O banalizowaniu liturgii, powrocie do chorału i słabościach polskiego duszpasterstwa z o. Tomaszem Kwietniem rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz
Czy to oznacza, że mamy wrócić do dawnej liturgii?
– Nie nawołuję wcale do powrotu do liturgii trydenckiej. Wzywam do pewnej odwagi myślenia, do zastanowienia się, jak ograniczyć banał, który panuje w naszych celebracjach. Nie chcę nowej rewolucji, chodzi o kroki ewolucyjne, o powrót do pewnego ducha, nie litery. Warto nawiązać do pewnych rzeczy. Kiedy porównujemy pierwsze, drugie i trzecie wydanie Mszału rzymskiego, to widzimy, że to trzecie jest bardziej konserwatywne niż pierwsze i nawiązuje do pewnych elementów starego rytu. To jest pewien kierunek, w którym Kościół idzie. Można dobrze posoborowo sprawować Eucharystię. Trzeba sobie tylko wziąć do serca Wstęp do Mszału oraz Instrukcję o należytym sprawowaniu Eucharystii. U nas jednak wciąż patrzy się pobłażliwie na księdza, który dziwaczy przy Mszy św., a podejrzliwie na kogoś, kto odprawia tradycyjnie i promuje chorał gregoriański.
Czy łacina powinna powrócić do liturgii?
– Soborowa Konstytucja o liturgii mówi, że wierni powinni umieć po łacinie zaśpiewać części stałe Mszy św. Kto to potrafi? Upłynęło ponad 40 lat, a nie zrealizowaliśmy jeszcze tego postulatu. Mam doświadczenie, że z początku są opory, ale ludzi da się przekonać. Nasze ośrodki dominikańskie, które eksperymentowały ze śpiewem wielogłosowym, teraz często wracają do chorału. Śpiew gregoriański ma sobie moc. On sprawdził się przez stulecia.
A co z katechezą liturgiczną?
– Właściwie jej nie ma. Robiłem taki test wśród znajomych. Pytałem ich, co ci twój kościół parafialny mówi podczas kazania? Najczęstsze odpowiedzi „nic mi nie mówi” albo „mówi mi, że trzeba chronić życie poczęte”. Ja jestem całym sercem za obroną życia. Ale jeżeli ten temat, a nie Pascha Chrystusa staje się głównym przesłaniem (kerygmatem) Kościoła, to jest to nieporozumienie. W tekstach liturgicznych wciąż mowa jest o misterium paschalnym, ale niemal nikt tego nie tłumaczy. Mamy posoborową liturgię, ale wciąż przedsoborowe duszpasterstwo. Dorośli ludzie często nie wiedzą o wierze nic. Kto się nimi zajmuje? Zajmujemy się dziećmi i nie mamy czasu na dorosłych. Pierwotny Kościół w ogóle nie zajmował się dziećmi, tylko dorosłymi. Najlepszymi katechetami dzieci są ich rodzice. Ale jak mają katechizować, skoro nikt im nie pomaga. To już św. Paweł pisał: „Jakże mieli wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Jakże mieli uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił?” (Rz 10,14).
Czy naprawdę jest aż tak źle?
– Jeżeli powszechne jest przekonanie, że wystarczy być dobrym człowiekiem, żeby być chrześcijaninem, i nie potrzeba do tego żadnej praktyki religijnej, to znaczy, że ponosimy klęskę. W Łodzi 15 proc. ludzi chodzi do Kościoła, w Warszawie mniej. W polskim Kościele zaczęło się już w tej chwili to, co 30 lat temu dotknęło Kościoły w Europie Zachodniej. Chrześcijaństwo ma coraz mniejszy wpływ na ludzkie decyzje. Nie głosimy Ewangelii, to jest podstawowy grzech duchowieństwa. Dajmy ludziom strawę. Przecież każdy ksiądz chodzi do szkoły czy do szpitala, spotyka się z ludźmi. Wystarczy podzielić się tym doświadczeniem wiary. Cóż innego robił św. Jan Vianey? Nie miał erudycji, mówił z prostotą o Bogu, którego poznawał, któremu wierzył. Żebyśmy robili tylko tyle….
«« |
« |
1
|
2
|
3
|
» | »»