Kościół w Polsce stworzył sobie „cielca” katolicyzmu epoki komunistycznej i czyni z niego punkt odniesienia – mówi w wywiadzie dla KAI biskup Andrzej Czaja.
Bo trudno mówić o Ewangelii, kiedy człowiek nie ma za co żyć.
- Właśnie. Upomniałem się już o nich w rozmowach z władzami lokalnymi i będę robił to nadal. Ponadto – alkoholizm w tych środowiskach...
Druga grupa to środowisko nowobogackich. Pod Opolem widać coraz to nowe domy. Proboszczowie mówią: wizualnie parafia mi niby rośnie, ale w kościele tych ludzi nie mam, w ogóle się ze wspólnotą parafialną nie integrują. Przeciwnie, chcą się od reszty świata odgrodzić. Jak do nich dotrzeć? To kolejne wielkie wyzwanie.
Najtrudniejszym a zarazem najliczniejszym adresatem naszych starań o obudzenie wiary żywej jest inna kategoria. To niedzielny katolik: przyjdzie, odstoi i wyjdzie. On nawet nie wie, po co przyszedł, nie wziął tego, co mu ofiarowano a co dopiero mówić o tym, że właściwie powinien zanieść Boga do domu i tam Nim żyć. Przecież taki katolik nawet nieraz warknie: co się ksiądz czepia, do kościoła chodzę, na tacę daję. Takiego człowieka jest chyba najtrudniej obudzić.
Musimy też bardziej konkretnie pomóc stanąć na nogi rodzinie, która przeżywa tak wiele problemów. Mam na myśli nie tylko migrację zarobkową, ale coś co określiłbym jako migrację wewnątrz rodziny: każdy ciągnie w swoją stronę, odgradza się w swoim świecie. Jeżeli uda nam się pomóc rodzinie, to będziemy Kościołem bardziej wiarygodnym, bo rodzina odczuje, że ma w Kościele ostoję. Powinniśmy też poważnie pomyśleć nad formacją seminaryjną.
Która kuleje?
- Jeśli mówimy o konieczności przemodelowania stylu duszpasterstwa, to przecież musimy rzecz uwzględnić na etapie przygotowań do kapłaństwa. Widzę pewne niepokojące symptomy. Młody człowiek, wychodzący z seminarium bywa nieraz bardzo roszczeniowy, butny a przy tym pozbawiony wewnętrznej determinacji. Z drugiej strony doskwierają mu choroby młodego pokolenia: wystarczy na niego groźniej spojrzeć i już się boi. Gra bohatera a gubi się w prostych sytuacjach, bo jest słaby psychicznie. Widać także brak duchowej głębi: jest bardzo pobożny, ale na ile jest w nim żywa, podmiotowa wiara? Nie ma co kryć: struktury seminaryjne pochodzą z dawnych czasów, nie nadążają za zmianami, w których tak bardzo zmienił się adresat. Nie ulega też wątpliwości, że w ramach wspólnoty seminaryjnej więcej uwagi poświęcać należy indywidualnemu prowadzeniu kleryka.
Mówi Ksiądz Biskup o wyzwaniach przed jakimi staje dziś diecezja opolska (choć w gruncie rzeczy są to problemy całego Kościoła w Polsce), natomiast jej specyfiką jest uwrażliwienie ekumeniczne. Jest Ksiądz Biskup sukcesorem abp Alfonsa Nossola, który na polu starań o jedność chrześcijan i pojednanie polsko-niemieckie położył szczególne zasługi.
- Abp Nossol zdziałał wiele. Nie tyle nawet sesjami, spotkaniami, konferencjami, co przede wszystkim swoją osobowością, otwartością na środowiska ekumeniczne. Wobec luteran na przykład nie jesteśmy już na etapie tolerancji, lecz wspólnego myślenia, jak wzajemnie się wzbogacić – i to jest ewidentnie zasługa abp. Nossola i instytucji, które założył, m.in. Instytutu Ekumenizmu i badań nad Integracją na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Opolskiego.
Specyfikę diecezji widziałbym jednak gdzie indziej: to Kościół stosunkowo młody, bardzo wiele jest w nim parafii, część z nich jest tak małych, że mają problem z utrzymaniem proboszcza. To są nowe wyzwania, przed którymi przyjdzie stanąć. Najistotniejszą rzeczą jest jednak przywiązanie ludności tej ziemi do Kościoła.
Bogactwem tego Kościoła jest wielokulturowość i wielonarodowość. Z jednej strony stanowi to pewne utrudnienie, ale nie możemy sobie pozwolić na zaniedbanie tego bogactwa.
Wszyscy księża powinni być dwujęzyczni?
- Nie chcę nikogo zmuszać, ale musimy dbać o to, by jak najwięcej spośród nich mówiło także po niemiecku. Jeśli chcemy kultywować to dziedzictwo i autentycznie docierać do tych ludzi, to musimy posługiwać w „języku serca”, jak mawia arcybiskup Nossol.
A jak się miewa opolska młodzież?
- Cóż, wielu młodych ludzi, choć ma rodziców, dotknięta jest symptomem choroby sierocej, co jest związane m.in. ze zjawiskiem migracji zarobkowej. Psychologowie biją na alarm. Młodzi księża wyszli z inicjatywą specjalnych modlitw w parafiach za młode pokolenie. Tym samym, my, duszpasterze przyznajemy przed Panem Bogiem, że sami nie dajemy rady. Bo rzeczywiście: w oparciu o nasze ludzkie projekty – nie mamy szans. To nie jest złe pokolenie, lecz pokolenie zagubione, zranione, opuszczone; pokolenie, które ma wielki głód miłości – ludzkiej i Bożej.
Rozmawiał Tomasz Królak