Nie trzeba zaświadczenia, gdy sumienie jest stróżem wystarczającym
Pisałem kiedyś o przeróżnych zaświadczeniach. Ale dziś inny wątek mi się nasuwa. Zaczęło się od zaświadczenia dla kandydatki na matkę chrzestną. Mam w kancelaryjnym komputerze kilka wzorów, czy raczej kategorii. Najniższy poziom opiewa, że „nie ma istotnych powodów, by nie dopuścić do pełnienia funkcji chrzestnego”. Tym razem posłużyłem się wzorem z opinią najlepszą, rozszerzoną o komentarz – jednym słowem kandydatka wzorcowa. Aliści...
Kilka dni przed chrztem alarm. „Bo potrzebne zaświadczenie, że byłam u spowiedzi”. Albo ów proboszcz nie czytał, com napisał, albo nie zrozumiał, albo nie uwierzył. Niby drobiazg. Napisałem kolejne zaświadczenie, małego Filipa ochrzcili – i dobrze. Mimo to czuję pewien niedosyt. Skojarzyło mi się to z inną sytuacją. Otóż była jakaś rodzinna uroczystość, uczestnicy Mszy św. przystępują do Komunii, podchodzi dwoje ludzi żyjących w związku niesakramentalnym. Palec na ustach. Tak dzieci podchodzące z dorosłymi do balasek sygnalizują, że one nie do Komunii, jeszcze nie pora, więc tylko krzyżyk na czoło. Zrozumiałem – oni też nie do komunii, bo jeszcze nie gotowi. Ale widać, że chcieliby, pewnie jeszcze nie nadeszła ich pora. Nie trzeba zaświadczenia, gdy sumienie jest stróżem wystarczającym.
A jeśli nie jest? A jeśli nie jest, to i zaświadczenia niewiele pomogą. Przecież człowiek bez sumienia lekką ręką sam podpisze druczek otrzymany od księdza. A nawet profesjonalnie wydrukuje identyczny na domowym komputerze. Co, nie widziałem takich? Widziałem. A trafiło mi się parę razy, za moich wielkomiejskich czasów, widzieć podpis niby mój. Owszem, prawo kościelne nakłada obowiązek pisemnych zaświadczeń w konkretnych przypadkach. Jednak namnożyło się ich ponad wymagania kodeksu. I chyba zachodzi podwójna reakcja. Z jednej strony nasila się powszechny brak zaufania wszystkich do wszystkich. Z drugiej strony wiara w skuteczność zaświadczeń powoduje, że stają się ważniejsze od ludzi i wydarzeń. Wirtualny świat druczków i pieczątek zastępuje rzeczywistość. Tak się dzieje nie tylko w życiu kościelnym. To choroba społeczna, urzędnicza i państwowa. Układ odpornościowy naszego polskiego życia przestaje działać. Sumień nie zastąpią pomysły na nowe zaświadczenia. Mały Filip niech się dobrze chowa, a jego chrzestna niechby zawsze była warta dobrej opinii.
Gość Niedzielny, artykuł z numeru 27/2009 05-07-2009
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |