Duchowych poszukiwań ciąg dalszy: co lub kogo określimy jako sens naszego życia.
Często dziś możemy usłyszeć zdanie „moje życie jest bez sensu”. Chętnie uścisnę dłoń osobie, która nigdy nie miała takiego momentu. Ja w swoim krótkim, bo zaledwie nieco ponad 24-letnim życiu miałem takich momentów już kilka.
Nikt z ludzi nie lubi chyba poczucia bezsensu. Wolimy, gdy w nas i wokół dzieje się dużo, gdy jesteśmy pełni energii i pomysłów, chęci do działania i zmieniania świata na lepsze. Cieszymy się jak dzieci, gdy widzimy efekty naszych działań, gdy jesteśmy chwaleni za to, co zrobiliśmy. To nam dodaje skrzydeł, sprawia, że chce nam się robić jeszcze więcej. Jesteśmy jak zakochani nastolatkowie, którzy nie widzą świata poza sobą nawzajem, którzy mają głęboką wiarę w to, że nie liczy się nic poza łączącym ich uczuciem. Ten stan ma jednak to do siebie, że kiedyś się kończy. Po tej euforii zawsze przychodzi moment, w którym wszystko zmienia się o 180 stopni.
W takich chwilach czujemy się najzwyczajniej w świecie bezsilni. Mamy wrażenie, że cały świat, włącznie z Bogiem, sprzysiągł się przeciwko nam. Za cokolwiek byśmy się nie zabrali wydaje nam się to jakieś takie małe, wymuszone, bezsensowne. Wszelkie nasze działania odbywają się dużym kosztem. Jak z tego wybrnąć?
Wszystko zależy od tego, co lub kogo określimy jako sens naszego życia. Czy będzie to pięcie się po szczeblach kariery? Dom z basenem? Posiadanie dużej ilości pieniędzy? Własne szczęście? Dobro najbliższych, żony, dzieci, rodziców, rodzeństwa? Popularność? To wszystko może stać się sensem życia, czyli czymś co nas napędza do działania, daje energię i motywację. I zauważcie, że są to dobre rzeczy. Nie ma nic złego w popularności, bogactwie czy trosce o własne szczęście. Jeśli jednak uczynimy z nich centrum naszego życia istnieje ryzyko, że wpadniemy we własne sidła i w końcu poczujemy zupełną pustkę.
„Jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, wtedy wszystko inne jest na swoim miejscu”. To zdanie świętego Augustyna idealnie oddaje sens naszych dzisiejszych rozważań. Centrum i sensem naszego życia musi być Bóg. Nie znam żadnego człowieka, który nie byłby szczęśliwy z takiej decyzji. Bo to Bóg najlepiej wie, czego nam potrzeba i naprawdę CHCE nas tym obdarowywać. Kłopot w tym, że my nie zawsze się zgadzamy z Jego wolą i w pewnym sensie Go blokujemy. Trzeba nam codziennie wsłuchiwać się w głos Ducha Świętego, modlić się o otwarte oczy i uszy na podsyłane nam przez Niego znaki. Nie uciekać, gdy okaże się, że chce On od nas czegoś, co będzie wymagało wyjścia z bezpiecznej strefy komfortu, wstania z kanapy.
Sensem naszego życia powinniśmy uczynić Boga, szukanie Jego woli w swoim życiu, uczenie się jej odnajdywania, żywą z Nim relację. To jest bardzo trudne. Często będzie niewygodne i wymagające, wzbudzające w nas lęk. Pamiętajmy jednak, że nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale Ducha przybrania za synów, dzięki któremu możemy śmiało, z podniesioną głową krzyknąć Abba Ojcze! Prośmy w codziennej porannej modlitwie, aby Duch Święty nami wstrząsnął, aby otworzył nas na wolę Tego, Który Go posłał. I niech to nie będzie tylko zadanie na adwent, ale na całe nasze życie.
Duchu Święty! Ty znasz moje serce jak nikt inny. Wiesz, ile jest w nim szczerego pragnienia pójścia za Twoim głosem, ile energii i zapału, aby głosić Ewangelię tam, gdzie mnie poślesz. Wiesz też, że równie dużo jest w nim lęku i wstydu przed tym krokiem. Proszę Cię, zburz to wszystko co oddala mnie od Ciebie i daj mi uszy i oczy otwarte na Twoją wolę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |