Gdy byłem uczniem w szkole średniej po drodze do szkoły miałem w Krakowie wiele kościołów, ale zauroczyła mnie uśmiechnięta Pani Różańca z bazyliki dominikańskiej. Rano służyłem do Mszy świętej, a wieczorem biegłem na Różaniec, aby potem zagrać w ping-ponga. Bardzo często wpadałem nawet po raz trzeci. Gdy wracałem ze szkoły zmęczony i ze skołataną głową, bazylika zapraszała mnie swoim cichym chłodem. Pięć dziesiątek Różańca przywracało sercu ciszę, ukojenie i łaskę dobrego wykorzystania czasu. A potem Pani Różańca uśmiechnęła się i zaprosiła do Różańcowego Zakonu.
Nowicjat, studia wszystko szło według ustalonej kolejności, jakby bez osobistego zaangażowania. Nadeszła pora święceń. Obudzony nagle na nocne czuwanie przed święceniami uświadomiłem sobie, że to jest moja osobista decyzja. Przeraziłem się. Tylu kapłanów , w tym opiekunowie ministrantów, porzuciło kapłaństwo. Gdybym i ja miał porzucić, to lepiej uciec póki czas. Nie jestem lepszy od nich. Uciekać, uciekać, uciekać póki czas. Uratował mnie znowu Różaniec. O. Magister otworzył tabernakulum.
Odmawiał razem z nami, kandydatami do święceń tajemnice radosne. Czułem, jak za każdą tajemnicą opada lęk, w serce powoli wraca uciszenie. Przyszły na pamięć słowa jednego z ojców profesorów: „Pan Bóg nie daje łask na zapas. Tyle, ile potrzeba na teraz.” Nie trzeba zatem martwić się o jutro, bo jutro znowu stanie się dzisiaj, teraz.
I tak przy czwartej tajemnicy ofiarowania wróciła decyzja przyjęcia święceń.
Trudno byłoby wyszczególnić, ile łask spłynęło dzięki Różańcowi poprzez dziesięć lat mojej posługi kapłańskiej w Polsce. Obozy młodzieżowe, studenckie, ministranckie, piesze pielgrzymki, rekolekcje. Wspomnę tutaj tylko jeden obóz młodzieżowy w Bieszczadach. W trakcie przygotowań młodzi przyszli do mnie i powiedzieli, ze oni nie chcą takich ubawowych obozów tylko z dobrym żarciem i dyskoteką. „Pomyślcie przez tydzień, czego chcecie”. Po tygodniu przyszli i powiedzieli: „chcemy, abyś nas nauczył modlitwy”. „Modlitwy to ja was nauczyć nie mogę. Tylko sam Pan może nas nauczyć modlitwy. Ale będziemy się modlić razem”. I zdarzyła się rzecz niewiarygodna. Na obozie bieszczadzkim codziennie była Msza święta i piętnaście tajemnic Różańca. Codziennie piętnaście! Trudno też byłoby policzyć, ile tam cudów się zdarzyło. Wspomnę tylko jeden.
Po Mszy św. i śniadaniu wyruszamy na Połonię Wetlińską. Jak zawsze na początku odmawiamy w marszu tajemnice radosne. Ale, gdy blisko południa zbliżamy się do tzw. Republiki Wetlińskiej czyli małego domku-schroniska, powitał nas przeraźliwym bekiem osiołek. Słońce zaczęły przysłaniać ciężkie chmury. Jeden z uczestników przerażony mówi: „Chodźmy pod dach, póki nas nie zaleje”. Szef zaś obozu: „Pokażemy mu, że gdzie dwóch lub trzech o coś prosi, otrzymują”? Osobiście wolałbym iść pod dach, ale nie mogłem gasić wiary szefa i dlatego odpowiedziałem bez entuzjazmu: „Ano pokażemy”. Mimo ciężkich chmur poszliśmy na azymut w trawę po pas. Ponieważ było południe, na małej polance zjedliśmy „małe co nie co”. Potem zaczęliśmy Różaniec. Przed każdą tajemnicą śpiew. Rozważanie, intencje, recytacja bez pośpiechu. Czarne chmury zdają się nas okrążać. Jestem w trakcie rozważania przed następną tajemnicą. Przerażony szef mówi: „ Módlmy się, bo nas zaleje”. „Modlić się to znaczy być razem z Bogiem i bliźnimi. Nie bój się, już dawno się modlimy”. I wtedy na naszych oczach zdarzył się cud. W czarnej chmurze jakby otwarło się okno właśnie nad nami. Naokoło był cień, tylko nad naszą polanką była jasna plama słoneczna. Z naszej wysokości widzieliśmy jak u podnóża naszej góry przechodziła smugami deszczu ulewa, a na nasze głowy nie spadła nawet jedna kropelka. Czuliśmy się oczkiem w głowie Najlepszego Ojca w niebie i patrzyliśmy na siebie z rozdziawionymi ze zdumienia gębami. Ciężka ulewa przeszła kilkadziesiąt metrów poniżej nas. Wspomnienie tamtego różańcowego obozu jeszcze dotąd ociepla serce.
Cóż mam powiedzieć o Różańcu w Japonii? Przeżyłem tutaj 25 lat. Wielokrotnie miałem okazję przekonać się o prawdziwości stwierdzenia św. Maksymiliana: „Kto apostołuje bez nabożeństwa do Niepokalanej, łowi dusze pojedynczo, na wędkę. Kto ma nabożeństwo maryjne, łowi dusze sieciami”. Nie wiem, ile rybek wpadło w sieć mojego nabożeństwa maryjnego, ale jedno jest pewne, że mam kontakt z całą Japonią ,od Hokkaido po Okinawę. Przychodzą do mnie młodzi i przyjmują na chrzcie imię św. Maksymiliana albo bł. Ludwika Grignon de Montfort. Najtrudniejsze sprawy powierzam w Różańcu Matce Bożej i one jakoś przedziwnie się rozwiązują. Różaniec pozwolił mi rzeczywiście znaleźć moją życiową drogę i prawdę Ewangelii, którą z radością pragnę przekazywać innym.