Czy to już zmierzch ery chrześcijańskiej, czy to co przez wieki zadziwiało tak wielu ludzi może stać się już tylko pięknym sentymentem, przyzwyczajeniem, wspomnieniem zamiast uobecnienia? Czy to możliwe? Czy to może moja wina?
Sobotni wieczór. Zwykła Eucharystia dla standardowej niemalże grupy wiernych „powszednich”. W pierwszej ławce przed amboną stoją oni – młoda kobieta, blondynka, razem z mężczyzną, trzymającym w ręku święcę. Myślę - rodzice chrzestni. W pobliżu nie widać żadnego dziecka. Aż do I Czytania. Wchodzi chyba cała rodzinka. Z gracją, jakby nigdy nic przechodzą kolejno od drzwi przez nawę główną aż do baptysterium (chrzcielnicy). Oczywiście, w międzyczasie wykonują gesty przykładnych katolików – coś jak połączenie znaku krzyża z formułą aktu pokutnego. Do końca Eucharystii bez zakłopotania próbują wstrzelić się w gesty liturgiczne pozostałych uczestników zgromadzenia. Problem polega na tym, że również część tych wiernych powszednich przejęła ich własne postawy. Przyjęcie do wspólnoty nowo przybyłych, czy też może wybicie z rutyny? Przyzwyczajenie do Boga, czy zwyczajne zapomnienie? Chrześcijaństwo czy tylko tradycja?
Przede wszystkim, niech wolno mi będzie zaznaczyć, że żadną miarą nie zależy mi na ocenie ani jednej z osób, które uczestniczyły w tym zgromadzeniu Eucharystycznym. Czemu zatem ma służyć ten tekst? Refleksji nad samym sobą (nade mną, ale i nad Tobą, Drogi Czytelniku). Refleksji nad tym, czym dla mnie dzisiaj jest Eucharystia, Chrzest, Kościół, Chrystus, Bóg. A czym może być? Może być, i zapewne dla niektórych jest zwyczajnym zlepkiem gestów, rytów, słów, nie do końca zrozumiałej nauki. Powstaje jednak pytanie zasadnicze – jaki w tym jest wpływ tych, którzy uważają się za wierzących i praktykujących? Czy naprawdę nie stanowi to swoistej formy naczynia połączonego? Dawno minęły już czasy, kiedy ludzie w codziennych rozmowach dociekali przymiotów Boga, wykłócali się o dogmaty, burzyli fałszywe obrazy Najwyższego Bytu. Dawno minęły.... - to prawda, ale czy to znaczy, że Bóg już dzisiaj nie zadziwia, czy nie może zaskoczyć żyjącego współcześnie człowieka? Jeśli są ludzie, którzy nie wierzą nie tylko w Chrystusa, ale nawet w Boga, to czy nie jest to punktem do mojego osobistego rachunku sumienia? Czy ja nie jestem winny temu, że ktoś mieszkający obok szuka Dobra, Piękna, Miłości tam, gdzie ich nie ma, albo ostatecznie uznaje, że one nie istnieją? Chrześcijaństwo opiera się na Ewangelii, na Dobrej, Radosnej Nowinie o tym, że Bóg mnie kocha i daje mi nowe życie. Eucharystia to znaczy Dziękczynienie. Pozostaje mi tylko za ks. Pawlukiewiczem zapytać, czy można by dojść do takiej etymologii patrząc na twarze tych, którzy w Niej uczestniczą? A nawrócenie? Nie wiem czy ktoś kiedykolwiek w moim życiu powiedział mi, że ta rzeczywistość nie łączy się ze smutkiem, ale z nieogarnionymi pokładami radości i szczęścia, które płyną z odkrycia nowego życia w Bogu. Nawróć się, to znaczy powróć na właściwą drogę. Czy ten kto znajduje właściwą drogę może się z tego smucić??? Jeśli zaś znalazł dobrą Drogę do Celu, to czy może mówić o tym innym, ukrywając swoją radość?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |