Czym zwykłego śmiertelnika ma porwać, zachwycić i zachęcić do naśladowania ktoś, kto już w łonie matki pościł w piątki?
Na hasło święci reagujemy często jak słuchacze świętego Pawła na ateńskim areopagu. „Posłuchamy cię innym razem” (Dz 17,32). Dlaczego? Najczęściej postrzegamy ich jako osoby oderwane od normalnego życia. Dalej wyjątkowe z racji swoich prywatnych kontaktów z Bogiem. Na końcu rezygnujące z założenia rodziny. Stąd pozbawione codziennych kłopotów, nie muszące trudzić się pracą i zdobywać środki do życia, żyjące niejako pod kloszem. Taki z pewnością nie może dla zwykłego śmiertelnika być wzorem, tym bardziej znakiem nadziei.
Za takie a nie inne postrzeganie świętych częściowo odpowiada kościelna hagiografia. Czyli autorzy tworzący ich życiorysy. Wzorujący się niekiedy na apokryfach, czyli pismach opowiadających o dzieciństwie i życiu ukrytym Jezusa, a nie włączonych do Pisma świętego. Czytana przez wieki „Złota legenda” Jakuba de Voragine, a niejednokrotnie i lektury brewiarzowe, przekonanie o „nienormalności” świętych utrwalało. Bo czym zwykłego śmiertelnika miał porwać, zachwycić i zachęcić do naśladowania ktoś, kto już w łonie matki pościł w piątki.
Zatrzymajmy się chwilę nad tym co jest, a co nie jest normalne.
Przed laty (dziś to już mniej dziwi) na jednym ze stadionów odbywały się zawody niepełnosprawnych. Bieg na sto metrów. Jeden z zawodników wysuwa się na prowadzenie. Jego konkurent kilka metrów za nim w pewnym momencie potyka się i przewraca na bieżnię. Kandydat na zwycięzcę, obejrzawszy się, wraca, podnosi kolegę, podpiera ramieniem i razem dobiegają do mety.
Jeden z obserwatorów biegu pytał: kto tu jest nienormalny – my, czy oni?
Dziś, na szczęście, coraz rzadziej widzimy świętych oczyszczonych w autoklawie z wszelkich naleciałości ludzkiej natury i przez sterylizację zagrażających jej wirusów przeniesionych w inny świat. Piotrowi Frassatiemu przywrócono wyretuszowaną niegdyś fajkę, a Karol Acutis świetnie posługuje się komputerem. Inni mają dzieci, jeżdżą motorynką, znają języki, są świetnymi naukowcami. Wbrew przysłowiu garnki lepią. Ale czy na tym ma polegać normalność świętego sprawiająca, że postrzegamy ich jako znak nadziei?
Zapytano mnie kiedyś o ulubionego świętego. Bez namysłu wskazałem na Benedykta z Nursji (Norci – jak mówią Włosi). Dlaczego? Z kilku powodów. Najpierw, z przymrużeniem oka mówię, że nie pozwalał mnichom na zbyt długie modlitwy prywatne. To był czas, gdy kontemplacja kojarzona była wyłącznie z Eucharystią, modlitwą chórową i lectio divina. Zdzwionemu słuchaczowi dopowiadam: Święty Benedykt w swojej regule zaproponował nie tylko słynną zasadę ora et labora – módl się i pracuj, ale – przede wszystkim – równowagę między modlitwą, pracą i odpoczynkiem. Czyli to, czego dziś nam bardzo brakuje. Siedem godzin modlitwy, siedem godzin pracy, siedem godzin odpoczynku. Reszta na przejścia między zajęciami.
Z siedmiu godzin pracy wielu byłoby zadowolonych. Z siedmioma godzinami modlitwy już gorzej. Jednak nie zapominajmy. Te siedem godzin modlitwy zaproponował mnichom. Dla reszty równowagę między tym, co cielesne i tym, co duchowe.
Znak nadziei: „wielki tłum, którego nikt nie mógł policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w ręku ich palmy” (Ap 7,9). Białe szaty otrzymali na chrzcie świętym. W nich szli przez życie troszcząc się o jedno: by białej szaty nie zamienić na trzydzieści srebrników. Nie zawsze się to udawało. Dlatego często je płukali i bielili we krwi Baranka (por. Ap 7,14). Niektórzy, późno umiłowawszy, zamieniali pozyskane niegdyś srebrniki na złoto oczyszczone w ogniu (…) i balsam do namaszczenia oczu; by przejrzeć (por Ap 3,18), by odzyskać straconą równowagę. Dziś mówią każdej i każdemu z nas: skoro Bóg wezwał cię do świętości, znaczy wezwał do czegoś, co jest możliwe, realne i piękne. Moje życie, którego wcale nie musisz kopiować, jest tego znakiem, potwierdzeniem…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |