I Niedziela Wielkiego Postu
Przez cały Wielki Post katolicy polscy krok po kroku, chwila po chwili, ból po bólu rozważają podczas nabożeństw Gorzkich Żali mękę Pana naszego Jezusa Chrystusa. Pragniemy także my wyruszyć za Naszym Zbawicielem, aby rozpamiętywać cierpienia, jakich doznał dla nas, aby odkupić nasze grzechy, choć sam był bez grzechu. Podstawą naszych rozważań będzie opis pasji zawarty w Ewangelii według świętego Mateusza.
W którym momencie, mówiąc bardzo po ludzku, zaczynają się cierpienia Jezusa? Zwykle rozważanie Chrystusowej męki zaczyna się od tego, co wydarzyło się w Ogrodzie Oliwnym. Rzeczywiste cierpienia Jezusa zaczęły się jednak wcześniej. Z pewnością wielkiego bólu doznawał On już w Wieczerniku, a nawet jeszcze wcześniej, w chwili, gdy Judasz udał się do arcykapłanów i rzekł: „Co chcecie mi dać, a ja wam Go wydam”.
Wiemy z własnego doświadczenia, jak wielki ból sprawia zdrada, dokonana przez kogoś z naszych bliskich. Jeśli komuś zaufaliśmy, jeśli zaliczyliśmy go grona ludzi, którym powierzamy siebie, nasze sprawy, jeśli pokładamy w nim nadzieję, to cierpimy, gdy zostaniemy zdradzeni, gdy nasze zawierzenie zostanie nadużyte, gdy ktoś, u kogo byliśmy wysoko w jego hierarchii wartości nagle spycha nas na sam koniec i w nasze miejsce wpuszcza kogoś innego lub – co gorsza – coś innego.
Nie trzeba być wybitnym psychologiem, aby przynajmniej częściowo pojąć, jakiego bólu musiał doznawać Jezus, gdy podczas Ostatniej Wieczerzy spoglądał na Judasza. Wiedział, że ten człowiek, jeden z tych, których wybrał na samym początku, by byli Jego Apostołami, jego współpracownikami i kontynuatorami jego dzieła, wyżej postawił własne ambicje, pragnienie ziemskich dóbr. Wiedział, że Judasz sprzedał Go właściwie za grosze, bo czuł się zawiedziony, rozczarowany, niedoceniony. Z jakim bólem musiał wypowiadać słowa „Jeden z was Mnie zdradzi”! Jaką udrękę sprawiało mu zapewne obserwowanie reakcji zgromadzonych przy stole Apostołów. Jak kłujący w samo serce okazał się zapewne cynizm Judasza, pytającego „Czy nie ja, Rabbi?”. Judasz już zdradził. Wszedł na drogę, z której mógł jeszcze zawrócić, ale podjął decyzję odrzucenia Chrystusa i nie chciał jej zmienić.
Chrystus cierpiał także w chwili ustanawiania Eucharystii. Mówił o własnej, czekającej Go już niedługo męce i śmierci. Ale dając uczniom i całemu Kościołowi samego siebie, swoje Ciało i swoją Krew, miał świadomość niezrozumienia wielkości tego daru. Nie rozumieli go wtedy Apostołowie. Nie rozumieją jej przez tysiąclecia tysiące ochrzczonych. Ileż razy przyjęto od tamtego czasu Komunię Świętą w sposób świętokradczy? Ileż razy w ciągu wieków sprofanowano Najświętszy Sakrament? Podając uczniom chleb ze słowami „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje”, podając kielich ze słowami: „Pijcie, to jest moja Krew Przymierza...” wydawał się w ręce ludzi całkowicie jeszcze zanim został pojmany, osądzony, bity, zamordowany... Podając kielich, sam go przyjmował...
Jezus już podczas Ostatniej Wieczerzy odczuwał ból osamotnienia. Miał świadomość, że gdy przyjdą chwile naprawdę straszne, wtedy właściwie wszyscy Go opuszczą. Czyż można nie cierpieć, zapowiadając Piotrowi, że się ze strachu zaprze swego Mistrza aż trzy razy? Czyż można nie cierpieć, słysząc jego buńczuczne zapewnienia „Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie”, w kontekście wydarzeń, które miały mieć miejsce już za kilka godzin? Jezus wiedział, jak wielkim cierpieniem okaże się ten fakt dla samego świętego Piotra. A to tylko powiększało Jego cierpienia.
Z Wieczernika poszli do Getsemani, ogrodu oliwnego, zwanego czasami Ogrójcem.
Tutaj dokonał się kolejny, bardzo drastyczny etap Jezusowych cierpień. Z jednej strony Przezywał lęk przed czekającymi Go wydarzeniami. A lęk również jest cierpieniem. Czasami obawa przed jakimś bólem jest większym cierpieniem, trudniejszym do zniesienia, niż sam rzeczywisty ból, którego potem doznajemy. Znamy to z własnego doświadczenia. Ileż razy wszystko nas bolało ze strachu przed jakimś zapowiedzianym cierpieniem, nie tylko fizycznym. Ilu ludzi odchodziło od zmysłów z obawy przed konaniem, przed śmiercią. Jezus wiedział, że będzie bity, męczony, upokarzany, że zostanie zabity. Bał się tego całkiem po ludzku. Cierpiał z tego powodu całkiem po ludzku.
Doznawał pokusy odrzucenia kielicha. Bo szatan nie zrezygnował po pierwszej próbie kuszenia Chrystusa u początków Jego działalności, gdy przez czterdzieści dni pościł na pustyni. Wtedy się nie udało, ale teraz mogło się udać. Właśnie z lęku przed bólem i doświadczeniem śmierci mógł Jezus po raz pierwszy powiedzieć swemu Ojcu „nie”. Pokusa zapewne była wielka. A sami wiemy, jak wielkim cierpieniem jest dla człowieka walka z pokusą. Jak wiele bólu trzeba, aby ja odrzucić, aby nie ulec. Bólu, który znajduje wyraz także w fizycznych dolegliwościach. Bólu, który wyczerpuje.
Pewne jest, że nie było Jezusowi łatwo przezwyciężyć trwogę, powiedzieć Ojcu: „Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty... Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich i muszę go wypić, niech się stanie wola Twoja”.
Podjęcia tak trudnej decyzji nie ułatwiali Mu najbliżsi. Ci, których wziął ze sobą, aby wraz z nim trwali na modlitwie, aby wspierali Go swym czuwaniem i obecnością, po prostu zasnęli. Zostawili Go samego. Nie potrafili jednej godziny czuwać wraz z Nim, gdy On podejmował decyzję odnoszącą się do losów ludzkości. Jakże nie cierpieć w takiej sytuacji, gdy najlepsi z tych, za których pragnie się oddać życie, nie są w stanie wyrwać się z kręgu zaspokajania przyziemnych potrzeb? Czy warto wobec tego w ogóle się trudzić? Czy warto próbować, skoro nawet trzykrotne budzenie nie pomaga?
Cierpienie jest tajemnicą. Czasami wielkie cierpienie sprawia coś drobnego, coś na co inni w ogóle nie zwrócą uwagi. Nie wiemy, co jeszcze w tych strasznych chwilach powodowało, że Jezus odczuwał ból, że krwawiło Jego serce. Być może wydarzyło się jeszcze wiele faktów, których ewangelista nie zanotował, bo ich nie znał, bo ich nie zrozumiał, nie pojął ich znaczenia. Nie sposób wejść w cierpienie drugiego. Choćbyśmy nie wiem jak się starali, cierpienie zawsze pozostaje przeżyciem wyjątkowym, niepowtarzalnym i niemożliwym do przekazania innym. Dlatego nie jesteśmy w stanie przeżyć ani wyobrazić sobie cierpienia Chrystusa. Możemy jednak próbować w nim współuczestniczyć przez ofiarowanie własnych bólów. Możemy jednak podjąć wysiłek wiernej obecności i trwania na modlitwie. Chrystus dziś zaprasza i nas do ogrodu Getsemani...
Na zakończenie pieśń JEZU CHRYSTE, PANIE MIŁY. Posłuchaj
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |