Czy to już zmierzch ery chrześcijańskiej, czy to co przez wieki zadziwiało tak wielu ludzi może stać się już tylko pięknym sentymentem, przyzwyczajeniem, wspomnieniem zamiast uobecnienia? Czy to możliwe? Czy to może moja wina?
Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że gdzieś nam uleci sens tych najprostszych, ale i najważniejszych słów. Oczywiście pociąga to za sobą utratę rozumienia rzeczywistości, które za nimi stoją. Z drugiej jednak strony, chrześcijaństwo może stać się pewnym uspokajającym pzyzwyczajeniem, formą aktywności na polu towarzyskim. Kiedy o tym myślę przychodzi mi na myśl fragment Ewangelii wg św. Marka o uciszeniu burzy na jeziorze przez Chrystusa (Mk 4, 35 – 41). „On spał w tyle łodzi na wezgłowiu” (Mk 4, 38) Czy to jest obraz mojej wiary, mojej relacji do Jezusa? Czy na tyle przyzwyczaiłem się do Niego, do Jego obecności, nauki, do Jego słów, że aż pozwoliłem Mu zasnąć? Czy nie uśpiłem zmysłu wiary w moim życiu, nie zamydliłem wizerunku Wszechmocnego Boga, słodkim Jezuskiem, czy Bozią? Czy łodzią mojej egzystencji muszą miotać fale życiowych truności, cierpień i porażek, abym zaczął zadawać sobie pytanie – Kim właściwe On jest? (por. Mk 4, 41) A może żyję jeszcze sytuacją z Góry Przemienienia? (Mk 9, 2 - 13) Może, z braku odwagi i wygodnictwa, chcę zamknąć Jezusa, Eliasza i Mojżesza w osobnych namiotach, niczym w hermetycznych bunkrach, a najlepiej jeszcze zostawić ich (oczywiście osobno) tylko dla siebie jako tabletki przeciwbólowe. Prawo na ból głowy, Prorocy na bezsenność, a Chrystus – gdyby poprzednie już nie skutkowały. Przed użyciem zapoznaj się z receptą, lub skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą...
Pisząc te słowa mam przed oczyma horyzont Wielkiego Postu. Fioletowy ornat, Droga Krzyżowa, Gorzkie Żale, niedzielna Eucharystia bez „Gloria” i oficjum Liturgii Godzin bez hymnu „Te Deum”. Czy to już zmierzch ery chrześcijańskiej, czy to co przez wieki zadziwiało tak wielu ludzi może stać się już tylko pięknym sentymentem, przyzwyczajeniem, wspomnieniem zamiast uobecnienia? Czy to możliwe? Czy to może moja wina? Przecież ja tak bardzo chciałbym krzyczeć jak ojciec młodego opętanego chłopaka: „Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu” (por. Mk 9, 24). Wierzę, ale moja wiara potrzebuje wzmocnienia, pomocy lekarza lub farmaceuty ducha...
I może właśnie takim Lekarzem lub Farmaceutą jest Ten, który mówi z obłoku, a Jego Słowa są receptą na prawdziwie chrześcijańskie życie: To jest mój Syn Umiłowany, Jego słuchajcie! On jest Twoim jedynym lekarstwem, słyszysz? On, ten sam, skryty w postaci chleba i wina na ołtarzach całego świata, bez żadnych narodowych odpowiedników, jedyny w pełni refundowany, a nawet darmowy. Tylko nie połykaj Go bezmyślnie, nie przyzwyczajaj się do Niego, aby Ci nie spowszedniał. Ale też nie pozbawiaj się Go tak bezrefleksyjnie i z premedytacją i nie wyrzucaj zbyt pochopnie z domowej apteczki. Aha, i nie próbuj na okres Postu się Go pozbawiać w ramach umartwienia. On jest potrzebny. Tylko On.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |