Wiara, która zupełnie opiera się na przeżyciach uczuciowych jest jak podpalony stóg siana, który płonie w minutę. Co będzie, gdy uczucia odejdą? Czy wiara pryśnie, jak mydlana bańka?
Mówiąc o adwentowym czuwaniu, nie sposób nie poruszyć tematu oczekiwania… Dwa wymiary oczekiwania są akcentowane w dwóch etapach naszej adwentowej wędrówki: oczekiwanie na święto Narodzenia Pańskiego oraz oczekiwanie na ostateczne przyjście Jezusa w chwale. Ale zacznijmy od tego, z czym w ogóle kojarzy nam się oczekiwanie?!
Czekać to nie zawsze znaczy to samo…
Nikt z nas nie lubi czekać… Czekanie na przystanku autobusowym, w poczekalni u lekarza, w kolejce w sklepie, w kościele przed rozpoczęciem Mszy Świętej, itd. Czekanie kojarzy nam się z nudą i bezczynnością – bo musi minąć jakiś czas, by coś się wydarzyło. W dzisiejszych czasach, gdy życie rozpędza się do nieznanych wcześniej prędkości, a codzienność umyka jak chwila, oczekiwanie staje się jeszcze większym problemem… Dziś niecierpliwość dopada nas nawet w momentach kilkusekundowego oczekiwania! Niebywałe! Dłuższe otwieranie się strony internetowej może powodować niemałe frustracje…
Ryzykownym więc pomysłem jest dzisiaj głosić w Kościele kazania o oczekiwaniu, bo nikt czekać nie lubi – przyznajmy to jasno. Może jednak jest coś, co odróżnia poczekalnię w przychodni lekarskiej od kościelnej ławki?! Chrześcijańskie oczekiwanie to inny wymiar. Pozwólcie, że wyjaśnię na przykładzie porównania… Kiedy czekam na wizytę u lekarza, celem jest sama wizyta, a czas oczekiwania jest niepotrzebnym dodatkiem, który muszę zaakceptować; kiedy myślę o chrześcijańskim, adwentowym wymiarze oczekiwania, wiem, że nie tylko sam cel jest ważny, ale również czas oczekiwania, który jest dany i zadany.
Gdzie rodzi się tęsknota…
Rozwijając bardziej powyższą myśl, możemy powiedzieć, że czuwanie jest już samo w sobie potrzebne i ważne. Pytanie tylko do czego? Czas oczekiwania to również czas przygotowania. Tyle razy o tym słyszeliśmy, że czasem wydaje się to jak refren wyjęty z powtarzanej często rymowanki… Ale ważne jest by odkryć to na nowo i rzeczywiście w to uwierzyć! Przygotowanie się na spotkanie z Panem – zwłaszcza w momencie śmierci – to zadanie na całe życie, nie tylko na cztery tygodnie Adwentu. Chrześcijanin chce się dobrze przygotować, bo czuje i wie, jak ważne będzie to wydarzenie! Z tego przeczucia, jeśli jest prawdziwe i żywe, rodzi się tęsknota, by to, co ma nadejść, nadeszło jak najszybciej… Przyjdź Panie!
Czy każdy w kościelnej ławce, śpiewający adwentowe: „maranatha” rzeczywiście ma na myśli to, o czym śpiewa?! Czy nasze: „Przyjdź Panie!” jest prośbą stęsknionego człowieka? Czasem wydaje mi się, że lubimy kontrolować to, co nie leży w naszej kontroli… Śpiewamy: „Przyjdź Panie!” choć i tak znamy datę Bożego Narodzenia i jesteśmy święcie przeświadczeni o tym, że ostateczne przyjście Jezusa nie nastąpi w naszych czasach. Nasze bezpieczne: „Przyjdź Panie!” nie ma więc nic wspólnego z chrześcijańską tęsknotą, która powinna charakteryzować prawdziwego ucznia, który chce jak najszybszego spotkania ze swoim Mistrzem.
Wszystko, co robimy „na serio” wiąże się z tym, że angażujemy w to nasze uczucia. Prawdziwe, chrześcijańskie oczekiwanie to także uczucie tęsknoty. U św. Pawła wybrzmiewa mocno tęsknota za spotkaniem z Panem: „Z dwóch stron doznaję nalegania: pragnę odejść, a być z Chrystusem, bo to o wiele lepsze, pozostawać zaś w ciele - to bardziej dla was konieczne.” (Flp 1,23-24) Ważne jest w tym miejscu podkreślenie tego, że uczucia same w sobie nie są złe ani dobre… One „towarzyszą” nam w codzienności. Nie wolno się ich wyzbywać, bo stanowią ważną cząstkę naszego człowieczeństwa – warto jednak mieć ich świadomość i odpowiednią samokontrolę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |