Nie pomniejszając wymagań Ewangelii, nie możemy udaremnić pragnienia grzesznika, by pojednać się z Ojcem - powiedział Franciszek w homilii podczas nabożeństwa pokutnego 4 marca w Bazylice św. Piotra.
Oto polski tekst kazania Ojca Świętego:
„Żebym przejrzał” (Mk 10, 51). Oto prośba, jaką pragniemy skierować dziś do Pana. Prośba o zdolność widzenia na nowo po tym, gdy nasze grzechy sprawiły, że utraciliśmy z pola widzenia dobro i odwiodły nas one od piękna naszego powołania, sprawiając, że błądziliśmy daleko od celu.
Ten fragment Ewangelii ma wielką wartość symboliczną, ponieważ każdy z nas znajduje się w sytuacji Bartymeusza. Jego ślepota doprowadziła go do ubóstwa i do życia na obrzeżach miasta, uzależniając go we wszystkim od innych. Również grzech ma ten skutek: zubaża nas i izoluje. Jest to ślepota duchowa, która uniemożliwia nam dostrzeżenie tego, co istotne, do utkwienia spojrzenia w miłości dającej życie. Jest to ślepota duchowa, która prowadzi stopniowo do zatrzymywania się na tym, co powierzchowne, aż po uczynienie nas niewrażliwymi na innych i na dobro. Ileż pokus ma moc przysłonienia spojrzenia serca i uczynienia go krótkowzrocznym! Jakże łatwo i błędnie jest sądzić, że życie zależy od tego, co się ma, od uzyskiwanych sukcesów lub podziwu; że gospodarka składa się wyłącznie z zysku i konsumpcji; że własne indywidualne zachcianki powinny przeważać nad odpowiedzialnością społeczną! Patrząc tylko na nasze „ja” stajemy się ślepi, przygaszeni i skupieni na sobie samych, pozbawieni radości i wolności. Jakież to brzydkie!
Lecz przechodzi Jezus; przechodzi i nie idzie dalej: „przystanął” - mówi Ewangelia (w. 49). Wówczas przez serce przebiega dreszcz, ponieważ zdajemy sobie sprawę, że zostaliśmy uzdrowione przez Światło, to łagodne Światło, które zachęca nas, byśmy nie pozostawali zamknięci w swych ciemnych ślepotach. Bliska obecność Jezusa pozwala odczuć, że gdy jesteśmy dalecy od Niego, to brakuje nam czegoś ważnego. Sprawia, że odczuwamy potrzebę zbawienia, a to jest początkiem uzdrowienia serca. Potem, gdy pragnienie uzdrowienia staje się śmiałe, prowadzi do modlitwy, do wołania z mocą i natarczywie o pomoc, podobnie jak Bartymeusz: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” (w. 47).
Niestety, podobnie jak „wielu” z Ewangelii, zawsze jest ktoś, kto nie chce się zatrzymać, nie chce, by przeszkadzali mu ci, którzy wykrzykują swój ból, wolą uciszać i napominać ubogiego, który przeszkadza (por. w. 48). Jest to pokusa, by iść dalej, jak gdyby nic się nie stało, ale w ten sposób pozostajemy daleko od Pana, i daleko od Jezusa trzymani są także inni. Uznajmy, że wszyscy żebrzemy o miłość Boga i nie pozwólmy, abyśmy nie dostrzegli przechodzącego Pana. „Boję się, że Pan będzie przechodził" - powiedział św. Augustyn. Boję się, że przejdzie i ja pozwolę, aby przeszedł. Dopuśćmy do głosu nasze najprawdziwsze pragnienie: „[Jezu], żebym przejrzał” (w. 51).
Ten Jubileusz Miłosierdzia jest czasem sprzyjającym temu, aby przyjąć obecność Boga, doświadczyć Jego miłości i powrócić do Niego z całego serca. Podobnie jak Bartymeusz możemy zrzućmy płaszcz i powstańmy (por. w. 50): odrzućmy to, co nam przeszkadza w spiesznym podążaniu na drodze ku Niemu, nie obawiając się porzucenia tego, co daje nam poczucie bezpieczeństwa i do czego jesteśmy przywiązani. Nie trwajmy siedząc, podnieśmy się; odnajdźmy na nowo swoją duchową szlachetność - na stojąco - godność umiłowanych dzieci stojących przed Panem, aby spojrzał nam w oczy, przebaczył i stworzył na nowo. A słowem, które dzisiaj być może ciśnie się do naszego serca, jest to samo, co przy stwarzaniu człowieka: "Powstań!". Bóg stworzył nas, abyśmy stali: "Powstań!".
Dziś bardziej niż kiedykolwiek szczególnie my, pasterze, jesteśmy również powołani, aby słuchać wołanie, być może ukryte, tych, którzy pragną spotkać Pana. Jesteśmy zobowiązani do rewizji tych zachowań, które czasami nie pomagają innym w zbliżeniu się do Jezusa; harmonogramów i programów, które nie odpowiadają na rzeczywiste potrzeby tych, którzy mogliby przyjść do konfesjonału; ludzkich reguł, które znaczą więcej niż pragnienie przebaczenia; naszych rygorów, które mogłyby trzymać z dala od czułości Boga. Nie powinniśmy oczywiście pomniejszać wymagań Ewangelii, ale nie możemy ryzykować, że udaremnimy pragnienie grzesznika, by pojednać się z Ojcem, ponieważ powrót syna do domu jest tym, czego Ojciec oczekuje przede wszystkim (por. Łk 15,20-32).
Niech nasze słowa będą takie same, jak uczniów, którzy - powtarzając słowa samego Jezusa - mówią Bartymeuszowi: „Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię” (w. 49). Jesteśmy posłani, aby pobudzać odwagę, aby wspierać i prowadzić do Jezusa. Nasza posługa jest posługą towarzyszenia, aby spotkanie z Panem było osobiste, intymne a serce mogło otworzyć się szczerze i odważnie na Zbawiciela. Nie zapominajmy, że tylko Bóg działa w każdej osobie. W Ewangelii to On się zatrzymuje i pyta o niewidomego; to On nakazał, aby go przyprowadzono; to On go słucha i uzdrawia. My zostaliśmy wybrani - my, duszpasterze - aby wzbudzić pragnienie nawrócenia, aby być narzędziami, które ułatwiają spotkanie, aby wyciągnąć rękę i udzielić rozgrzeszenia, czyniąc widzialnym i czynnym Jego miłosierdzie. Niech każdy mężczyzna i kobieta, którzy zbliżają się do konfesjonału, znajdą ojca; niech znajdą ojca, który na nich czeka; niech znajdą Ojca, który przebacza.
Zakończenie opowieści ewangelicznej jest pełne znaczenia: Bartymeusz „natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą” (w. 52). Także my, kiedy zbliżamy się do Jezusa, na nowo widzimy światło, aby patrzeć w przyszłość z ufnością, odnajdujemy siłę i odwagę, aby wyruszyć w drogę. Albowiem ten, „kto wierzy, widzi” (enc. Lumen fidei, 1) i idzie naprzód z nadzieją, bo wie, że Pan jest obecny, podtrzymuje go i prowadzi. Idźmy za Nim, jako wierni uczniowie, aby tych, których spotykamy na swojej drodze, uczynić uczestnikami radości Jego miłości. A po objęciu Ojca, po przebaczeniu Ojca świętujmy w swych sercach! Gdyż to On jest świętem!