Komentarze biblijne i liturgiczne, propozycje śpiewów, homilie, Biblijne konteksty i inne.
więcej »Jeżeli świadectwa tu zapisane zbliżą kogoś do Boga i Maryi, ukażą piękno modlitwy różańcowej, pomogą w zgiełku życia odnaleźć drogę jasną i prostą, to spełnią swoją rolę.
Opowieść Marty
Moje życie rodzinne od dziecka było niespokojne. Ojciec był bardzo wybuchowy, a w dodatku zaglądał do kieliszka. Mimo to mama kochała go niezrozumiałą wtedy dla mnie miłością i tolerowała jego późne powroty, zakrapiane kolacyjki w podejrzanym towarzystwie, częste wybuchy złości. Ja nie mogłam, nie potrafiłam tego znosić. Kiedy tylko skończyłam szkołę, wyprowadziłam się z domu. Nie było mi wtedy łatwo. Widziałam smutną twarz mamy i wściekłą minę ojca.
Podjęłam pracę jako recepcjonistka w dużym hotelu i tam dostałam służbowy pokój. Nie było to wiele, ale miałam spokój. Byłam panią swojego czasu, byłam nareszcie wolna.
Zadomowiwszy się w swoim nowym mieszkaniu, postanowiłam uczyć się dalej. Zapisałam się na zaoczne studia marketingu i zarządzania, pomyślnie przeszłam rozmowę kwalifikacyjną i od października byłam już prawdziwą studentką. Studia były co prawda drogie, ale odkładałam sobie z każdej pensji kilkaset złotych i w ten sposób mogłam opłacać czesne. Byłam tak bardzo pochłonięta pracą i nauką, że na nic innego nie miałam czasu. U rodziców bywałam rzadko. Wolne niedziele lub inne dni, które wypadały mi w grafiku, spędzałam ucząc się. Było mi z tym dobrze.
Jednak po dobrze zaliczonym pierwszym roku studiów, zauważyłam, że tak naprawdę jestem bardzo samotna. Moje kontakty w pracy były jedynie służbowe, z hotelowymi gośćmi nie zadawałam się świadomie, a wśród kolegów ze studiów miałam opinię kujona. „Coś jest ze mną nie tak - myślałam - czy ja odstraszam ludzi?".
Nie byłam brzydka, ubierałam się nieźle, a jednak brakowało mi jakiejś bratniej duszy.
W tym czasie przyszła do pracy Agata. Pracowałyśmy razem na jednej zmianie. To była dziewczyna! Błyskawicznie zawierała znajomości. Była ładna, pogodna, ciągle roześmiana. Zazdrościłam jej tego, ale i ja byłam pod jej urokiem.
Zaprzyjaźniłyśmy się. Agata zaczęła mnie wyciągać na różne towarzyskie imprezy. Nie mogła się nadziwić, że młoda dziewczyna może prowadzić taki samotniczy tryb życia.
Kiedyś urządziła hucznie swoje dwudzieste piąte urodziny. Zaprosiła do swojej kawalerki tak dużo ludzi, że trudno było znaleźć miejsce, więc wiele osób, w tym i ja, siedziało po prostu na podłodze.
Tam właśnie poznałam Michała. Poznałam i zakochałam się od pierwszego wejrzenia miłością stęsknionego uczuć serca. Michał początkowo zachowywał wobec mnie dystans, ale po miesiącu spotkań wyznał mi miłość. Byłam niewiarygodnie szczęśliwa. Nie zauważałam nawet tego, że mój ukochany nigdy nie spotyka się ze mną w weekendy, że muszę dostosowywać się do jego rozkładu zajęć, że bardzo często jest milczący i błądzi gdzieś myślami.
Pewnego razu przyszedł na spotkanie bardzo zdenerwowany.
- Słuchaj, Martusiu - powiedział - nie będziemy się mogli spotykać przez kilka tygodni. Mam do rozwiązania ważne dla mnie problemy. Masz tu numer mojego telefonu komórkowego, na razie tylko tak będziemy mogli się kontaktować.
Ucałował mnie i wyszedł. Znów zostałam sama. Nie chciałam się z nikim spotykać, nawet z Agatą. Cierpiałam. Kiedyś, szukając czegoś w szufladzie, znalazłam mały, niebieski różaniec, który dostałam w dniu Pierwszej Komunii Świętej.
Usiadłam i z trudem zaczęłam przypominać sobie wszystkie tajemnice. Musiałam nawet "weprzeć" się książeczką do nabożeństwa, którą dała mi mama gdy odchodziłam z domu. I tak zaczęła się moja przygoda z różańcem. Każdego wieczora klękałam i odmawiałam jedną część. Modliłam się o powrót Michała, o to, żebyśmy znowu byli razem.
Któregoś dnia postanowiłam do niego zadzwonić. Długo nikt nie odbierał telefonu, wreszcie usłyszałam w słuchawce dziecięcy głos: „Taty nie ma, jest u mamy w szpitalu, zapomniał komórki". Wyłączyłam telefon. Długo siedziałam jak skamieniała. Oszukał mnie. Mój Michał mnie oszukał. Ma dom, rodzinę, a mną się po prostu zabawił. Byłam dla niego tylko przygodą, nikim ważnym.
Znów uklękłam do różańca, prosiłam Maryję o światło, o wskazanie dalszej drogi. Nie potrafiłam żyć bez Michała, a z nim już nie mogłam. Płakałam i szeptałam modlitwy. Gdy skończyłam część bolesną, poczułam spokój. „Będzie, co Bóg da" - pomyślałam i poszłam spać. Rano zadzwoniłam do Michała. Poprosiłam o pilne spotkanie.
- Czy to aż takie ważne, Martusiu? Mam dzisiaj ciężki dzień - powiedział.
- Dla mnie to sprawa życia i śmierci - odparłam.
Znalazł w końcu dla mnie pół godziny. Umówiliśmy się w kawiarni w mieście.
- Nie musisz mnie już dłużej oszukiwać - powiedziałam - wiem wszystko. Nie mogę jednak zrozumieć dlaczego kłamałeś. - Michał miał minę zbitego psa. Próbował się tłumaczyć, ale nie chciałam go słuchać. Rozstałam się z nim. Nie pozwoliłam do siebie dzwonić, ani kontaktować się w jakikolwiek sposób.
Zostałam sama, ale to już jest inna samotność. Wiem, że Maryja pomogła mi podjąć najtrudniejszą decyzję w życiu i wierzę, że Ona przeprowadzi mnie przez trudny czas cierpienia. Zaufałam Jej i ta ufność daje mi poczucie siły i spokoju.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |