Komentarze biblijne i liturgiczne, propozycje śpiewów, homilie, Biblijne konteksty i inne.
więcej »Nie mam czasu! Plus natłok myśli i obrazów... A może źle dobraliśmy sobie metodę modlitwy?
Dlaczego mamy mówić o trudnościach w modlitwie? Ktoś mógłby powiedzieć, że modlitwa jest przecież czymś łatwym — uczymy się jej od małego, spontanicznie modlimy się w trudnych sytuacjach; dla wielu z nas modlitwa jest czymś odruchowym i trwale związanym z wydarzeniami życia. I chyba dla wszystkich nas jest czymś koniecznym — bez modlitwy nie prowadzimy życia chrześcijańskiego.
Życie w klatce
Zacznijmy od małego przykładu, który zaczerpnąłem z pewnej książki. Otóż autor tej książki pewnego dnia przechadzał się wśród pól i łąk — po obu stronach drogi były ogromne połacie niezabudowanego terenu. Na ścieżce wśród tego pustkowia spotkał człowieka, który wyprowadził na spacer swoje cztery psy. Nasz autor zauważył ciekawą rzecz: trzy z tych psów biegały bez żadnych ograniczeń, z ogromną energią puszczały się w sprint po łąkach dookoła; znikały w wysokiej trawie, a potem znów się pojawiały i znów pędziły, goniąc się nawzajem. Czwarty pies jednak zachowywał się inaczej: stale był przy swoim panu i biegał tylko w krótkich okręgach, okrążając swojego pana. Metr, półtora — i wraca. Mimo że miał ogromny teren do dyspozycji, robił tylko krótki dystans i na tym koniec.
Nasz autor spytał tego człowieka, dlaczego większość jego psów biega swobodnie, a ten jeden zachowuje się tak dziwnie? Właściciel psów odpowiedział mu: — Tamte psy wychowały się w swobodzie, mogły biegać bez żadnych ograniczeń. Ten pies całe swoje życie, jeszcze do niedawna, przeżywał w klatce, tak ciasnej, że mógł robić tylko krótkie dystanse.
Ten przykład jest punktem wyjścia dla szerszej refleksji: nawet jeżeli nie ma klatki, to zwierzę nie podejmie dalszego biegu. I podobnie jest z człowiekiem: dopóki chrześcijanin nie uświadomi sobie, że Bóg jest zawsze blisko niego, że Bóg mieszka w jego sercu, w swoim życiu duchowym zawsze będzie robił tylko krótkie dystanse. Nie będzie postępu, nie będzie duchowej wolności.
Etapy życia
Co to konkretnie oznacza? Zacznijmy od prostego spostrzeżenia: każdy z nas obserwuje, jak w naszym życiu mijają kolejne etapy. Widzimy to po naszym ciele: jako dzieci byliśmy mali, jako dorośli czujemy się sprawni, w podeszłym wieku traci się siły. Nasza psychika też dojrzewa: jako dzieci baliśmy się bardzo wielu rzeczy, byliśmy mocno skupieni na sobie; dorosłe życie wymaga od nas podjęcia odpowiedzialności i uczenia się na własnych błędach — i tak dalej. To, że istnieją te etapy, widzimy najwyraźniej, gdy rozwój fizyczny i psychiczny nie harmonizują ze sobą: gdy ktoś jest fizycznie dorosły, ale psychicznie wciąż mu do tego daleko. Albo gdy dzieci są wystawione na traumy, na które z trudem przygotowałaby się psychika dorosłego człowieka. Fakt jest taki: nasze życie psychiczne i fizyczne zaznacza się etapami rozwoju.
Jeśli tak jest, to czemu nie miałoby się odnosić to do życia duchowego? Oczywiście, że się odnosi. Święty Jan od Krzyża pisał, że w życiu duchowym jest okres dziecięctwa, dojrzewania i dojrzałości. Nie był w tym w żadnym razie odosobniony: i przed nim, i po nim mówi się w teologii o okresach oczyszczenia, oświecenia i zjednoczenia.
