Religijną sytuację miłości małżeńskiej spróbuję naszkicować na tle ogólniejszym. Zwrócę najpierw uwagę na to, jak dalece dobro, które czynimy i którym żyjemy, może być dwuznaczne. Sądzę, że w świetle zaproponowanego opisu sens sakramentu małżeństwa ukaże się nam niejako automatycznie.
Zacytuję tu znakomity wykład na ten temat Piotra Skargi. Oczywiście, tak jak wszystko, co dotyczy spraw wiary, jest to tekst nieporadny. Sądzę jednak, że czytelnik nie będzie miał wątpliwości, iż jest to mówienie o czymś, czego się nie da opisać. Tekst ma wyraźnie drugie dno, czytelne zwłaszcza dla tych, którzy sami doświadczają opisanej tu Rzeczywistości:
Istnieje jeszcze w katolickiej sakramentologii zasada dokładnie przeciwległa tej, że sakramenty są udzielane grzesznikom: wszystkie sakramenty są skierowane ku Eucharystii, Eucharystia jest dopełnieniem i pieczęcią każdego sakramentu. O ile pierwsza zasada wyraża punkt wyjścia, ta określa punkt dojścia. Eucharystia jest bowiem spotkaniem dzieci Bożych ze Zmartwychwstałym. Uczestnicy Eucharystii - choć ciągle jeszcze grzeszni - należą do Nowego Świata. Już nie wszystko w nich podlega śmierci. Już pierwszy blask Wielkanocy ogarnia w nich to wszystko, co jest warte nieśmiertelności.
Małżeństwo jest sakramentem, a więc już nie tylko indywidualnie — mąż i żona — są powołani do wspólnoty eucharystycznej. Są oni wezwani do Eucharystii - a więc i do życia wiecznego - również jako wspólnota małżeńska. To wszystko, co ich łączy i sprawia, że są czymś więcej niż tylko odrębnymi osobami, ma sens religijny i zasługuje na łaskę zmartwychwstania. Czy nie tu leży najgłębsza przyczyna niepowodzeń i klęsk, jakie spotykają miłość małżeńską, również tę błogosławioną sakramentalnie? Niewiele jest małżeństw i rodzin, które są wspólnotami eucharystycznymi. Ogólna oziębłość jest niestety prawem tego świata: "Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?" Ale nie bierzmy tego pytania za smutną zadumę czy proste stwierdzenie. Ono jest raczej wezwaniem.