Garnitur i krawat? Elegancka suknia? Dla Boga ważne jest, by ubrać się dobre czyny.
Niedziela Palmowa Męki Pańskiej. Szósta i ostatnia już niedziela w Wielkim Poście. Za nami sześć kroków. Pierwszy (przypowieść o perle i skarbie) polegał na uświadomieniu sobie, że dla największego skarbu jakim jest bycie chrześcijaninem trzeba zrezygnować wszystkiego innego; nie da się być chrześcijaninem tylko częściowo. Drugi (przypowieść o pszenicy i chwaście) miał wzmocnić nadzieję, że warto; odpowiedzieć na wątpliwość dlaczego mimo zwycięstwa Chrystusa wciąż w świecie tyle zła. Kolejne były już ostrzeżeniem przed pułapkami. Najpierw (przypowieść o nielitościwym dłużniku) było to ostrzeżenie przed małodusznością braku przebaczania. Następnie (przypowieść o robotnikach w winnicy) przed zazdroszczeniem innym Bożej łaskawości. Potem z kolei (przypowieść o dwóch synach) chodziło o przypomnienie, że nie jest istotne co się deklaruje, ale co się faktycznie robi. No i potem (przypowieść o dzierżawcach - zabójcach) mogliśmy przeczytać o ostrzeżeniu przed wiarą pustą, nie przynoszącą Bogu w darze spodziewanych owoców. Dziś czas na siódmy krok na naszej wielkopostnej drodze. Przypowieść o uczcie królewskiej. Jak zwykle, w wersji Ewangelisty Mateusza.
A Jezus znowu w przypowieściach mówił do nich: „Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść. Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: «Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę: woły i tuczne zwierzęta pobite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę!» Lecz oni zlekceważyli to i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy [ich], pozabijali. Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić. Wtedy rzekł swoim sługom: «Uczta wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie». Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala zapełniła się biesiadnikami. Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka, nie ubranego w strój weselny. Rzekł do niego: «Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego?» Lecz on oniemiał. Wtedy król rzekł sługom: «Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz, w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów». Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych”.
Jezus jest już w Jerozolimie. Występuje ostro przeciwko przywódcom Izraela. Między innymi wygłaszając przypowieści, o których mowa była w poprzednich odcinkach cyklu. W tym też duchu należy rozumieć tę przypowieść. Nie jest ona jednak skierowana jedynie do przywódców Izraela, ale raczej do całego narodu. Królem, który zaprasza na ucztę jest Bóg. Zaproszonymi – lud Izraela. Tymi, którzy zaproszeni zostali z różnych dróg... No właśnie. Niektórzy chcieliby tu widzieć „celników” i „nierządnice”. Czyli tych wszystkich, którymi uchodzący za pobożnych gardzili. Wtedy tymi zaproszonymi musieliby być pobożni Izraelici. Wydaje się jednak, że to nie tak. Bo bliskimi Boga, króla, byli wszyscy członkowie tego narodu, nie tylko jego przywódcy. Owi zaproszeni z różnych dróg to raczej poganie. Czyli ci, którzy dotąd nie mieli udziału w przymierzu z Bogiem; ci, którzy (upraszczając) byli Mu obcy.
A uczta? A syn, którego wesele ojciec wyprawia? W kontekście Ewangelii Mateusza odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista. Gdy jednak pamiętać o uczcie Godów Baranka z Apokalipsy... Czy tu synem jest Jezus Chrystus, Syn Boży, Zbawiciel? Tak załóżmy. Wtedy ucztą jest owa niebiańska uczta zbawionych, zaproszonych „na ucztę Baranka” – jak przypomina kapłan w Mszy świętej na moment przed Komunią. Wydaje się jednak, że można spojrzeć na sprawę nieco inaczej. I w sumie szerzej. Otóż ową ucztą jest to wszystko, co przyniósł dwa tysiące lat temu Jezus. Jego działalność, Jego nauczanie, Jego cuda – wszystko. Było co świętować, było z czego się cieszyć. To przecie było spełnienie zapowiedzi proroków! Przyszedł Mesjasz! Ale Izrael tym Mesjaszem wzgardził. Wzgardził udziałem w tym święcie. I choć niby czekał, gdy Mesjasz się zjawił, nie skorzystał z zaproszenia, ale zajął się innymi, niby bardziej ważnymi sprawami.
Zwróćmy uwagę: jeden z zaproszonych poszedł na pole, drugi do swojego kupiectwa, a jeszcze inni pozabijali królewskich posłańców. To właśnie robił ciągle Izrael: niby przyjął zaproszenie Boga, ale gdy czas uczty nadszedł, zlekceważył Boga. Dlatego Bóg Izraela odrzucił. A miasto morderców wytracił. Egzegeci widzą w tej wzmiance aluzję do zniszczenia w 70 roku po Chrystusie Jerozolimy przez Rzymian. Wkrótce zresztą, pod koniec 23 rozdziału tej Ewangelii, padają Jego słowa „Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani! Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swe pisklęta zbiera pod skrzydła, a nie chcieliście. Oto wasz dom zostanie wam pusty. Albowiem powiadam wam: Nie ujrzycie Mnie odtąd, aż powiecie: Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie”. I zaraz potem Jezus zapowie zniszczenie Świętego Miasta...
