Komentarze biblijne i liturgiczne, propozycje śpiewów, homilie, Biblijne konteksty i inne.
więcej »Obcy kulturowo (tak, już niestety obcy) świat może stać się moim, ale to wymaga wysiłku ducha i rozumu.
Źródło i szczyt. Zapewne słyszeliśmy te słowa wiele razy. Być może jesteśmy z nimi na tyle obyci i osłuchani, że – pytani dlaczego idziemy na Mszę świętą – bez chwili zastanowienia posłużymy się nimi w odpowiedzi. Mimo to wielu z nas, nawet nie kwestionując prawdziwej i rzeczywistej obecności Jezusa w Eucharystii, ma problemy z systematycznym w niej uczestnictwie. Stąd w wielkopostnym rachunku sumienia musi pojawić się pytanie o to, czy rzeczywiście jest ona dla nas, jak nauczał Benedykt XVI, szczytem modlitwy. Pytać, czy rzeczywiście jest dla nas, jak uczy Sobór Watykański II, źródłem i szczytem życia chrześcijańskiego w wymiarze osobistym i wspólnotowym. A jeśli nie jest, dlaczego?
Język i stereotypy
Pierwsze kroki ku Bogu stawiamy w gronie rodziny. Rodzice, dziadkowie i chrzestni najpierw uczą pierwszych modlitw, zaczynając z reguły od „Aniele Boży”. W pewnym momencie prowadzą do świątyni, wskazują na czerwoną lampkę przed Najświętszym Sakramentem i mówią: tu jest Pan Jezus. Wyjście z domu w pewnym momencie staje się rytuałem, któremu towarzyszą słowa: idziemy pomodlić się do Pana Jezusa. I o ile sam rytuał jest czymś dobrym, kształtującym nawyki, z resztą może być i bywa różnie. Dorastając młody człowiek dowiaduje się, że cały wszechświat jest mieszkaniem Boga, by modlić się trzeba zamkniętej izby, a Jezus mówi o kulcie w duchu i prawdzie. Na tym tle rodzą się młodzieńcze, i nie tylko, dylematy, a starsi często nie potrafią się z nimi zmierzyć. Zwłaszcza, gdy stają oko w oko ze stanowczością dzieci, twierdzących, że do Pana Jezusa można modlić się wszędzie, niekoniecznie w kościele.
Na bunt młodych można odpowiedzieć agresją, obojętnością (co ja mogę, przecież są prawie dorośli) lub wspólną z nimi katechezą. Benedykt XVI proponuje tę ostatnią drogę, wskazując na czym polega wyjątkowość Eucharystii w stosunku do każdej innej modlitwy indywidualnej.
Żywe muzeum
Kolejnym progiem do przekroczenia są znaki i język, jakimi posługuje się Kościół, sprawując Eucharystię. Zaczynając od symboliki świątyni chrześcijańskiej, ołtarza, ambony, poprzez szaty, na języku, często odwołującym się do nieużywanych w mowie potocznej słów, kończąc. I tak: dzieci pierwszokomunijne, pytane gdzie jest w kościele stół, wskażą tak zwaną kredencję, czyli stolik z boku ołtarza, na którym stoją naczynia liturgiczne; bierzmowani będą mieli spory problem z pytaniem dlaczego ołtarz jest z kamienia; znaczenie i sens mieszania wody z winem wyjaśnią nieliczni wtajemniczeni; postawa stojąca, klęcząca i siedząca jest zabijającą wszelka indywidualność musztrą; język pełen transcendencji, misteryjności i owoców Paschy dżunglą nie do przebycia… Wreszcie: jeżdżąc po świecie do świątyń nie wchodzi się po to, by oddać chwałę Bogu. Kościoła, podobnie jak muzea, są do zwiedzania. Przewodnik – na przykład – wskaże twórcę rzeźby Zmartwychwstałego, czas jej powstania i charakterystyczne dla danej epoki cechy, ale już nie wyjaśni dlaczego prawa, wzniesiona w geście błogosławieństwa ręka Jezusa, ma sześć palców. Tymczasem one zwiastują tajemnicę wiary.
Ten obcy kulturowo (tak, już niestety obcy) świat może stać się moim, ale to znów wymaga wysiłku ducha i rozumu. Domaga się procesu, u podstaw którego leży głębokie przekonanie, że znak, obraz, symbol, jest trwałą cząstka dialogu Boga z człowiekiem. Zresztą nie tylko dialogu. On działa poprzez znaki.
Antybiotyk i Enter
Na koniec, nie wyczerpując odpowiedzi na pytanie dlaczego Eucharystia nie jest dla wielu z nas źródłem i szczytem życia chrześcijańskiego, przyjrzymy się temu, co nazywamy duchem czasu. Jedną z jego charakterystycznych cech jest pośpiech, a wszystko, co nas zatrzymuje, traktujemy jako zagrożenie. Jeżeli przeziębiliśmy się i mamy gorączkę, sięgamy po lekarstwo i za kilka minut sprawdzamy, czy spadła. Jeżeli nie ma efektu biegniemy następnego dnia do lekarza po antybiotyk. Bo przecież musimy iść do pracy, szkoły, załatwić tysiąc ważnych spraw.
Zdrowie ciała leczymy antybiotykiem. Zdrowie świata najeżdżając kursorem na „podaj dalej” i wciskając Enter. I wydaje się nam, że podobnie jest/powinno być z Eucharystią. Chcemy by działała w nas szybko i skutecznie, w sposób przez nas przewidziany i chciany. Tymczasem wracamy do domu, nawet przyjąwszy Komunię świętą, a sąsiad po staremu denerwuje, pokusa by komuś dołożyć równie mocna jak przed Mszą, żal do teściowej nie ustępuje a z zakamarków duszy rozlega się szyderczy chichot szatana, kpiącego z naszej pobożności.
Tymczasem...
Zajęci sobą, swoimi planami, klęskami, zwycięstwami i grzechami, nie zauważamy, że w Eucharystii chodzi o jedno. O to, że Jezus daje „swoje życie, które zostanie mu zabrane i w ten sposób przemienia swoją okrutną śmierć w wolny akt daru siebie za innych i dla innych. Doznana przemoc przekształca się w ofiarę czynną, wolną i odkupieńczą (…) Fakt, że «przebłaganie» dokonuje się «mocą krwi» Jezusa, oznacza, że to nie ofiary składane przez człowieka uwalniają go od ciężaru win, ale gest miłości Boga, który otwiera się aż do końca, tak dalece, że bierze na siebie «przekleństwo», należne człowiekowi, aby w zamian obdarzyć go «błogosławieństwem», które należy się Bogu" (por. Ga 3, 13-14) (Benedykt XVI).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |