Od bram Jerozolimy do Zmartwychwstania

Co wydarzyło się w tygodniu dziś nazywanym Wielkim, jak dokonywały się najważniejsze wydarzenia zbawcze? Zobaczmy, jak te szczególne dni opisuje Francois Mauriac. Idźmy z nim za Chrystusem dzień po dniu, chwila po chwili.

Zaparcie się Piotra

Noc przed świtem była chłodna. Służba rozpaliła na dziedzińcu duże ognisko. Grzali się przy jego płomieniach ci wszyscy, którzy krążyli wokół pałacu w oczekiwaniu świtu. Z cienia wynurzał się krąg twarzy i wyciągniętych rąk. Uwagę jednej ze służebnic zwróciła brodata twarz, która wydała jej się znana. Rzekła: „I ten z Nim był” (Łk 22,56). Piotr zerwał się z miejsca: „Niewiasto, nie znam Go” (Łk 22,57).

Piotr znalazł się na dziedzińcu dzięki jednemu z uczniów, którego znała służebna pilnująca wejścia. Nieufna niewiasta przyjrzała mu się podejrzliwie, mówiąc: „Ten jest z ich liczby” (Mk 14,69). Wtedy Piotr zaparł się. I zaraz odszedł od ogniska nie chcąc być poznany. Pierwszy schrypnięty kur oznajmił świt; drżąc z chłodu i ze strachu, Piotr nie usłyszał go. Znowu otoczono go, wołając: „Prawdziwie i tyś z nich jest, bo i mowa twoja cię zdradza” (Mt 26,73).

Ale groźniejsze jeszcze było świadectwo jednego z krewnych Malchusa: „Czyż ja nie ciebie widziałem z Nim w ogrodzie?” (J 18,26). Piotr przerażony zapierał się, zaklinał i przysięgał, że nie zna tego Człowieka, a zaklęcia te były takie, że oskarżyciele jego zawahali się i poszli grzać się przy ognisku, zostawiając go samego. Niebo zbladło. I znowu zapiał kur. W biednym sercu Piotra zaczęło także świtać. Wszystko wyłoniło się z mroku, wszystko stawało się dla niego jasne, w miarę jak występowały w porannym świetle dachy pałacu i domów, wierzchołki oliwek i najwyższych palm. Wtedy otworzyły się drzwi. Popychany przez pachołków ukazał się Człowiek ze związanymi rękami, szubienicznik, galernik. Spojrzał na Piotra i zawarł w tym spojrzeniu niezmierzone skarby miłości, przebaczenia. Apostoł patrzył w osłupieniu na to oblicze zniekształcone uderzeniami pięści. Ukrył twarz w dłoniach i wyszedłszy na zewnątrz wylał więcej łez niż przez całe swoje życie.

Jezus był już oplwany. Zaczęło się to w chwili, gdy na wezwanie Kajfasza: „Poprzysięgam Cię przez Boga żywego, abyś nam powiedział, czy Ty jesteś Chrystusem, Synem Bożym?” (Mt 26,63) - milczący dotąd Jezus wyprostował się nagle i rzekł wyraźnie: „Tyś powiedział. Wszakże powiadani wam, odtąd ujrzycie Syna Człowieczego siedzącego na prawicy mocy Bożej i przychodzącego w obłokach niebieskich” (Mt 26,64).

Wybuchł okrzyk oburzenia. Pierwsza plwocina spłynęła po Jego twarzy, potem wiele innych. Słudzy policzkowali Go. Zakrywali Jego oblicze, bili je pięściami wołając: „Prorokuj nam, Chrystusie, któryż Cię uderzył” (Mt 26,68) i śmieli się.

Gdyby nie był niepozorny, gdyby zawsze miał w swej postawie ten majestat, jaki Mu przypisujemy, motłoch trzymałby się z daleka. Ale Nazarejczyk nie mógł imponować tym mętom społecznym... Przynajmniej w takiej chwili - nawet zwykły człowiek miewa różne oblicza! Tajemniczy blask przemienienia musiał niekiedy promieniować z dostojnego oblicza, utrwalonego na fotografii Świętego Całunu z Turynu. Jeżeli nawet nasza dusza odmalowuje się na naszych twarzach, jak musiało wyglądać oblicze Syna Bożego! Ale zapewne chciał zgasić jego blask. Wszechpotężna wola nieścią-gania na siebie uwagi zatarła na świętym obliczu to wszystko, przed czym kaci mogli się zawahać. Co prawda nawet czystość, jaką tchnie jakaś twarz, wzbudza nienawiść, wyzwala obelgę; Bóg był zdany na łaskę zbirów, którzy nie oszczędzali Mu niczego - tak jak marynarze, którym oddano na pastwę chłopca okrętowego.

