Bywa tak, że ta przebaczona dawno przeszłość nie tylko wraca we wspomnieniach, ale i hamuje, stanowi łańcuch. Nie pójdę naprzód, przecież wiem, kim byłam. Nie zrobię tego kroku, to nie ja. Zostaję w pół drogi.
Jednym wystarczyła chwila, by uwierzywszy zostawić wszystko i pójść za Nim. Inni potrzebowali czasu. Jak Nikodem.
Tu i tu trzy dni. Tu i tu z bólem serca. Może inaczej, jak tylko z bólem serca, nie da się Go szukać i znaleźć?
O braku wiary Jezus nie mówi do ateistów, ale do pielgrzymów. Bo wiara może skostnieć. Stać się rutyną. Wszystko jest poukładane w niezmiennym biegu rzeczy.
Jego miłość i czułość nie ma nic wspólnego z wyręczaniem tam, gdzie człowiek sobie poradzi i zastępowaniem, gdy to nie jest potrzebne.
Dla chorego każdy czas jest za długi. Oczekiwaniem można się bardziej zmęczyć niż chorobą. Potem już nawet czekać się nie chce.
Jezus kieruje swoje słowo do tego co słabe, kruche i ułomne. Każąc zmierzyć się nie tylko z mocą słowa, ale i z własnym lękiem i niepewnością.
Mit szczęścia, karmionego hulankami z nierządnicami, zastąpiłem mitem wolności. Nikt nie daje mi strąków, ale karmię się myślą, że nic nie muszę, że mogę robić, co tylko zechcę.
Jeśli pragnienie pochwały będzie dla mnie bodźcem do wszelkiego działania, to znak, że nie czynienie dobra jest dla mnie celem, a chęć zabłyśnięcia przed ludźmi.
Nie muszę przed Bogiem i ludźmi udawać doskonałości. Mogę lgnąć do świętości Jezusa i na nią liczyć.