Napisałem wyżej „inaczej” i „szerzej” możemy spojrzeć na tę przypowieść. Było inaczej: owa wyprawiona przez króla weselna uczta to nie uczta niebieska, ale uczta świętowania obecności Syna Bożego na ziemi. Hmm... Naciągane trochę, nie? No bo raczej nie nazywamy działalności Jezusa na ziemi jakimiś zaślubinami, prawda? No, choć może takiego tropu moglibyśmy szukać w Ewangelii Jana, gdy Jezus podczas wesela zamienia wodę w wino. Albo – dalsze skojarzenie – gdy umierając na krzyżu Jezus zawiera z ludźmi nowe przymierze. Przymierze wiąże się z przysięgą, ślubowaniem... Ale jest prostsze rozwiązanie tego dylematu. Właśnie gdy spojrzymy szerzej.
Po prostu musimy skrócić perspektywę czasową. I zauważyć, że zarówno działalność Jezusa na ziemi, jego nauczanie, jego cuda, jego śmierć i zmartwychwstanie, a potem wniebowstąpienie i w końcu także moment Jego powtórnego przyjścia i uczty zbawionych w niebie, to jedno, mocno rozciągnięte w czasie wydarzenie. To sekwencja różnych zdarzeń będących w istocie jednym: ślubowaniem przez Syna Bożego człowiekowi wiecznej miłości. I z udziału w tym weselu, mimo zaproszenia, zrezygnował Izrael. Zjawili się zaś na nim ci ściągnięci tam z różnych dróg, nie mający wcześniej udziału w przymierzu z Bogiem poganie.
No właśnie, zjawili się. Ale jednego król kazał wyrzucić, prawda? Dlaczego? Dlaczego miał pretensje, że był źle ubrany, skoro ściągnięto go na ucztę weselna prosto z drogi?
To przypowieść, nie opis faktycznych wydarzeń, więc nie szukajmy wytłumaczeń w stylu, że zaproszeni mieli czas i okazje się przebrać. Chodzi o coś innego. Pamiętamy, że ci z ulicy to poganie, prawda? Owe odpowiednie na wesele szaty, które powinni mieć na sobie goście, to po prostu dobre czyny. Izrael został odrzucony, bo mimo iż najpierw zaproszenie przyjął, potem nim wzgardził. Poganom nie wystarczy jednak tylko przyjąć zaproszenie. Zaszczyt, który ich spotkał, zaproszenie do bycia blisko Boga, powinno skutkować także nawróceniem; nawróceniem w sensie porzucenia grzechu i wejścia na drogę dobra. Ów człowiek, który pojawił się na uczcie bez odpowiedniej szaty to ten, który nominalnie niby jest chrześcijaninem, ale tak naprawdę się nie nawrócił. I dlatego został wyrzucony. W „na zewnątrz”, „w ciemności”, „gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów”. Czyli w to, co dziś nazywamy piekłem.
Gdzie my w tym wszystkim jesteśmy? Z którą z tych postaci możemy się identyfikować? Raczej nie z tymi, którzy odrzucili zaproszenie króla. Bo skoro czytamy te słowa, to pewnie jesteśmy ludźmi wierzącymi w Chrystusa. Powinniśmy jednak mocno uważać na to, byśmy nie byli jak ten człowiek, który choć zaproszony na ucztę, został ostatecznie wyrzucony w ciemności. Tak, żeby kiedyś uczestniczyć w radości Boga nie wystarczy tylko przyjąć Jego zaproszenie, ale trzeba też przemiany życia; odwrócenia się od grzechu i wejścia na drogę dobra. To kolejna z wielu nauk Jezusa, w której jasno pokazano, że wiara będąca jedynie pustą deklaracją to za mało. Żeby dostąpić zbawienia za deklaracją muszą iść konkretne czyny. Czyny, które będą świadczyć o tym, że jestem człowiekiem naprawdę Chrystusowi wierzącym.
Nie deprecjonując znaczenia wyznania, że „wierzę”, że „Jezus jest Panem”, w teologii katolickiej mocno przez wieki podkreślano potrzebę odrzucenia grzechu i czynienia dobra. Dziś, jakby obawiając się, że przekreśla się w ten sposób znaczenie zbawczej śmierci Jezusa, spychane jest to nieraz na dalszy plan. Tylko Boża łaska, tylko Jego miłosierdzie. Ale to błąd. Jezus uczy co innego. Zresztą i święty Jakub napisze, że wiara bez uczynków jest martwa, a i święty Paweł, tak podkreślający znaczenie wiary dla zbawienia powie, że wiara działa przez miłość. Jeśli więc dziś część chrześcijan uważa, że można być wierzącym i dostąpić zbawienia mimo pogardy dla wymagań, jakie stawia Ewangelia, to są w wielkim błędzie. „Wielu jest powołanych, lecz mało wybranych” – stwierdził komentując ostatnią część przypowieści Jezus. I nie porzucając nadziei, jaką pokładamy w Bożym miłosierdziu musimy jednak dokładać starań, by nie zapukać do nieba w szacie wysmarowanej brudem grzechów. Bo nawet jeśli je popełniamy, możemy przecież je uprać i wybielić dzięki krwi Baranka w sakramencie pokuty. Ale gdy uważamy, że to zbędny wysiłek, że nie trzeba...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |