Oto kilka technicznych uwag, krok po kroku:
- Aby powierzyć ten czas Bogu, dobrze jest zacząć od znaku krzyża i modlitwy do Ducha Świętego, który może nam dać takie światło, że oświetlenie na Przystanku Woodstock wysiada, choć rzeczywiście jest dobre. Ma to być krótka modlitwa wyrażona własnymi słowami.
- Następnie warto podziękować Bogu za wszystko dobro, które działo się naszym życiu i które uczyniliśmy dla innych.
- Kolejnym krokiem jest pochylenie się nad tekstem biblijnym. Katechizm Kościoła Katolickiego (dla tych, którzy nie wiedzą – to taka gruba niebieska księga, gdzie zostały zawarte wszystkie najważniejsze prawdy wiary) zaleca, aby odwoływać się nie tylko do Dekalogu czy Kazania na Górze, ale by starać się brać pod uwagę także nauczanie apostołów zawarte w listach. Ośmielę się dodać, że najpierw trzeba je znać, tzn. wysilić się trochę i poczytać Biblię. Czytane Słowo, które jest jak miecz obosieczny, pokaże nam wszystko to, co było złe i niegodne miłości Boga.
- Ważne jest, aby najpierw przypomnieć sobie rzeczy najważniejsze, a później to, co wydaje się mniej ważne. Musi być zachowana pewna gradacja. Jednym słowem, najpierw wielbłądy, a później komary. Jeśli tego nie zrobimy na rachunku sumienia, to później trudniej nam będzie zachować odpowiednią hierarchię przewinień na spowiedzi. Możemy zastanowić się, który z przypominających się nam grzechów jest najtrudniejszy i daje nam najwięcej popalić. Bo właśnie ten może być wzięty na tapetę podczas spowiedzi i być przedmiotem naszego wysiłku duchowego przez najbliższe tygodnie.
- Kiedy już to wszystko uczynimy, trzeba podziękować Duchowi Świętemu za pomoc i poprosić o dobre przeżycie spowiedzi.
- Na koniec marsz do spowiedzi.
Przy okazji rachunku sumienia nie można pominąć żalu za grzechy. Te dwa pojęcia łączą się ze sobą jak rymowanie ziomali z ich życiem, to znaczy jedno jest wyrazem drugiego.
2. Nie tylko dla pampersiaków, czyli żal za grzechyW piosence pt.
I nie zmienia się nic Peja śpiewa:
Niczego nie żałowałem, choć żałować chciałem, kolejny pijany balet… Myślę, że wielu młodych ludzi utożsamia się z tymi słowami odsuwając od siebie to, co można nazwać żalem za popełnione czyny, bo przecież jakoś trzeba żyć, a żałowanie za popełnione czyny jest domeną mięczaków i tak właściwie przyznaniem się do błędu i słabości. Nieraz zdarzyło mi się zapytać kogoś, kto przyszedł do spowiedzi: „Żałujesz?”– w odpowiedzi słyszałem podbramkowe „Nie”. Dlaczego podbramkowe? Dlatego, że jednym z warunków dobrej spowiedzi jest żal za grzechy. Teraz zatem kilka słów o tym, bez czego nie można uzyskać rozgrzeszenia.