Różaniec na różne sposoby
Pod względem modlitwy ten pierwszy etap to czas, kiedy pozostajemy mocno skupieni na sobie, a modlitwie towarzyszą liczne emocje, nieraz entuzjastyczne, jak przy zakochaniu; ta modlitwa opiera się na rozważaniach, na używaniu intelektu. Pamiętam, jak jeszcze jako nastolatek, modląc się na różańcu, brałem sobie za punkt honoru przy każdej tajemnicy dostrzec jakiś jej nowy aspekt: ot, może coś mi umknęło, może da się z tego coś więcej wycisnąć? To typowy przykład modlitwy początkującego: modlitwa, która opiera się głównie na rozważaniu, rozmyślaniu.
Przychodzi jednak moment, gdy te rozważania zaczynają nam ciążyć. Coś się zmienia w życiu duchowym, wchodzimy w nowy etap. Proszę posłuchać listu kierownika duchowego do świeckiej osoby:
Uważam, że masz całkowitą rację, nie próbując rozmyślać. Niewątpliwie rozmyślanie jako ćwiczenie umysłowe byłoby możliwe — w tym sensie zawsze jest możliwe. Ale nie niepokój się — po prostu módl się. Wszystko, co piszesz, wskazuje, że wyobraźnia nie jest ci przydatna w życiu duchowym. Lubisz mieć przed oczami żłobek lub jakiś obraz po prostu jako punkt skupiający uwagę. To znaczy nie po to, by wspomóc wyobraźnię, pobudzając ją, lecz przeciwnie — by ją uciszyć. Nie troszczyłbym się o to, jak należy odmawiać różaniec. Najprostszy sposób to wzbudzić w sobie jakąś prostą myśl związaną z daną tajemnicą. / J. Chapman OSB, Listy o modlitwie
To list o. Johna Chapmana, angielskiego benedyktyna, ze stycznia 1925 roku. Adresat tego listu miał właśnie takie doświadczenie: długo modlił się, myśląc, rozmyślając, rozważając, aż zaczęło to dla niego być przeszkodą, a nie pomocą dla modlitwy. Wyobraźnia też przestaje mu służyć: teraz obraz pomaga mu tylko zaczepić uwagę, skupić się, wzbudzić właściwą intencję, wyciszyć tło. To jest moment przejścia z jednego etapu do drugiego.
Bóg prowadzi dalej
Tytuł tej konferencji mówi o trudnościach w modlitwie, i to właśnie jest jedna z naczelnych trudności osób, które chcą się modlić: trzymają się tej metody modlitwy, którą znają od lat, ale która już od dawna nie pomaga im zrobić kroku naprzód. To jest jak ta klatka, w której wychowywał się ów pies. Jeżeli uparcie trzymamy się tej metody modlitwy, która nie przynosi nam pożytku, sami na siebie nakładamy taką klatkę. To nas skazuje na bieg w krótkim dystansie. Nie doświadczymy rozwoju duchowego, bo Bóg chce nas prowadzić dalej, a my odmawiamy.
U Jana od Krzyża ten etap kończy się tak zwaną nocą zmysłów, gdy przestają nas sycić zmysłowe doświadczenia. Często ktoś, kto idzie do klasztoru lub kto chce poważniej podjąć dzieło modlitwy, ma to właśnie doświadczenie: spróbowałem tego i tamtego, ale nigdzie nie znajduję pociechy. Przylgnę więc do Boga: przylgnę do Niego, choć Go nie czuję — bo na tym polega właśnie ta noc. Zmysły nie dają pociechy, satysfakcji, a Boga jeszcze też się nie doświadcza. To jest czas, że modlitwa przenosi się z intelektu, od rozmyślań i rozważań, do woli, gdzie Boga zaczynamy przede wszystkim pragnąć.