Męka mogłaby się skończyć na oplwaniu. Było tu już więcej poniżenia, niż nasza niedoskonała wiara może znieść. A jednak władza Jezusa nad duszami wynika przede wszystkim z tożsamości Jego męki z cierpieniem ludzkim, i to nie tylko z tym zwykłym, właściwym doli ludzkiej. Nie powinien istnieć na świecie ani jeden więzień, ani jeden męczennik czy skazaniec, winny lub niewinny, który nie odnalazłby w znieważonym i ukrzyżowanym Jezusie swojego własnego obrazu i własnego podobieństwa. Gdy młodemu mordercy z alei Mozarta wśród wrzasków tłumu wleczonemu ulicą, aby na miejscu przestępstwa odtworzył swoją zbrodnię, jakaś kobieta plunęła w twarz, nabrał on natychmiast podobieństwa do Chrystusa. Po męce i śmierci Jezusa ludzie nie stali się mniej okrutni i nie było mniej krwi przelanej, ale ofiary powtórnie się narodziły na obraz i podobieństwo Boże - nawet bezwiednie, nawet mimo woli.

Rozpacz Judasza

Podczas gdy Jezusa odebrano sługom, aby Go zaprowadzić do pretorium (zapewne do wieży Antonia, wznoszącej się nad Świątynią), Judasz w przerażeniu spoglądał na swoje dzieło. Nie ma potworów - Judasz nie sądził, że to zajdzie aż tak daleko. Uwięzienie, może kilka smagnięć batem i odeślą Cieślę do Jego warsztatu. Bardzo mało brakowało, aby we wspomnieniu ludzkim łzy Judasza były utożsamione ze łzami Piotra. Mógł zostać świętym, patronem nas wszystkich, nas, którzy ciągle zdradzamy. Dławił go żal - Ewangelia stwierdza, że był „żalem zdjęty” (Mt 27,3). Odniósł trzydzieści srebrników najwyższemu kapłanowi i oskarżył się: „Zgrzeszyłem wydając krew sprawiedliwego” (Mt 27,4). Judasz jest już bardzo bliski żalu doskonałego. Bóg miałby zdrajcę potrzebnego do dzieła Odkupienia i jeszcze jednego świętego.

Cóż go obchodziło te trzydzieści srebrników? Może nie wydałby Jezusa, gdyby Go nie kochał, gdyby nie czuł się mniej kochany od innych? Samo wyrachowanie chciwca nie skłoniłoby go do powzięcia tego postanowienia - w chwili gdy głowa Jana spoczęła na sercu Pana, szatan zawładnął sercem Judasza na zawsze.

„I porzuciwszy srebrniki w świątyni oddalił się, poszedł i powiesił się” (Mt 27,5). Szatan nie ma żadnej władzy nad najgorszym zbrodniarzem, który jeszcze ma nadzieję. Dopóki w najbardziej grzesznej duszy błąka się jeszcze promyk nadziei, dzieli ją od nieskończonej miłości tylko jedno westchnienie. I pozostanie niezgłębioną tajemnicą, dlaczego ten straceniec nie westchnął.

Kapłani nie chcieli tknąć tych pieniędzy będących zapłatą krwi; kupili za nie pole na grzebanie pielgrzymów. Mordowali Syna Bożego, a troszczyli się tylko o to, żeby się nie pokalać. Tak więc w przeddzień Paschy nie odważyli się wejść do pretorium i prokurator musiał sam udać się na krużganek, żeby wejść z nimi w układy. Jakże niedorzeczną rzeczą jest trzymać się litery Prawa - litery, która zabija i w imię której zamordowano tylu baranków, począwszy od Baranka Bożego.