Warunkiem pojawienia się w człowieku żalu za grzechy jest uznanie, że popełniony czyn jest rzeczywiście złem. Nic nie można zrobić, jeśli człowiek nie widzi lub nie chce zobaczyć, że jego postępowanie jest złe. W takiej samej sytuacji jest alkoholik, który na początku leczenia musi uznać, że ma problem. Bardzo często ktoś deklaruje, że jego postępowanie jest „w porzo”. Przypomina ślepca, któremu trzeba namacalnie wszystko pokazać, aby uznał, że nie widzi. I w tym momencie zaczynają się gruszki w pokrzywach. Młodzi ludzie nie chcą żałować, bo wydaje im się, że to, co zrobili, było koniecznością – jedyną z możliwych decyzji, największym dobrem, jakie mogli w danej chwili wykonać. Rzeczywiście grzech jawi się zawsze jako dobro. Nie od parady diabeł jest nazywany ojcem kłamstwa. Można powiedzieć, że to specjalista od efektów specjalnych, spec od reklamy. Człowiekowi wydaje się, że kupuje najlepszy towar po promocyjnej cenie, a tak właściwie kupuje bubel i płaci za niego kupę kasy. Zawsze znajdzie się sposób, aby przekonać go, że to zakup jego życia. Jeżeli ktoś chce się przekonać, jak to hula, niech spróbuje porozmawiać z panienką, która mówi, iż z miłości poszła z kimś do łóżka albo z facetem, który kradnie, bo mu się wydaje, że zakład go skubie, a on tylko stara się wyrównać wyrządzone szkody. Bywa, że przekonanie o słuszności swoich wyborów jest tak wielkie, że jegomość odchodzi od konfesjonału bez rozgrzeszenia. Nie mogę przecież nazwać zła dobrem, a dobra złem. Jako księdzu nie wolno mi powiedzieć w konfesjonale: „Jak wspaniałe są twoje grzechy”. Jeżeli ktoś odchodzi, boli mnie to, ale nie mogę bez żalu za grzechy dać rozgrzeszenia. Oj, bywało, że zanim mi się udało kogoś przekonać i ukazać, że to, co robi jest „robieniem pod siebie”, musiało upłynąć trochę czasu i mojego potu. Jest to niesamowicie trudne, ponieważ ludzie nie chcą wierzyć, że to, co mówi Bóg, jest prawdziwe, natomiast starają się uznawać za prawdziwe np. to, co podają media.
Kiedyś poszedłem odwiedzić mojego kumpla, który ma trzynastoletnią siostrę i przeraziłem się. Nie dlatego, że siostra była chora na trąd! W jej pokoju były stosy kolorowych gazet, które zalegają tonami w kioskach i księgarniach. Uświadomiłem sobie, że ta dziewczynka już od trzynastego roku życia kształtuje sobie obraz miłości, jaki zostaje przedstawiony w tych gazetach. Kiedy będzie miała lat osiemnaście, będzie kupowała gazety dla trochę starszych panienek, a gdy dorośnie nadal będzie kupowała gazety dla panienek już niebudzących podejrzeń. Jej wizja miłości będzie gazetowa, a jak wiadomo, to, co zrobione z papieru szybko płonie i jest nietrwałe. I jak ją później przekonać? Czym się karmisz, tym plujesz! A pytanie pozostaje: czy żałujesz?
Jeżeli ktoś przychodzi widząc, że narobił ambarasu, już jest dobry punkt wyjścia. Nie trzeba go przekonywać, bo sam dostrzegł, że wyrządził zło i ktoś przez to cierpi. Skutkiem każdego grzechu jest cierpienie. Prędzej czy później ktoś za to zapłaci, nieraz najwyższą cenę – swoje życie. Kiedyś przyszedł do mnie chłopak, którego dziewczyna popełniła samobójstwo. Nie mógł sobie wybaczyć, ponieważ przez kilka miesięcy oszukiwał ją, że jest między nimi wielka miłość i zapewniał o swoim uczuciu, a w rzeczywistości spotykał się z jej koleżanką. Można powiedzieć: klasyczny przykład zdrady. Tylko że reakcja dziewczyny nie była klasyczna. Zło wypływające z grzechu jest widoczne natychmiast i wzbudza cierpienie. Czasem nie widać tego cierpienia i dopiero później okazuje się, jak bardzo ktoś przez to cierpiał. Może być i tak, że jedyną osobą, która widzi ten grzech i cierpi, jest Bóg. To nie jest cierpienie fizyczne, ale cierpienie odrzuconej miłości, zerwanej relacji.