Pójdę do pogan (Dz 18,1-8; Ps 98; J 14,18; J 16,16-20)
Jeszcze w seminarium byłem pod wielkim wrażeniem książki Davida Wilkersona „Krzyż i sztylet”. Pastora, niosącego Ewangelię młodym z nowojorskich gangów. Zdejmującego na ulicy buty, by oddawszy je rozmówcy, uwiarygodnić Dobrą Nowinę. Kilka lat później szedłem na spacer z grupą młodzieży z małego miasteczka w Wielkopolsce. Zawędrowaliśmy w okolice kawiarni. Wszyscy wiedzieli, że zbiera się w niej miejscowy margines społeczny. Moi rozmówcy, patrząc w okna tego przybytku, z politowaniem kiwali rękami, mówiąc o siedzących za szybą, że dla Kościoła są już straceni. Trochę mnie to zamurowało. Zaangażowani w oazie, scholi parafialnej, służbie liturgicznej, grupie recytatorskiej. Mający wiele fajnych pomysłów. A jednak ograniczeni tylko do tych, którzy w społeczności wierzących odnaleźli jakoś swoje miejsce. Zamknięci na pogubionych, zranionych, nie mających w życiu swojego miejsca. Wiecie – zacząłem z wolna – a ja myślę, że przyjdzie taki czas, kiedy dźwięk dzwonów nie będzie zapraszał do środka świątyni, ale będących w jej wnętrzu wyprowadzał na misje do takich miejsc, jak „Lotos”.
Przed dwoma miesiącami jedna z mam powiedziała mi, że nie zgodzi się, by jej syn chodził do salki przy plebanii, bo tam zbiera się największe dziadostwo. Szanowna pani – odpowiadałem z uśmiechem – dobrze, że zbiera się właśnie tam, a nie gdzie indziej.
Modlitwa porannaPanie, nawróć nas, potrząśnij nami,
ażeby Twoje posłannictwo miłości
stało się ciałem naszego ciała,
krwią naszej krwi,
jedyną racją naszego życia.
Niech nas wyrwie z błogiego spoczynku
dobrego sumienia.
Niech będzie wymagające,
niewygodne, trudne,
bo tylko tak przyniesie nam pokój,
Twój pokój.
(Dom Helder Camara)