Sześć homilii
ks. Tomasz Horak
Przyszedłem kiedyś do moich znajomych. Młodzi ludzie, religijni, życzliwi, pracowici. Zastałem ich siedzących wokół stołu, było pod wieczór i mroczno. Bożena czytała coś, przechylając ku oknu plik maszynopisu. „Niech ksiądz siada i słucha!” Siadłem i nastawiłem uszu. Czytała jakieś proroctwa. Wszyscy, nie wyłączając mnie, słuchali nieomal z wypiekami na twarzy. Przestrogi, zapowiedzi wojen, jakichś niesamowitych zjawisk i kataklizmów. Mimo woli rodził się lęk. W pewnym momencie próbowałem przerwać, coś wyjaśnić, dopowiedzieć. Nie dali mi. Oni musieli tego wysłuchać. To było nieomal jak narkotyk: odurzało, napawało trwogą, a nie można było od tego się oderwać. Mimo, że minęło już kilkanaście lat, ciągle mam w pamięci ów niesamowity wieczór. Pamiętam też, jak głęboko zapisało się to w sercach moich przyjaciół. Zapisało się lękiem! Niepotrzebnym, paraliżującym lękiem, który przyszło z trudem i długo rozładowywać. Wielu ludzi w całym świecie przeżywa podobne chwile. Jakby w człowieku drzemała narzucająca się potrzeba lęku. Na tej pożywce wyrastają sekty, w których zapowiedzi kataklizmów, wojen i końca świata odgrywają tak znaczącą rolę, bardzo skutecznie paraliżując tysiące ludzi. Czy stają się oni przez to lepsi?
Lęk, szukanie przeżyć pełnych grozy to jeden biegun życia. Druga skrajność to żywiołowe szukanie wolności, tej niczym nieskrępowanej „liberalnej wolności”. Świat jest piękny (a jest), życie krótkie (i to prawda), więc żyjmy „na luzie”. Przecież dobry Bóg uśmiecha się do nas z nieba i błogosławi naszej radości (to też prawda). Wszelako rezultaty tego szczególnego pojmowania wolności bywają przerażające: rodzi się skrajny, z niczym i nikim nie liczący się egoizm. Chciałoby się zacytować słowa, które Jezus włożył w usta przewrotnego sędziego: „Boga się nie boję, ludzi się nie wstydzę” (Łk 18,4).
Dwie pokusy towarzyszące człowiekowi także naszych czasów: pokusa liberalizmu i moralnego relatywizmu, aż po przewrotne hasło „hulaj dusza, piekła nie ma”. I druga - pokusa lęku. A bać się można także Boga. Nie, nie mówię o pełnej szacunku bojaźni, lecz o strachu przed Bogiem wyobrażanym jako despota, bezduszny mściciel, nieludzki sędzia. Strach przed tak wyimaginowanym Bogiem paraliżuje, jest straszną pokusą. To strach, który nie prowadzi do dobra. Obie pokusy, obie postawy są z gruntu niechrześcijańskie.
Dzisiejsze czytanie z Księgi Mądrości to jedna z piękniejszych kart Starego Testamentu: „Miłujesz, Panie, wszystkie stworzenia... nad wszystkim masz litość... to wszystko twoje, miłośniku życia!” Bóg – wielki i potężny, i świat - tak mały wobec Boga. A przecież Bóg ten świat ukochał. Dlatego nie powinno być lęku w człowieku. Dlatego straszenie Bogiem rozmija się z prawdą o Nim. Dlatego z psalmistą podejmujemy pełną ufności pieśń: „Pan jest łagodny i miłosierny... Pan jest dobry dla wszystkich. Będę Cię wielbił, Boże mój i Królu!” Ten sam motyw podejmuje Apostoł Paweł, gdy powiada: „Nie dajcie się zastraszyć!” Ale Paweł wie, że nadejdzie kiedyś „Dzień Pański”, dzień sądu. Wie, i nieraz w swoich listach przypomina, że człowiek będzie musiał zdać sprawę wobec Boga ze wszystkich swoich czynów (2 Kor 5,10). Świadomość tego nie paraliżuje Apostoła. I nie tylko jego. Chrześcijanin to przecież człowiek Ewangelii, dobrej i radosnej nowiny o Bogu, który jest Ojcem i Przyjacielem. Wymagającym i kochającym zarazem.
Przyszedł kiedyś Jezus do Jerycha. Tłum oblegał Mistrza. I Zacheusz, bogaty i nieuczciwy człowiek chciał Jezusa zobaczyć. Czy tylko zobaczyć? Czy w Zacheuszu nie drzemało poczucie winy? Może nawet brzydził się sam sobą. A przecież nie miał siły, aby sprzeciwić się sobie, aby przerwać proceder nieuczciwego zdobywania pieniędzy, aby przestać nadużywać swej pozycji państwowego urzędnika podatkowego. A Jezus nie musiał nic mówić. Sama jego obecność była wymagająca. Może właśnie dlatego osoba Jezusa budziła (i dalej to czyni!) tyle sprzeciwu. Bywało, że swe wymagania wypowiadał słowami, jak do owej kobiety w Jerozolimie: „Nie potępiam cię, idź i od tej chwili już nie grzesz!” (J 8,11). Zacheuszowi nie było potrzebne takie wezwanie. Publicznie deklaruje nie tylko wolę zmiany życia, ale i sprawiedliwe zadośćuczynienie wszystkim, których pokrzywdził.
Ewangelia jest pomiędzy lękiem a liberalizmem. Nieokiełznana wolność jest jej obca tak samo, jak obca jest bojaźń. „Doskonała miłość usuwa lęk” – pisze inny z apostołów, Jan (1 J 4,18). Sądzę, że wielu ludzi wokół nas dlatego boi się Kościoła, gdyż sądzą jakoby najważniejszą „bronią” religii było zastraszanie, budzenie lęku. Inni znów gardzą nim, bo widzą coraz bardziej panoszący się wśród chrześcijan moralny liberalizm widoczny na wielu odcinkach życia. Trzeba zatem, byśmy, jak Zacheusz, zeszli z drzewa. Byśmy ukazali nie słowem, lecz życiem piękno i głębię Ewangelii, która jest drogą przysłowiowego złotego środka pomiędzy lękiem a liberalizmem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |