nie jestem x Włodzimierz i może lepiej byłoby mi sie nie odzywać, ale akurat stoję na tych zgliszczach i jest mi wszystko jedno. Po prostu rzeczywistość duchowa trudno przekłada sie na kod werbalny, a ten obrazowy często mozna zrozumieć nie z góry a z dołu - czyli nie zanim sie czegoś doświadczy ale dopiero potem. Nie mam zamiaru kogokolwiek oceniać, bo w domu Ojca jest mieszkań wiele, a każdy jednak idzie inną drogą, po prostu to nie patos x Włodzimierza tylko konieczność, bo jak opisać to co nieopisywalne?
Najbardziej o wredności szatana świadczy to, że wykorzystuje brak naszej wiedzy i brak świadomości niebezpieczeństwa. Oszust i kłamca zawsze jest trudnym przeciwnikiem. W świecie w którym żyjemy sukces staje się bożkiem najwyższym. To wydaje się już normalne, że mamy ciągle coś budować, gromadzić, zdobywać, osiągać... Jeśli tego nie robimy czujemy się przegrani. Nawet służba Bogu, często sprowadza się do działań, obliczonych na bardzo konkretny wynik - sukces. Tymczasem mamy chlubić się wyłącznie Krzyżem Chrystusa. Prawdziwy sukces, to zrozumieć i uwierzyć, że wszystko inne jest marnością.
Można zacząć budować na nowo. Ale nie dla własnej satysfakcji.
Sukces jest miernikiem słuszności i jakości działania - tego nauczył mnie świat. Sukcesem byl nie tylko aplauz, czy podziw innych. Sukcesem była też moja wewnętrzna satysfakcja z dobrze albo świetnie wykonanej pracy. Nawet rekolekcje poświęcone Bogu, wzrastaniu na drodze do Niego, w podtekście miały jakąś część chęci samodoskonalenia. Dopiero Bóg przez doświadczenia trudności pokazał, że trzeba spojrzeć realnie na wznoszoną budowlę, że powinnam posłuchać siebie. Przestała mi się podobać tamta budowla, więc znowu zaczynam budować, od podstaw. Dla Niego. A właściwie dla siebie lecz poprzez Niego, w Nim.
"Jezus odpowiedział: „Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: «Ja jestem» oraz: «nadszedł czas». Nie chodźcie za nimi." Łk 21,5-11
Mocny fundament na ironię, to nie wylany z cementu i kamieni.
Jej,... jak bardzo myślimy po ludzku, nie znając i słuchając tego, co chce Bóg.
Budować!? Myślę, że póki co, to nie jesteśmy dziwaczną formą zawieszoną pomiędzy niebem, a ziemią.
Na razie jesteśmy uziemieni, a budować trzeba i nie ustawać.
Istotne jest natomiast, aby wraz ze wzrostem materialnej budowli wzrastało nasze duchowe życie. Nasz trud budowania możemy ofiarować Bogu, a wewnętrznie w Nim się umacniać. Jeżeli pogodzę moją rzetelną pracę "na budowie" z nieustającą budową swojego wnętrza zgodnie z oczekiwaniami Boga, to chyba nie mam powodów do skrywania swej wewnętrznej satysfakcji.
"Ora et labora" jest znaną nam dewizą św. Benedykta z Nusji. I jabym się tego trzymał.
przecież z tego patos aż się wylewa...
Można zacząć budować na nowo. Ale nie dla własnej satysfakcji.
Sukces jest miernikiem słuszności i jakości działania - tego nauczył mnie świat. Sukcesem byl nie tylko aplauz, czy podziw innych. Sukcesem była też moja wewnętrzna satysfakcja z dobrze albo świetnie wykonanej pracy. Nawet rekolekcje poświęcone Bogu, wzrastaniu na drodze do Niego, w podtekście miały jakąś część chęci samodoskonalenia. Dopiero Bóg przez doświadczenia trudności pokazał, że trzeba spojrzeć realnie na wznoszoną budowlę, że powinnam posłuchać siebie. Przestała mi się podobać tamta budowla, więc znowu zaczynam budować, od podstaw. Dla Niego. A właściwie dla siebie lecz poprzez Niego, w Nim.
"Jezus odpowiedział: „Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: «Ja jestem» oraz: «nadszedł czas». Nie chodźcie za nimi."
Łk 21,5-11
Mocny fundament na ironię, to nie wylany z cementu i kamieni.
Jej,... jak bardzo myślimy po ludzku, nie znając i słuchając tego, co chce Bóg.
Na razie jesteśmy uziemieni, a budować trzeba i nie ustawać.
Istotne jest natomiast, aby wraz ze wzrostem materialnej budowli wzrastało nasze duchowe życie. Nasz trud budowania możemy ofiarować Bogu, a wewnętrznie w Nim się umacniać. Jeżeli pogodzę moją rzetelną pracę "na budowie" z nieustającą budową swojego wnętrza zgodnie z oczekiwaniami Boga, to chyba nie mam powodów do skrywania swej wewnętrznej satysfakcji.
"Ora et labora" jest znaną nam dewizą św. Benedykta z Nusji. I jabym się tego trzymał.