Jeżeli świadectwa tu zapisane zbliżą kogoś do Boga i Maryi, ukażą piękno modlitwy różańcowej, pomogą w zgiełku życia odnaleźć drogę jasną i prostą, to spełnią swoją rolę.
Opowieść Władysława
Kiedy lekarz postawił diagnozę i zaproponował założenie bajpasów, nie mogłem w to uwierzyć. Moje życie było zawsze bardzo aktywne. Choroba serca przeszkodziła mi w tym, byłem załamany. Przerażała mnie perspektywa operacji, związane z nią niebezpieczeństwa i konieczność rehabilitacji. Musiałem być ciągle uzależniony od pomocy innych ludzi, bezustannie na siebie uważać, przygotować się na cierpienie, którego bałem się najbardziej.
Przed operacją poszedłem do spowiedzi i przyjąłem komunię świętą. Chciałem być dobrze przygotowany również duchowo. Starałem się modlić, ale nie potrafiłem się skupić, moje myśli ciągle gdzieś uciekały.
- Myśli pan, że to pomoże? - usłyszałem głos z sąsiedniego łóżka.
- Myślę, że tak - odpowiedziałem.
- Widzi pan - zaczął mój sąsiad, Teofil Piotrowski - kiedyś byłem bardzo wierzącym człowiekiem, ale gdy umarła moja żona Halinka, przestałem się modlić. Mam żal do Boga o to, że mi ją zabrał.
- Przykro mi z powodu pana żony - powiedziałem - ale wie pan, mnie modlitwa pomaga, daje nadzieję.
- Jak można mieć nadzieję, gdy nie ma już kogoś, kogo się nad życie kochało? Mnie już jest wszystko jedno. Jestem tu, bo mojej córce zależało, żebym zrobił konieczne badania, ale przecież jeśli umrę, to szybciej będę z Halinką.
- Wie pan - zacząłem - człowiek musi mieć nadzieję. Ja, na przykład, mam nadzieję, że wyzdrowieję i jeszcze wiele dokonam.
- Marzyciel z pana.
- Panie Teofilu, trzeba żyć i czerpać radość z życia. Trzeba się cieszyć, że świeci słońce, że kwitną kwiaty, i z tego, że po zimie zawsze przychodzi wiosna.
- Idealista z pana - skwitował moje słowa pan Teofil. - Zobaczymy, co pan będzie mówił jutro.
Następnego dnia przenieśli mnie na OIOM, a później na intensywną terapię. Było ciężko. W sytuacji, w której się znalazłem, doświadczyłem kruchości ludzkiego życia, bezradności spowodowanej niepełnosprawnością, samotności w cierpieniu.
Wtedy uświadomiłem sobie, że Jezus dwa tysiące lat temu też przeżywał samotność i ból. Znosił to wszystko dla mnie. Cierpiał podobnie jak ja, ale miłość Jego Matki pomogła Mu wytrwać. Tę miłość ofiarował z krzyża Janowi - umiłowanemu uczniowi. Przez niego ofiarował ją również nam wszystkim.
- Jezu - modliłem się - mam Maryję, a więc wytrwam. Mam Maryję, a więc mam nadzieję. Dziękuję Ci za tę Matkę!
Potem zapadłem w sen. Gdy się obudziłem, pamiętałem pooperacyjną rozmowę z Jezusem. Zacząłem modlitwę różańcową. Po pierwszej dziesiątce znów zasnąłem, ale po przebudzeniu się mówiłem dalej. W ten sposób skończyłem część radosną.
Następnego dnia czułem się lepiej. Przyszedł do mnie ksiądz, przyjąłem komunię świętą i odmówiłem część bolesną różańca. I tak każdy mój dzień w szpitalu związany był z jedną częścią różańca.
Do zdrowia wracałem bardzo szybko. W moim sercu była radość. Lekarze nie mogli wyjść z podziwu, obserwując systematyczną poprawę stanu mojego zdrowia.
Wiedziałem, dlaczego tak się działo. To Ona - Matka Jezusa, którą prosiłem o pomoc, modląc się na różańcu, pomagała lekarzom. Moją modlitwę ofiarowywałem także za pana Teofila, który również doświadczał cierpienia, ale duchowego. Prosiłem Matkę Bożą o siły dla niego, o umiejętność zaakceptowania swojego życia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |