życia, i smolnym pąkowiem drzew rozkwitających. Potem w strudzeniu swym do snu się kładli...
Z upadku krzyk ludzki apostoła ocucił. Zaiste — radosne obudził w piersi echo. Nadbiegł wielki tłum niosąc oszczepy, koły i kamienie. Otoczyli ze snu zbudzonych wielkim koliskiem. Kapłan pogański, którego brata zabili byli na wojnie Polacy, nadbiegł pierwszy i stanął na czele pościgu. Na jego skinienie tłum związał apostola i jego towarzyszów. Poprowadzono ich na przyległe wzgórze...
Kapłan pogański pierwszy zaciosanym oszczepem uderzył. Za ofiarnikiem inni cisnęli ciężkie włócznie, żerdzie przywleczone z daleka. Siedem ran straszliwych poniósłszy, apostoł śmiertelny sen przyjął pod ciosami. Tłum porąbał na części jego ciało. Części rzucił do wody. Głowę odrąbaną na żerdzi zatknięto...”