Modlitwa – misterium ciszy

Cisza jest czymś o wiele głębszym niż wszystkie uznane formy medytacji.

Sprawować modlitwę. Określenie jest dziwne, bo sugeruje wyko­nywanie jakiejś czynności, osiąganie efektu. Wykonywanie lub two­rzenie. Stajemy wobec starej pokusy zachodniego myślenia kontem­placyjnego, które symbolizuje kuglarz z Notre Dame. Historia jest o tyle poruszająca, bo pokazuje, że Bóg zwraca niewiele uwagi na to, co się robi, bo patrzy na serce, a nie na uczynki. Dlatego trze­ba zauważyć, że biedny kuglarz nie wiedział, że aby dać Panu to, co najlepsze, wystarczy pozwolić swemu sercu pozostawać w spoczy­n­­ku wobec Niego. Musiał dać występ kuglarski. To nie Maryja chcia­ła oglądać jego taniec, to on sam miał potrzebę działania. To by­ło jego sprawowanie modlitwy.

Problem sprawowania modlitwy czy ciszy nie istnieje. Ciszy nie mo­żna „zrobić”. Kiedy człowiek przychodzi przed Pana z umysłem peł­nym obrazów, z silnymi emocjami, a jego myśli są w nieustannym ruchu, wtedy odczuwa potrzebę milczenia i staje wobec pokusy, żeby „stworzyć” ciszę. Tak jakby to był problem ubrania się w ci­szę, zarzucenia na wszystkie szmery zasłony, która by je ukryła i wy­gła­dziła. W takiej sytuacji nie milczymy, ale raczej przykrywamy szu­my lub zamykamy je w sobie, tak że w każdej chwili, przy najmniej­szej okazji, gotowe są wyłonić się. Nie ma potrzeby, żeby tworzyć ciszę lub zaszczepiać ją z zewnątrz. Ona już w nas jest, pozosta­je kwestia, żeby pozwolić jej podnieść się z naszego wnętrza, tak że sa­ma jej obecność wyeliminuje hałas, który nas rozprasza i atakuje. Ci­sza może być nicością, tak jak cisza kamienia, cisza głuchego umy­słu, martwego w wyniku kontaktu z materią i tym, co zewnę­trz­ne. To nie jest prawdziwa cisza. Jedyna cisza, która się liczy, jest obe­c­nością Tego, który jest niematerialny.

Czy modlitwa często nie oznacza powracania stopniowo i po pro­stu do prawdziwej ciszy? Na pewno nie przez robienie czegokolwiek lub nakładanie czegoś w rodzaju jarzma lub ciężaru na siebie, lecz przeciwnie – przez zgodę na to, aby krok po kroku ustawała akty­wność i ustępowała wobec prawdziwej, wewnętrznej ciszy, która zacznie umacniać się i zajmować należne jej miejsce. Jeśli raz usły­szymy taką ciszę, będziemy za nią tęsknić. Musimy jednak uwol­nić się od przekonania, że sami z siebie możemy ją odtworzyć. Ona jest w nas, nawet kiedy jej nie słyszymy. To prawda – są dni, kie­dy niemożliwe jest uchwycić ją, bo młyn umysłu miele i niepodo­bna zatrzymać pracy wyobraźni i zmysłów. Jednak cisza na pewno cze­ka w głębi naszej woli, jako spokojna i łagodna zgoda na hałas i za­kłócenia, które opóźniają nasze wyciszenie umysłu. Normalnie jed­nak powinno to być możliwe dzięki pewnym fizycznym i intelektu­alnym praktykom ascetycznym (oddech, postawa itp.), żeby uspo­koić nieuporządkowane impulsy umysłu, aby w końcu uzyskać nie­co spokoju. Na pewno cisza jest czymś o wiele głębszym niż wszy­stkie uznane formy medytacji: lectio divina, światła od Pana, któ­re pozwalają nam penetrować Jego misterium, refleksje na tema­ty, które zasługują na naszą uwagę. To wszystko jest dobre i po­ma­ga nam zbliżyć się do prawdy i w swoim czasie jest rzeczywiście ko­nieczne.

Cisza jednak jest czymś głębszym i nic nie może jej zastąpić. Są dni, kiedy musimy poddać się ciszy, aby dać naszemu duchowi pokarm, którego potrzebuje. Nie powinniśmy wszakże upajać się winem półprawdy, która wydaje nam się jasna – nasze pragnienie jest głę­bsze i zmierza do prawdy jak najbliższej Prawdzie absolutnej. Tyl­ko cisza, nawet jeśli jest ciemnością, pociąga nas ku pełnemu świa­tłu. Jest tak, że nawet dzieło Boże objawia nam swe bogactwo tyl­ko wtedy, gdy niesie ciszę. Oficjum tylko wtedy osiąga równowagę, kiedy tchnie w głębię naszej duszy ciszę ukrytą w odwiecznym Sło­wie.

Dlatego nie możemy nic robić. Nie mamy nic do dania. Bóg nie oczekuje od nas małych darów. Nie potrzebne Mu są woły ani ko­zły – to, czego chce, to duchowa ofiara naszych serc. Czy oznacza to, że jeśli nie mamy niczego zewnętrznego do ofiarowania, mamy od­dać siebie samych? Nawet nie to. Bóg nie chce, żebyśmy się anga­żowali, wymyślali reguły czy metody na ofiarowanie siebie. Jeśli do­brze się nad tym zastanowić, to co właściwie miałoby to znaczyć? Wyjść poza siebie? Ale to znaczyłoby stracić siebie, odmówić bycia so­bą, wziąć duszę we własne ręce i ofiarować ją Bogu. Jeśli więc nie jest to problem złożenia formalnej ofiary, czy nie powinniśmy zatem otrzy­mać daru z ręki Boga? Także nie to. Nie otrzymujemy daru od Bo­ga ani dużego, ani małego, bo otrzymujemy samego Boga. Co to jed­­nak znaczy z kolei? Czy przychodzi On do nas w majestacie, w królewskiej chwale? W rzeczywistości jesteśmy świadomi, że jeśli mil­czymy, Bóg nie mówi do nas ani nie objawia się nam w żaden spo­sób, a jednak daje nam siebie.

«« | « | 1 | 2 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Marzec 2024
N P W Ś C P S
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6
Pobieranie... Pobieranie...