3. Ładne zęby psa, czyli postanowienie poprawy Prostą konsekwencją żalu za grzechy jest postanowienie poprawy. Kto doświadczył druzgocącej siły zła i ma jej świadomość, nie chce tak dalej żyć. Ewangelia pokazuje piękne przykłady takiej postawy. Jednym z nich jest historia marnotrawnego syna, zamieszona w Ewangelii św. Łukasza. Jego pragnienie wolności i samodzielności było na pozór dobre. Jednak okazało się, że idące za nim decyzje doprowadziły go do krawędzi rozpaczy. Na skutek tych wyborów pojawiło się zło i przerosło wytrzymałość tego młodego człowieka. Kiedy przyszła refleksja, postanowił:
Iluż to najemników ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca (…). Wiele razy spotykałem młodych ludzi, którzy doświadczając zła nie zdecydowali się na zostawienie dotychczasowego sposobu życia. Jeden z byłych pseudo-kibiców opowiadał mi, że pragnienie zmiany obudziło się w nim, gdy przed którymś meczem dostał pałką w głowę. Zakrwawiony prosił ludzi o zwykłą wodę do przemycia rany. „Nikt mi nie rzucił butelki z wodą, a kumple uciekli” – mówił. Postanowienie poprawy jest decyzją na zmianę, która w konfesjonale wyraża się przez jasne i konkretne postanowienia i wytyczne na najbliższy czas. Człowiek musi widzieć perspektywę na przyszłość. Jeżeli jest źle, muszę zrobić coś, co wprowadzi mnie w obszar dobra. Często młodzi ludzie przychodzą i mówią, że od lat mają te same grzechy i nic się nie zmienia. Kiedy proponuję im pewne konkretne zmiany dotyczące ich życia, są zdziwieni, że sami na to nie wpadli. Postanowienie poprawy nie jest łatwe, ponieważ bardzo często wymaga wysiłku, który nie zawsze osoba uwikłana w różne przyzwyczajenia i grzechy chce podjąć.
Kiedyś przyszedł do mnie taki krótkodystansowiec. Dredy na głowie, zakolczykowany i szukający stałego kierownika duchowego. Był rozgrzany jak cegła i gorący jak piec. Zaczął opowiadać, jak doświadczył Boga i jak bardzo chce zostawić stare życie. Oczywiście i ja się rozkręciłem, bo zawsze to jedna owieczka więcej. No, może w tym przypadku to jeden baran więcej, ale przecież co sztuka, to sztuka. Zaproponowałem mu sakrament pojednania i konkretną pracę na sobą i wtedy... wymiękł. Widziałem, jak mu skrzydełka opadają i jak nikłe było u niego postanowienia poprawy. Ostatecznie zmienił spowiednika i wiem, że zamiast zabrać się do roboty, do dzisiaj szuka nowego kapłana. Jeżeli ktoś szczerze chce się zmienić, zaczyna powoli, ale systematycznie wychodzić z opresji. Nie przychodzi to łatwo, ale jest widoczne i trzeba takiej osobie pomóc przez dostrzeganie w jej sercu małych promyków słońca, które z całą pewnością zauważa Bóg. Nam, ludziom, wydaje się czasem, że jeżeli udowodnimy komuś, jak bardzo jest zły, to najlepiej wyręczymy Pana Boga. A jest wprost przeciwnie. Pan Bóg mówi każdemu: „Jest w tobie dobro, za ciebie zginąłem, kocham cię”. Nie można krzyczeć na kogoś, kto przychodzi do spowiedzi i jest tak umęczony grzechem, że ledwo stoi na nogach.
Maria Montessori pracująca z dziećmi ulicy opowiadała kiedyś pewną przypowieść, która dobrze oddaje, jak Bóg patrzy na grzesznika miotającego się w bólu i ocierającego o śmierć:
Na ulicy leży zdechły pies. Przechodzą ludzie. Jedni zatykają nos, bo nie chcą czuć zapachu rozkładającego się mięsa, inni odwracają głowę z obrzydzeniem na widok robactwa zjadającego psa. Obok psa przechodzi Jezus. Przygląda mu się uważnie i ku zdziwieniu gapiów mówi: „Jakie ten pies ma ładne zęby”.Bóg chce zobaczyć w człowieku to, co piękne i na tym budować jego życie. Dostrzeżenie dobra w człowieku jest umocnieniem pragnienia jego poprawy, a zarazem gwarantem, że człowiek zobaczy w swoim życiu coś więcej niż tylko grzech i zacznie pragnąć tego, co piękne. Zasada jest prosta: jeżeli masz mercedesa w garażu, nie będziesz oglądał się za zardzewiałym maluchem. Pewna kobieta przyprowadziła do mnie przyjaciela będącego o krok od rozpaczy. Jego życie już od kilku lat przypominało pole minowe, na którym ginęło wszystko, co dawało mu radość. Utrata pracy, odejście bliskiej osoby, w końcu wypadek samochodowy. Zrozumiał, że musi coś zmienić, bo bez Boga dalej nie zrobi nic i że sam nie pozostaje bez winy. Gdy rozmawialiśmy, zauważyłem, że jest w nim lęk, jak Bóg oceni wszystko, co się stało w jego życiu. W jego przypadku refleksja przyszła po kilku latach, ale może się zdarzyć, że ktoś mając osiemnaście lat dochodzi do przekonania, iż musi zmienić swoje życie, bo jeśli tego nie zrobi, to przeleci mu ono między palcami. W takiej sytuacji kapłan w konfesjonale powinien pomóc wyzwolić pragnienie przemiany, ofiarować impuls nadziei, zostawić jakiś duchowy pokarm, którym można się karmić po wyjściu z konfesjonału. Gdy odkrywamy, że w oczach Boga nie jesteśmy przegrani, budzi się w nas nadzieja i pragnienie zmiany. Zaczynamy wierzyć, że nie musimy być tacy, jacy jesteśmy.