Ojciec Augustyn Baker, XVII-wieczny benedyktyn, miał takie samo spotkanie z Gertrudą More, przełożoną wspólnoty benedyktynek w Cambrai. Matka Gertruda wyśmiewała otwarcie nauczanie ojca Augustyna, jak i te mniszki, które dawały mu posłuch. Jednocześnie ona sama wewnętrznie doświadczała dotkliwej oschłości i czuła się opuszczona przez Boga. Do Bakera uciekła się w skrajnej bezradności i desperacji. Ten przeczytał jej jedynie fragment z dzieła Konstantyna de Barbanson, gdzie mowa jest o poczuciu jałowości, którego doświadczają wybrane dusze, podejmujące praktykę modlitwy — możliwym do przezwyciężenia, gdy przylgną ściślej do woli Bożej, jednocząc z nią swą własną. Znów to samo: warunkiem pójścia naprzód była zmiana metody modlitwy, z intelektu na wolę. Ta rada, przekazana jej za pośrednictwem o. Augustyna, zapoczątkowała w niej nowy etap życia duchowego; w stosunku do Bakera Gertruda stała się najgorliwszą uczennicą.
„Nie mam czasu”
Zostawmy teraz temat etapów życia duchowego. Dość powiedzieć, że jedna z podstawowych trudności w modlitwie tu ma swe źródło — w niewłaściwym doborze metody modlitwy i w opieraniu się Bożemu prowadzeniu. „Módl się, jak potrafisz, a nie próbuj się modlić tak, jak nie potrafisz” — to słynna maksyma Chapmana, którą każdemu z serca dedykuję.
Mój staż kapłański, jakkolwiek bardzo krótki, pozwala mi wysnuć wniosek, że najczęstszą trudnością na modlitwie są tak zwane rozproszenia oraz brak czasu. To się słyszy bardzo często na spowiedzi: nie modliłem się, bo nie miałem czasu, a jak już miałem czas, to nie mogłem się skupić. Z tego od razu trzeba wyciągnąć ważny wniosek: musisz mieć czas na modlitwę. Po prostu musisz, nie ominiesz tego. Arcybiskup Ryś w konferencji dla swoich kapłanów przypomniał spotkanie papieża Benedykta XVI z księżmi diecezjalnymi. Oni mówią mu, że kapłanów jest coraz mniej i w związku z tym rodzi się pytanie, na czym mają się skupić? W czym kapłani są niezastąpieni? Pewnie sobie myśleli, że Benedykt im powie: w sprawowaniu sakramentów. Bo to oczywiście prawda, tylko kapłan sprawuje Eucharystię. Ale papież im powiedział co innego: w modlitwie. W modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. W tym, by codziennie przynajmniej godzinę na to poświęcić.
To jest nastawienie, które w Kościele wzbudza sam Duch Święty. Zwróćcie uwagę na to, że zgromadzenia zakonne lub ruchy świeckie, które budzą nasz szacunek swoim radykalizmem, kładą na to niesłychanie mocny nacisk. Zachodnich dziennikarzy często gorszyło, jak siostry miłosierdzia w Indiach odchodziły od łóżek chorych, by o danej godzinie pójść się pomodlić; tak je nauczyła Matka Teresa. Franciszkanie Odnowy, którzy posługują w najtrudniejszych środowiskach, żyją bardzo intensywnym tempem życia, rano i wieczorem modlą się na godzinnej adoracji. Nie masz czasu? Musisz mieć czas, przykro mi, to jest nie do przeskoczenia. Może to będzie bolesne, trudne, trzeba zrezygnować z samego siebie, lecz ten czas musi się znaleźć. Chrystus wstawał przed świtem, by wyjść na górę i tam się modlić. Jeśli On dał nam taki przykład, kto może się od tego wymówić?
Natłok myśli i obrazów
Co do rozproszeń: najbardziej na rozproszenia wystawiony jest ten, który modli się przez rozmyślanie i wyobrażenia. Bo jeżeli rozmyślasz, to twoja modlitwa jest po prostu pewną myślą, która stale musi walczyć o swoje miejsce z innymi myślami; jeżeli sobie wyobrażasz jakąś ewangeliczną scenę, wyobraźnia zaraz podsunie ci bardziej atrakcyjne obrazy. Jeśli więc ktoś modli się w ten sposób — co jest dobre i uprawnione w początkach życia duchowego, a jeśli Bóg zechce, to i przez całe życie — jeśli więc ktoś modli się, rozmyślając, i czuje, że inne myśli ciągle go rozpraszają, może jest to sygnał: przyszedł czas na inną modlitwę, na prostszą modlitwę, na modlitwę raczej woli niż intelektu.
Dlatego właśnie na rozproszenia bardzo dobrze działa modlitwa Jezusowa: bo to jest krótka formuła, która nie pozwala na szerokie rozważania. Ta krótka formuła kieruje naszą wolę ku Bogu: ja Ciebie, Boże, chcę, Ciebie wybieram, i to jest cała moja modlitwa. Modlę się tym, że Ciebie chcę. Intelekt jest w tej modlitwie o wiele mniej czynny i rozproszenia są o wiele mniej dokuczliwe.
Ku duchowej dojrzałości
Podsumowując: wiele naszych trudności bierze się stąd, że źle dobraliśmy sobie metodę modlitwy. Metod tych jest wiele, a my jesteśmy w życiu duchowym na różnych etapach: nie na każdym etapie ta sama modlitwa będzie skuteczna. Każdy z nas musi podjąć wysiłek, by pozyskać czas na modlitwę osobistą: nie ma innego remedium. A ten, kto doświadcza rozproszeń, niech rozważy, czy aby Bóg nie daje mu sygnału do dokonania jakiejś zmiany w swym życiu wewnętrznym. Nie nakładajmy sami na siebie klatki, nie róbmy krótkich dystansów. W naszych wspólnotach śmiejemy się często z tych, którzy mają aspiracje do mistycyzmu — i pewnie dobrze mieć dystans do tego. Kościół jednak głosi nam coś bardziej istotnego: każdy z nas jest powołany do tego, by zjednoczyć się z Bogiem. Jan od Krzyża mówi, że ostatni etap życia duchowego, zjednoczenie, to jest dojrzałość. Kto z nas nie chce być dojrzałym chrześcijaninem? A dojrzały to taki, który zjednoczył się z Bogiem przez modlitwę.
Bóg na pierwszym miejscu
Na koniec jeszcze jedna uwaga. Mówiąc o tych etapach, nie chciałbym sugerować, że ktoś, kto całe życie modli się jedną metodą, i to metodą dla początkujących, jest gorszy lub wręcz opóźniony w duchowym rozwoju. Modlitwa to przede wszystkim dzieło Boga i w nim to On ma inicjatywę. To bardzo często przytaczany przykład, ale przypomnę go: matka Teresa do śmierci trwała na tym etapie, który Jan od Krzyża nazywa ciemną nocą duszy — to można wyczytać z jej zapisków. To etap, który kończy według Jana dojrzewanie, a poprzedza dojrzałość, zjednoczenie z Bogiem. A więc matka Teresa, ktoś by powiedział, była niedojrzała? Opierała się Bogu? Była grzeszna? Nie, nie wolno nam tego powiedzieć. Nikomu nie wolno osądzać czyjejś relacji z Bogiem. Bóg dla naszego dobra może postanowić, że jakaś przeszkoda będzie nam pozostawiona. Niech każdy z nas weźmie na poważnie słowa św. Pawła, które odnoszą się właśnie do tej sytuacji:
Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował — żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz [Pan] mi powiedział: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali”. Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa (2 Kor, 12,7–9).
Bóg zawsze daje. Może nie da ci wolności od wszystkich przeszkód, od wszystkich rozproszeń. Twoja modlitwa może nie będzie szła zawsze gładko. Ale tam, gdzie Bóg pozostawia przeszkodę, tam też daje obfitość łaski. Pamiętajmy o tym, by nasze życie duchowe nie było podporządkowane naszym oczekiwaniom, naszym pragnieniom, naszym planom, lecz Bogu samemu, który jest władcą wszystkiego, co żyje.
Konferencja wygłoszona podczas Warszawskich Spotkań Benedyktyńskich w klasztorze Sióstr Benedyktynek Sakramentek w Warszawie 29 maja 2021 r.
Grzegorz Hawryłeczko OSB, ur. 1990 r., mnich tyniecki od 2012 r., święcenia kapłańskie przyjął w 2020 r., interesuje się sakramentologią oraz teologią ascetyczną i mistyczną. W klasztorze pełni funkcję ekonoma i rzecznika prasowego.