Studzenie w ogniuWytwórnia bombek przypomina nieco hutę szkła w miniaturze. "Lufki", zwane fachowo odciągami są w hucie wielokrotnie dłuższe i noszą nazwę piszczeli. Technika pracy jest jednak podobna. Trzeba rozgrzać masę szklaną do 900 – 1100 stopni, aż stanie się ona plastyczna, pobrać niewielką ilość i wydmuchać jak mydlaną bańkę. Tak powstaje zwyczajna, kulista bombka. Nieco trudniejsze jest zrobienie tzw. bombki kształtowej, przypominającej sopel lub grzybek. Służą do tego dwa odciągi. Naprawdę "wyższa szkoła jazdy" to jednak tzw. bombki formowe, dmuchane w przygotowanych wcześniej metalowych formach w kształcie np. domków, krasnali, a nawet samolotów.
- Pozornie wydaje się to łatwe, kształt nadaje forma. Ale cała trudność polega na studzeniu. Szkło nie lubi kantów, dąży zawsze do kształtu zbliżonego do kuli. Układa się w formie, ale potem stygnąc pęka, ponieważ w środku jest bardziej gorące. Trzeba sprawić, by stygło równomiernie – tłumaczy Aleksander Mostowski, prezes "Komozji", częstochowskiej fabryki bombek.
Bombki formowe studzi się więc w... ogniu. Obniża się równomiernie temperaturę szkła do 550 – 580 stopni.
Kosztowne ważkiGotowe szklane bombki wędrują do następnego pomieszczenia. Tam odbywa się srebrzenie. Pracownik wkłada do środka bombek roztwór srebra, wyglądający jak szare błoto, a następnie zanurza je w gorącej wodzie, przyspieszającej reakcję chemiczną. Po chwili wyciąga błyszczące, srebrzyste bombki. W "Komozji" stosuje się nie tylko srebrzenie. Niektóre bombki pokrywa się 24-karatowym złotem.
Potem bombki przenosi się do dekoratorni, gdzie są ręcznie ozdabiane. Maluje się je różnymi rodzajami lakierów i farb. W "Komozji" produkuje się choinkowe ozdoby w pięciu tysiącach wzorów. Przeważają bardzo wyszukane, oryginalne. Są postacie z popularnych bajek, dwupłatowe samolociki, ważki. Ich zrobienie jest bardzo trudne, np. ważkę trzeba składać z pięciu różnych części. Bombki są skomplikowane, tego bowiem oczekują klienci na zachodzie, zwłaszcza w USA, dokąd fabryka eksportuje prawie 90 procent produkcji.
Bogatych klientów amerykańskich nie odstraszają ceny. Typowe bombki z "Komozji" kosztują od 5 do 40 dolarów. Na przykład za ważkę trzeba zapłacić 11-12 dolarów.
Ziemniaki na drzewieAleksander Mostowski twierdzi, że amerykańska choinka przypomina nieco polską. Jest pstrokata i kolorowa. Zupełnie inny sposób przystrajania drzewka panuje w Europie Zachodniej. Tam zwykle dominuje jeden kolor, przy czym w każdym sezonie modna jest inna barwa. W latach dziewięćdziesiątych taka moda pojawiła się też w Polsce, ale zdaniem prezesa "Komozji" już przemija. – Kiedyś przystroiliśmy dwa drzewka w Teatrze Wielkim w Warszawie. Jedno w stylu "europejskim", jednobarwnie, drugie "po polsku", pstrokato. Wszyscy podziwiali pierwszą choinkę, ale zdjęcia robili sobie przy drugiej. Decydują dzieci, którym bardziej podoba się tradycyjna rozmaitość – opowiada Mostowski.
Prezes częstochowskiej firmy uważa, że również na zachodzie moda na jednolity wystrój choinek się zakończy. – Boże Narodzenie to przecież tak radosny czas. Drzewko powinno być wesołe. A kiedy kilka lat temu wysyłaliśmy partię bombek do Holandii, miałem dziwne wrażenie. Zamówili ciemnobrązowe bombki matowe. Wyglądały jak ziemniaki zawieszone na choince. Czy takie drzewko może komuś dawać radość?