Garść uwag do czytań na Uroczystość Wniebowstąpienia roku B z cyklu „Biblijne konteksty”.
- Kto nie uwierzy będzie potępiony... Dość często pojawia się dziś pytanie o możliwość zbawienia niewierzących. I tych, którzy nie przyjęli chrztu i tych, którzy go przyjęli, ale w praktyce żyją jak niewierzący. Jezus mówi wyraźnie, że bez wiary czeka człowieka potępienie. Nie jest to niesprawiedliwe. Bo zbawienie jest łaską, a nie czymś, co się człowiekowi należy. Można się oczywiście zastanawiać jak Bóg potraktuje tych, którzy nie wierzą bez własnej winy i co to właściwie znaczy, że „bez własnej winy”. No bo jest oczywiste, że jeśli ktoś urodził się przed Chrystusem, to nie mógł w Niego wierzyć. Kościół w tym kontekście wspomina Chrystusowe zstąpienie do piekieł i wyzwolenie sprawiedliwych czekających w otchłani (piekłach) na Jego zbawcze krzyż i zmartwychwstanie. Ale na ile można za analogiczną uznać sytuację ludzi, którzy o Chrystusie słyszeli? Albo tych, którzy wiarę porzucili?
Od sądu nad człowiekiem jest Bóg. Ale trzeba jasno powiedzieć, że normalną droga ku zbawieniu jest wiara i chrzest, a wszystko inne to wyjątek. W pierwszym wypadku mamy wyraźną Chrystusową obietnicę. W drugim – przypuszczenia i domysły oparte na wierze w Bożą łaskawość...
- Znaki towarzyszące wierzącym... Wyrzucanie złych duchów, mówienie językami, odporność na trucizny, uzdrawianie.... Gdzie to jest? Nawet jeśli to mają być tylko znaki towarzyszące – od czasu do czasu – działalności chrześcijan, a nie coś dziejącego się na co dzień, to coś jednak chyba jest nie tak.... Czy miały to być tylko znaki na początek rozwoju Kościoła? Niby dlaczego?
Spróbujmy więc ustalić jakie są fakty. Owszem, przez egzorcyzmy wiele dziś złych duchów z ludzi wychodzi. Nowe języki? Może nie chodzi tylko o charyzmat glosolalii, ale np. łatwość uczenia się języków? A może po prostu to zapowiedź że Ewangelia dotrze do ludzi różnych języków? Niech będzie, może i tak. Odporności chrześcijan na trucizny nie jestem w stanie ocenić. A uzdrowienia? Podejrzewam, że zdarza się ich bardzo wiele, ale poza wspólnotami charyzmatycznymi są raczej wynikiem modlitwy, a nie prostego włożenia rąk....
Jest jeszcze jedna możliwość wytłumaczenia, dlaczego dziś tych znaków nie ma. To po prostu znaki towarzyszące głoszeniu Ewangelii tym, którzy jej nie znają. A nie tym, którzy Ewangelią wzgardzili i wiarę porzucili. Na misjach zaś dzieją się rożne rzeczy....
Możliwości odpowiedzi na pytanie, dlaczego wydaje się, że ta obietnica Jezusa jest dziś martwa, jest wiec sporo. A jednak chciałoby się, żeby dziś było podobnie... Chociaż.. jak człowiek sobie pomyśli: tyle cudów się dzieje. Np. taki doroczny cud św. Januarego. Czy to kogoś do wiary przekonało? Z tych, co to niby szukają znaku, a gardzą słowem?
- Ostatnie zdanie, to towarzyszenie Jezusa uczniom w ich misji... O tym, że znaków dziś wydaje się trochę mało pisałem przed chwilą. Tu jednak chciałbym podkreślić fakt, że Kościół w swojej misji współdziała z Chrystusem. Nie jesteśmy więc zdani na naszą organizacyjną sprawność czy siłę perswazji. Warto o tym pamiętać. I pozwolić Bogu działać, a nie Jego działanie tłamsić odrzucaniem wszystkiego, co nie mieści się w utartych schematach....
5. W praktyce
- Chrześcijanie mają Przyjaciela, który jest królem w niebie. Wnioski praktyczne płynące z tej prawdy trudno właściwie opisać. Na pewno jednak na pierwszy plan wysuwa się dystans, jaki chrześcijanin może mieć wobec spraw tego świata. Nie znaczy, że nie ma się angażować. Chodzi o to, że kiedy coś idzie nie po jego myśli, nie musi się denerwować, złościć, nie musi sięgać po niemoralne środki byle osiągnąć cel... Przykłady?
Chrześcijanin nie musi walczyć o życie swoje czy swoich bliskich, jakby ze śmiercią wszystko się kończyło. Gdy czuje się niedowartościowany – np. w pracy – może tłumaczyć sobie, że najważniejsze jest to, jak widzi go Bóg. Gdy brakuje mu pieniędzy na coś więcej nic podstawowe potrzeby wie, że w niebie będzie miał wszystko, czego zapragnie (oczywiście gusta człowieka mogą wtedy być inne niż nasze ziemskie oczekiwania). Zaś gdy jego kandydat na prezydenta nie zostaje wybrany nie musi biadolić, jakby właśnie miał nastać koniec świata. Czy władza będzie sprzyjała złu czy nie, ma przecież tylko ograniczone znaczenie. Tu na ziemi może być lepiej albo gorzej, ale super, to będzie dopiero w niebie...
- Kościół musi pamiętać, że w jego misji towarzyszy mu Chrystus. To nie jest teoria. Tak jest naprawdę. Nie znaczy to, że nie musimy się starać. Bardziej o to, że zamiast tworzyć wielkie plany i ze szczegółami wymyślać co i jak trzeba się bardziej wsłuchiwać w to, czego chce od nas Bóg.
Np. sprawa pustoszejących kościołów. Czy jesteśmy w jakikolwiek sposób sprawić, by ludzie znów je zapełnili? Odwoływać się to potrzeby kultywowania tradycji? Do ludzkiej przyzwoitości? Straszyć sądem i piekłem? A jeśli to nic nie da, narzekać na ludzka podłość? Przyniesie to pożądany skutek? Jedyną metodą jest próba budzenia wiary – a daje ją zawsze Bóg – przez doprowadzania do osobistego spotkania z Bogiem. Ale to już nie ma nic wspólnego z zapełnianiem kościołów. Jest raczej hojnym i bezinteresownym rozdawaniem ludziom skarbu.
Albo religia w szkole. Jak sprawić, by przynosiła więcej dobrych owoców? Nic nie da naiwne przekonanie, że to wszystko kwestia organizacji: podniesienia poziomu kształcenia przez stosowanie lepszych pomocy naukowych albo lepszego wyszkolenia katechetów. Czasy mamy jakie mamy i szkoła funkcjonuje w takim a nie innym otoczeniu. Trzeba chyba uświadomić sobie, że w dobie traktowania nauczyciela jak sprzedawcy zachwalającego swój towar to, co mamy do zaoferowania nie wygląda zbyt atrakcyjnie. Tu chyba też trzeba postawić na doprowadzanie do spotkania z Bogiem. Niech już sam sobą zachwyci, to przecież też Jego sprawa...
- W nawiązaniu do drugiego czytania z nowego lekcjonarza... Będąc w Kościele nie powinniśmy zapominać, po co on jest. Nie dla prywaty, ale dla duchowego dobra wszystkich jego członków. By wszyscy spotkali kiedyś Boga twarzą w twarz. I po to są w nim różne posługi, dary, charyzmaty. A żeby skutecznie do tego celu zmierzać, trzeba zgodnej współpracy wielu. Dlatego trzeba czasem zacisnąć zęby, ugryźć się w język, pohamować złość... Tak, bo to nasze wspólne dobro. Nie prywatne ranczo tego czy innego członka Kościoła, który musi postawić na swoim nawet za cenę podeptania innych.