Piłat

Piłat nienawidził Sanhedrynu i Heroda Antypasa i pogardzał nimi, ale się ich obawiał. Odnieśli nad nim zwycięstwo w Rzymie w sporze o złote tarcze, które kazał zawiesić w królewskim pałacu jerozolimskim, a potem musiał zabrać z powrotem do swojej stałej rezydencji w Cezarei. Od chwili przegrania tego procesu prokurator wystrzegał się tych nieobliczalnych ludzi. Rzekł im więc: „Weźcie Go wy i osądźcie Go według prawa waszego” (J 18,31).

Ci sami Żydzi, którzy boją się skalać przestępując próg pretorium, gdzie chcą uzyskać wyrok śmierci na niewinnego, oświadczają, że nie wolno im nikogo zabić. Wydadzą Jezusa na ukrzyżowanie, ale nie ogłoszą wyroku. Obłuda, tak gwałtownie potępiana przez Chrystusa u faryzeuszy w ciągu trzech lat, występuje w tej chwili w całej swojej ohydzie.

Piłat, zapewne oburzony, ale ostrożny, powrócił więc do pretorium. Nie wiedział, o co pytać tego człowieka znajdującego się w tak żałosnym stanie, wydartego na chwilę z rąk plugawej tłuszczy. Powiedzenie, że Piłat powodował się litością, byłoby o wiele za mocne. I wtedy już wiadomo było, że nie należy przeczyć obłąkanym.

„Czy Ty jesteś król żydowski?” (J 18,33).
Ale Jezus odpowiedział: „Czy sam od siebie to mówisz, czy inni ci o mnie powiedzieli?” (J 18,34).

Ależ nie, to nie jest obłąkaniec! Piłat zżyma się: „Czyż ja jestem Żydem?" (J 18,35), upokorzony udziałem w sprawie tego fanatyka. Jednakże Jezus mówi dalej:

„Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby z tego świata było Królestwo moje, słudzy moi walczyliby niechybnie, żebym nie był wydany Żydom. Ale teraz Królestwo rnoje nie jest stąd... Sam mówisz, że ja jestem królem. Jam się na to narodził i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie...” (J 18,36-37).

Piłat zapytał: „Cóż to jest prawda?” (J 18,38). Gdyby miał serce żebraka, upadłej kobiety, otrzymałby może taką odpowiedź: „Jam jest prawda, który do ciebie mówię” (por. J 4,26). Ale że był to człowiek znaczny, na wysokim stanowisku - wzruszył tylko ramionami. Jakaś siła tajemna działa jednak na niego - w tym człowieku jest „coś”... nie potrafiłby powiedzieć, co. Nie uważa Go już za obłąkanego. To zawiść rozpętała się w Sanhedrynie. Nie sposób zaprzeczyć potędze tego spojrzenia, tego głosu... Rzymianin pogardza Żydami, ale jest przesądny. Nigdy nic nie wiadomo. Wschód roi się od niebezpiecznych bóstw. I właśnie żona jego, której śnił się ten sprawiedliwy, każe mu powiedzieć, żeby się nie wtrącał do tej sprawy. Czemuż by Go nie uwolnić? Na nieszczęście kapłani stanęli na gruncie politycznym - Jezus oświadcza, że jest królem i Mesjaszem, a to jest właśnie ten rodzaj podżegaczy, którego Rzym najbardziej nienawidzi. Wrogowie Piłata wiedzą o tym i ukują przeciw niemu groźną broń. Drobna sprawa, która jednak może go zgubić. Piłat polityk, podobnie jak wszyscy politycy, zabezpiecza się na obie strony i szuka jakiegoś wybiegu. Nagle uderza się w czoło - ma pomysł! Ależ Jezus, jako Nazarejczyk, podlega Herodowi! Piłat, poróżniony z tetrarchą, odkąd ten bez jego pozwolenia nakazał rzeź zbuntowanych Galilejczyków, da mu ten dowód szacunku i jednocześnie ubije dwie sprawy - pozbywając się Jezusa pogodzi się z Herodem, który właśnie przybył do Jerozolimy na święta.

«« | « | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Listopad 2024
N P W Ś C P S
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7
Pobieranie... Pobieranie...