1. Horror minionego czasu, czyli rachunek sumieniaZ matmy byłem zawsze cienki jak barszcz, ale pieniądze liczyć umiałem i dawniej nikt by mnie nie oszukał. Dzisiaj i w tej dziedzinie można mnie zagiąć, bo przez ślub ubóstwa zapomniałem, jak się robi dobre interesy. Wielu jest takich, którzy z rachunkami niezbyt dają sobie radę, a zwłaszcza z rachunkami sumienia. Dlatego warto się chwilę nad nimi zatrzymać. Jeśli ktoś nie umie obliczać procentów, może z tym bezproblemowo żyć i nie ma to większego wpływa na jego życie. Chyba, że źle obliczy stężenie procentowe kwasu i wypali sobie dziurę w jakieś części ciała. Jednak jeśli ktoś nie umie robić rachunku sumienia, to całe jego życie duchowe może utracić pewnego rodzaju świeżość. Jak robić rachunek sumienia? Postaram się teraz na to pytanie odpowiedzieć.
Po pierwsze, trzeba mieć na to czas. Musimy pamiętać, że rachunek sumienia jest próbą nawiązania relacji z Bogiem. Od niego zależy nasze wyznanie, choć oczywiście nie ma obowiązku przychodzenia do spowiedzi z listą grzechów na kartce. Jeżeli tak robimy, może to spowodować zbyt dużą koncentrację na sobie kosztem utraty wymiaru relacji. Bywa tak, że na samym początku spowiedzi ktoś zaczyna szeleścić kartką. Gdy jest to uczeń szkoły podstawowej, mogę zrozumieć, że to jeszcze junior w pięcioboju i musi pływać z kołem ratunkowym, ale gdy widzę takie rzeczy u licealisty lub studenta, zaczynam się zastanawiać, czy czasami nie jest on bardziej nastawiony na pranie niż na spotkanie. Spowiedź to nie pralka, a rozgrzeszenie nie wylatuje jak baton z automatu po wrzuceniu odpowiednio wyliczonej ilości grzechów. Widzę nieraz, jak ktoś pierze z dokładnością wybielacza wszystkie plamki i myśli, że to szczyt szczęścia i nieskazitelności. Myślę wtedy: „Czy ty, koleś, chcesz być święty czy raczej doskonały?” Jeśli stwierdza, że chce być doskonały, radzę mu założyć skrzydełka i do nieba, bo na ziemi będzie cierpiał jak chory na AIDS. A jeżeli chce spotkać Boga, to niech na chwilę zapomni o swojej urażonej dumie, cierpieniu i innych tego typu uczuciach, a raczej weźmie pod uwagę cierpienie ludzi, których skrzywdził. Niech pomyśli o boleści Boga, bo w tej właśnie chwili, gdy mu się wydawało, że ten owoc jest wspaniały, On wypluwał z siebie ostanie resztki krwi. Ktoś kiedyś napisał rym, który wydaje mi się dobry, aby zobrazować to, o czym mówię.
Spowiedź to nie sterylne płukanie, lecz relacji nawiązanie,
Rośnie twoja bezczelność, gdy prosisz o nieskazitelność.
To grzeszników obmywanie, a nie dowartościowywanie,
Tutaj musisz widzieć Boga, to jedyna twoja droga. Zbyt skrupulatne rozdrapywanie ran podczas rachunku sumienia sprawia, że w czasie spowiedzi ktoś może przeoczyć to, co jest istotne – myślę o wyznaniu miłości ze strony Boga, a poza tym jego spowiedź przeciąga się w nieskończoność. Rachunek sumienia ma być przede wszystkim stawaniem w prawdzie wobec Boga. Zatrzymywanie się z mikroskopijną dokładnością nad swoimi grzechami sprawia, że nie potrafimy zobaczyć prawdy o nas samych. I w ten sposób to, co jest istotą rachunku sumienia przestaje być ważne i traci on sens. Spotkałem już kilku tęgich zawodników, których spowiedź trwała kilka godzin. I to nie dlatego, że kapłan zasnął w konfesjonale lub dawał długie nauki, ale dlatego, że ktoś bezustannie, jak karabinek maszynowy, wystrzeliwał swoje przewinienia. Cóż pozostaje później kapłanowi? Nie są to sprawy łatwe i wymagają dużej cierpliwości.
Punktem wyjścia do rachunku sumienia może być
Dekalog lub
Kazanie na Górze. Te dwa wskazana, które Bóg nam daje, są pewnym fundamentem. Ale nie wolno zatrzymać się tylko na jego wierzchniej warstwie, pobieżnie potraktować to, co zostało w Biblii napisane. Jeżeli ktoś ma takie podejście, może dość szybko dojść do przekonania, że nie ma grzechów. Weźmy na przykład takiego gagatka, który robiąc rachunek sumienia, włożył nos do Księgi Wyjścia i przy dziewiątym przykazaniu mówi sobie: „Jestem czysty, ponieważ nie pożądam, ani żony, ani osła bliźniego swego, ani żadnej jego rzeczy”. A to, że spędza długie godziny łażąc od sklepu do sklepu i ogląda różne odlotowe rzeczy nie mając przy sobie ani grosza, marnując czas i wkurzając sprzedawców, już się nie liczy. Oczy mu się świecą jak psu, który widzi kość, ale nie pożąda, bo przecież w sklepie, to nie bliźniego swego. To samo może dotyczyć
Kazania na Górze: „Nikomu oka nie wykłułem i zęba nie wybiłem, więcej grzechów nie pamiętam”. Należy wejść głębiej!
Każde przykazanie czy słowo wypowiedziane na Górze Błogosławieństw jest ewidentną furtką. Kiedy przez nią wchodzimy, dostrzegamy, że stoi ona na straży wielu wartości. Kolejny przykład: piąte przykazanie
Dekalogu dotyczy nie tylko uśmiercana ludzi. Zdecydowana większość z nas nie ma w szafie spluwy i nie zabija, co nie znaczy, że nie przekracza tego przykazania. Wiążą się przecież z nim inne czynności: niszczenie swojego zdrowia przez palenie papierosów, marihuany czy nawet ryzykowne jeżdżenie rowerem. Pamiętam, jakie było moje zdziwienie, kiedy jeden z moich przyjaciół zapytał mnie, czy przechodzenie na czerwonym świetle jest grzechem. Przyznam, że miałem wielki dylemat, co mu odpowiedzieć, ale w efekcie końcowym uznałem, że jeżeli ktoś to robi bez namysłu narażając się na wypadek i utratę zdrowia czy nawet życia, to z pewnością jest to grzech.