Cisza jest czymś o wiele głębszym niż wszystkie uznane formy medytacji.
Bóg daje nam siebie. Musimy być ostrożni, żeby nie zachowywać się jak żaby i nie nadymać się, aby stać się tak wielkim jak Bóg. Dar Boga nie jest dla nas czymś obcym, a w pewnym sensie, zupełnie się od nas nie różni. Dlatego Bóg, aby dać nam siebie, daje nam nas samych. Daje mi to, że jestem dzieckiem Bożym, wciąż odradzającym się na nowo. Doświadczenie pokazuje, że cisza przywraca nas samym sobie. Niebezpieczeństwem mogłoby być skoncentrowanie się na sobie i pogrążenie się w samozadowoleniu. Żeby być prawdziwie sobą, trzeba zaczerpnąć z głębi źródeł naszego bytu lub – ściślej mówiąc – trzeba stać się źródłem wytryskującym i zasilanym z serca samego Boga. Bóg stwarza nas z miłości i nasza istota, którą otrzymaliśmy od Niego, wypływa z miłości. W tej samej chwili stajemy się sobą i otrzymujemy samego Boga. I tak Bogiem jesteśmy, oczywiście nie na zasadzie panteizmu czy monizmu, ale przez udział w synostwie. Bóg rodzi mnie, zanim o tym wiem czy tego pragnę; daje mi również swego Ducha, który uzdalnia mnie do przyjęcia tego daru, o którym nie potrafię jasno powiedzieć, czy jest Nim, czy mną samym. Jest to po prostu problem bycia sobą, a jeszcze lepiej – stawania się sobą w danej chwili, razem z Synem, który przez całą wieczność, w jednym niezmiennym momencie otrzymuje swą istotę od Ojca.
Dlatego naszym zadaniem jest ustalenie związku, a nie osiągnięcie końca, uznanie przedmiotu czy osiągnięcie celu. Naszym celem, o ile już musimy używać tego słowa, jest raczej wyzwolenie się od jakiegokolwiek konkretnego celu, który by mógł wydawać się uprawnionym sam z siebie. Nie należy liczyć na nic ani nie dążyć do niczego, co nie jest rozwijaniem prawdziwej relacji z Bogiem, w której bezwarunkowo zależymy od Niego, i nie szukać żadnego innego oparcia poza Nim. Dary Boga nie są już dłużej ważne, nie interesuje nas już to, co możemy dostać dla siebie, naprawdę liczy się tylko jedno – autentyczna relacja miłości z Bogiem. To prowadzi do sytuacji „bez powrotu”. Nie szukamy wzbogacenia siebie ani innych, tym bardziej wzbogacenia Boga. Jest to rodzaj wszechogarniającej relacji, w której tracimy wszystkie ograniczone cele, w jakich mamy nieustanną pokusę odnajdywania bezpieczeństwa.
Tak więc nie tylko nasz umysł i nasze działanie, ale cała nasza istota ryzykuje odcięcie się od tego, co daje jej przyjemności w życiu. Chociaż – czy w tych przyjemnościach naprawdę jest coś, co nadal wydaje się interesujące lub godne uwagi w porównaniu z przemożnym luksusem czystej zależności od Boga i bycia tylko i wyłącznie zrodzonym z Ojca?
Błędem jednak byłoby wierzyć, że możemy uzyskać ten stan zależności w najczystszej formie przez oddalenie się od stworzenia. Przeciwnie – jedynie przechodząc przez stworzenie możemy wejść do serca Boga. Ta czysta relacja, o której mówimy, jest w istocie ustaleniem zależności od zmartwychwstałego Chrystusa – człowieka Jezusa, Syna Bożego nie tylko przez narodzenie, ale z mocy Ducha Świętego, który Go wskrzesił z martwych, aby zajął miejsce jako Syn po prawicy Ojca, od którego zależymy. Misterium Paschalne jest najważniejszym momentem, w którym Jego człowieczeństwo, w oddaniu się nam bez reszty, znalazło się w stanie całkowitego ogołocenia, dzięki czemu osiągnął pełną gotowość na przyjęcie Ojca, aby otrzymać Imię ponad wszelkie imię.
Dlatego sercem każdej prawdziwej modlitwy jest obecność Jezusa w Duchu Świętym. To nie musi być w pełni uświadomione, ale rzeczywiste porozumienie między Jego sercem a naszym, między naszym człowieczeństwem, z ziemskim ciałem i krwią, a człowieczeństwem Syna Człowieczego, który przez Zmartwychwstanie przyjął całe stworzenie i panowanie nad wszechświatem. Modlitwa nie jest więc elegancką przechadzką na wyżynach ducha, lecz – jak to zostało powiedziane – powrotem do najgłębszego źródła naszego bytu – ciała, duszy i ducha. Tym źródłem jest Boskość, która przychodzi do nas w Duchu posłanym przez zmartwychwstałego Syna z łona Ojca. Benedictus Deus.
***
Rana miłości. Konferencje kartuskie, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC