To, co pasterz zobaczył, my także możemy widzieć, ponieważ aniołowie wzlatują pod niebiosa w każdą noc Bożego Narodzenia. Musimy ich tylko rozpoznać.
Kiedy ją zobaczył i pomyślał, że ten, kto by potrafił wydobyć z niej ton, zgromadziłby wszystek lud ziemi pod swoją władzą, uznał to za najosobliwszą rzecz, jaką widział. Usiadł więc obok i zaczął się przyglądać trąbie.
Myślał, jak by to było wspaniale panować nad wszystkimi ludźmi na świecie i jak bardzo by on chciał zadąć w starą trąbę. Ale rozumiał, że to jest zupełnie niemożliwe i on nawet nie odważy się próbować.
Siedział tak przez wiele godzin, nie wiedząc, że czas upływa. Wyobrażał sobie, co może czuć człowiek, który zgromadzi pod swoim panowaniem wszystkich ludzi świata.
Tymczasem w tym chłodnym krużganku siedział święty maż i nauczał swoich uczniów. Zwrócił się teraz do jednego z młodzieńców siedzących u jego stóp i nazwał go oszustem.
- Duch mi to zdradził - powiedział świątobliwy mąż - że ten młodzieniec jest cudzoziemcem, a nie Izraelitą.
Zapytywał go teraz ów świątobliwy mąż, dlaczego wśliznął się między jego uczniów pod fałszywym mianem.
Wtedy podniósł się obcy młodzieniec i powiedział, jak to wędrował przez pustynie i przepływał morza wielkie, byle móc usłyszeć głos prawdziwej mądrości i poznać wiarę w jednego Boga.
- Dusza moja omdlewała z tęsknoty – powiedział do świętego męża. - A ja przecież wiedziałem, że ty mnie nie zechcesz nauczać, jeśli ci powiem, że nie jestem Izraelitą. Skłamałem więc przed tobą, aby ukoić moją tęsknotę. I proszę cię, pozwól mi zostać przy tobie.
Ale ów świątobliwy powstał i wzniósł ramiona ku niebu.
- Twoje pozostanie jest równie niemożliwe jak to, że zjawi się ktoś, kto zadmie w wielką miedzianą trąbę, którą nazywamy Głosem Książęcia Świata. Niewolno ci nawet przebywać tu w świątyni, ponieważ jesteś poganinem. Uchodź stąd, inaczej reszta moich uczniów rzuci się na ciebie i rozerwie cię na kawałki, obecność twoja bowiem zbezczeszczą świątynię.
Ale młodzieniec nie ruszył się z miejsca i rzekł:
- Nie pójdę stąd, nigdzie bowiem dusza moja nie znajdzie pokarmu! Wolę raczej umrzeć u twych stóp.
Zaledwie to powiedział, już uczniowie świętego męża porwali go, aby go wypędzić. A kiedy im się opierał, powalili go na ziemię i chcieli go zabić.
Chłopiec zaś siedział całkiem blisko, tak że wszystko to słyszał i widział. Pomyślał więc: „To zbyt wielka bezwzględność! Gdybym mógł zadąć w miedzianą trąbę, może by go to uratowało!”
Wstał i położył rękę na trąbie. W tej chwili pragnąłby ją podnieść do ust już nie dlatego, że ten, co by to potrafił, byłby wielkim władcą, ale dlatego, że miał nadzieję pomóc komuś, czyje życie było w niebezpieczeństwie .
Objął swymi małymi rękami miedzianą trąbę, usiłując ją podnieść.
I oto poczuł, że ogromna trąba podnosi się sama do jego ust. Odetchnął tylko lekko, a już z trąby wybiegł mocny, dźwięczny głos i rozbrzmiał po całej świątyni.
Wtedy wszyscy zwrócili wzrok w tę stronę i ujrzeli, że to mały chłopiec stoi z trąbą przyłożoną do ust i wydobywa z niej tony, od których drżą sklepienia i kolumny.
Opadły natychmiast wszystkie ręce wzniesione do bicia obcego młodzieńca, a świątobliwy nauczyciel rzekł do niego:
- Pójdź i usiądź tu u moich stóp na twoim dawnym miejscu! Bóg cud uczynił, chcąc mi pokazać, że jest Jego życzeniem, abyś został wtajemniczony w Jego Zakon.
A gdy już dzień się chylił ku końcowi, jakiś mężczyzna i kobieta szli spiesznie w stronę Jerozolimy. Wyglądali na przestraszonych i zaniepokojonych, wołali też do każdego, kogo spotkali:
- Zgubiliśmy naszego syna. Sądziliśmy, że poszedł z naszymi krewnymi i sąsiadami, ale nikt z nich go nie widział. Czy ktoś z was nie minął w drodze dziecka samego?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |