Pieprzyk, muszka, myszka takimi słowami określamy znamiona na naszym ciele, które – dla jednych "stety", a dla drugich niestety – pozostają z nami przez całe życie (chyba, że ktoś się zdecyduje na operację kosmetyczną). Nam tymczasem dzisiaj chodzi o znamię, które pozostaje nie na ciele, lecz na naszej duszy.
Przychodząc na świat, ten na którym żyjemy, wrogi i ciężki do przeżycia, w rodzinie chrześcijańskiej, otrzymujemy niezatarte znamię na naszej duszy, które nas predestynuje do życia w imię Boga, popycha nas do życia w świętości, do życia w Kościele, do którego zostajemy włączeni przez Chrzest.
Praktycznie to nie powinniśmy mieć zbyt wielu problemów, pytań, wątpliwości. Rodzimy się w rodzinach, które od wieków są i pozostają wierne Bogu w Trójcy Jedynemu. Zaś z drugiej strony idziemy przez życie licząc na zrozumienie, idziemy, działamy, realizujemy swoje życie, nie zawsze myśląc o tym, iż to znamię do czegoś nas zobowiązuje. Rodzą się problemy, w związku z nimi pytania, a ewentualne odpowiedzi (jeśli są) przysparzają nam masę wątpliwości. Wyedukowani, częściowo samorealizujący się, nie powinniśmy mieć kłopotów, a jednak…
Kwestia wiary, powołania, wyboru drogi teoretycznie jest nam nieobca i znana od lat; gdyby nie tęsknota za czymś, czego nie doświadczyliśmy, poprzestalibyśmy na jednotorowości, a tutaj nagle otwiera się przed nami coś niewyobrażalnego, przekraczającego naszą percepcję. Mamy w swym ego zaprogramowane systemy wielotorowości – obojętnie, czy to ktoś na stanowisku, czy ktoś, kto dopiero się wdrapuje na drabinę, zawsze musi wybierać jakąś drogę; nieźle, jeśli wybierze tę, która pomaga mu w samorealizacji, gorzej, jeśli przypadkiem wybierze tę drugą. Przez całe swoje życie może krążyć wokół właściwej drogi i nie natrafić na nią, jedynie muskając o nią i doświadczając mikrośladów, zamiast właściwych produktów swojej drogi. Zdarza się niejednokrotnie, że już nie powraca się do momentu wyboru, z wygody, z przyzwyczajenia, z praktyczności, z konieczności życiowej. Ale to dotyczy naszego „fizys” – czyli naszej natury doczesnej, przyzwyczajonej do pracy, zarabiania i gromadzenia dóbr.
Inaczej jednak powinniśmy traktować nasze życie z punktu widzenia „psyche” – duszy. Dlatego uważam, że nie powinno się rezygnować ze swoich planów, nawet jeśli by one były najbardziej zwariowane, bo plany prowadzą do samorealizacji, do uduchowienia, do odmłodzenia wiary, wreszcie do osiągnięcia pełni życia duchowego. Nie wolno nam pod żadnym pozorem rezygnować ze swoich planów, musimy pamiętać, iż to znamię, które otrzymaliśmy dzięki naszym rodzicom, a potem utwierdzaliśmy poprzez następne sakramenty, aby wzrastać w wierze, prowadzi nas do właściwego celu.
Jakiego? To się okaże, ale warto się potrudzić, bo może się on okazać lepszy, ciekawszy niż możemy to sobie wyobrazić. Po co te wszystkie słowa? Abyśmy zrozumieli, co jest podstawą naszego życia chrześcijańskiego. Abyśmy zrozumieli, że podwaliną naszego bytu jest CHRZEST.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |