Jak bardzo trzeba być rozczarowanym Bogiem, pełnym niezrozumienia, nieufności, zwątpienia w Jego wszechmoc i wszechwiedzę, by Go sprzedać za 30 srebrników?
Nie można poprzestać na wiedzy o swojej słabości, o grzeszności. Nie można uznać, że nic się nie da z tym zrobić i fatalistycznie zgodzić się na własną słabość, na grzech, na zło.
Trudno człowiekowi przyjąć, że w swoim życiu ma służyć. Bycie sługą oznacza bowiem zapomnienie o samym sobie, a zwrócenie się – i to zwrócenie się w sposób radykalny – ku Bogu, ku drugiemu człowiekowi.
Jezus uczy nas bycia posłusznym Bogu nie tylko wtedy, gdy inni nas chwalą i wysławiają pod niebiosa, ale przede wszystkim wtedy, gdy ludzie niszczą nasze plany, marzenia, gdy wyrządzają nam zło.
Mniejsze zło. Lepiej będzie, jeśli zginie jeden człowiek, niżby miał zginąć cały naród. Logiczne. Bardzo logiczne. Jedno życie za wiele. Czyż nie LEPIEJ?
„Każdy dobry czyn musi zostać przykładnie ukarany!” – powtarzam w rozgoryczeniu znane powiedzenie.
W wielkim pragnieniu bycia dostrzeżonym łatwo przegapia się innych. Czasem celowo: przecież konkurują ze mną o czyjś wzrok i uznanie. Łatwo też przegapić stającego obok Boga.
Jesteśmy wolni! Jesteśmy wolni, rozumiesz? Możemy wszystko, nic nas nie ogranicza! To jest wolność, prawdziwa wolność!
Cóż za pomysł – spoglądać na węża miedzianego?!? Po co mam na niego patrzeć, na symbol tego, co mnie zabija? Po to, by przypomnieć mi przyczynę mojej choroby, przyczynę mojego umierania? Nie chcę patrzeć na swoją śmierć!
Można się bać. Ulec szantażowi. Niekoniecznie przecież musi chodzić o rzecz wielką, czasem o „drobiazg”. Czy dla „drobiazgu” warto tak ryzykować?