Uroczystość Zmartwychwstania Pana Jezusa jest dla nas przebudzeniem z letargu, w którym nierzadko zostajemy. Otwarciem oczu na to, czego do tej pory nie zauważaliśmy.
Dlaczego nasze oczy nie promieniują szczęściem? Dlaczego nie czujemy się hojniej obdarzeni niż królowie i prorocy?
Nie musieliśmy kluczyć po pustyni w poszukiwaniu wody życia. Nie zacieraliśmy za sobą śladów w obawie przed pościgiem nieprzyjaciela.
Co widzi Bóg? Co widzi człowiek?
Bogu nie zależy na tym, byśmy szli przez życie z różowymi okularami na nosie.
Nie tak, jak człowiek, widzi Bóg. Ale Bóg nie ukrywa przed człowiekiem swojej woli. Nie zachowuje dla siebie swojej mądrości. Przeciwnie...
Mało we mnie ufności, zbyt wiele zaś oczekiwań. Chcę, by wszystko spełniało się tak, jak sama to sobie wymyślę. Nie szukając Boga, jestem, jak owi uczniowie, którzy nie rozpoznali swego Pana.
W Słowie i Eucharystii Chrystus staje się dla nas niewidzialny, ale to nie znaczy, że jest nieobecny.
To wiara powoduje, że z mojego serca płynie żarliwe wyznanie: Ulituj się nade mną, Synu Dawida.
Nasze oczy ujrzały, choćby przez jeden krótki błysk: że cokolwiek Stwórcy daliśmy – ma swój ciąg dalszy.
Być Kościołem Matką mającym oczy Matki. Czyli widzieć. Nie tylko to, co leży na ulicy, rzuca się w oczy, epatuje biedą...