Zatwardziałość serca jest zawężeniem życia do własnej osoby, kryteriów i odczuć, zamiast spojrzenia na to, co się stało i uznania tego, co się stało
W liturgii ambrozjańskiej znajdujemy piękną modlitwę: „Złagodź, o Panie, zatwardziałość serc naszych, abyśmy mogli przyjąć, pełni nowej radości, Pana naszego zbawienia”. Mając poczucie, że wszyscy jesteśmy pielgrzymami na ziemi, nie zaniedbujemy troski o kształtowanie naszego serca. Pomocą w odnawianiu nadziei może stać się spotkanie z Bogiem miłosierdzia w sakramencie pokuty i pojednania. Przypomina nam ono o tym, że Adwent to nie tylko On, który przychodzi, lecz On, który przychodzi do mnie. I warto Go potraktować jak gościa oczekiwanego, a nie natrętnego intruza czy niewygodnego i nienowoczesnego moralizatora.
Jedną z duchowych dolegliwości jest zatwardziałość serca. Oznacza ona małostkowe przywiązanie do własnej miary, do własnych kryteriów oceny, do własnych, choćby usprawiedliwionych, reakcji. Jedną z nich jest brak zaufania do samego siebie, spowodowany własną niekonsekwencją i słabością lub też nieufnością wobec innych, która wynika z nielojalności i odstępstw z ich strony. Zatwardziałość serca jest zatem zawężeniem życia do własnej osoby, kryteriów i odczuć, zamiast spojrzenia na to, co się stało i uznania tego, co się stało (por. L. Negri, Tajemnica staje się obecnością, Kraków 2005, s. 9-10). Przez Boże miłosierdzie zostaliśmy powołani do życia, ono też odnawia w nas Boże życie, otrzymane na chrzcie, które zostało zranione lub utracone przez grzech. Pustynia ludzkiego serca zostaje ożywiona i użyźniona przez deszcz łaski, który zsyła Bóg. Nie ze względu na nasze osobiste zasługi, ale na skruchę serca, które w ten sposób otwiera się na dar Boga „bogatego w miłosierdzie”.
„Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3,20). Do serca człowieka pierwotnego Kościoła w Laodycei, jak i do żyjącego współcześnie zwraca się Bóg i prosi, by Go wpuścił. Pan zachęca do przyjęcia ogromnej pomocy, której sam chce udzielić, pod warunkiem gotowości i rozpoznania Jego głosu i otwarcia dla Niego drzwi serca. Warto więc zastanowić się: jak daleko jestem od patrzenia na swoje życie w perspektywie miłosierdzia, zaś na moje związki z bliźnimi w perspektywie przebaczenia? Bóg wchodzi w nasze życie, aby odnowić nasze serce, przywrócić nam własną tożsamość i obdarować nadzieją nowego życia. A kto z Nim nie buduje, trwoni.
Luigi Negri zachęca: „Wznieśmy więc okrzyk do Boga, aby złagodził zatwardziałość serc naszych, bo ona, a nie nasze grzechy, trzyma nas z daleka od Niego” (Tamże, s. 26).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |