IV Niedziela Wielkiego Postu
Kazanie pasyjne 2005
„Czasem sobie myślę, że zamiast chrystianizować cierpienie i prosić, by Bóg przyjął ofiary cierpiących Kosowian, może naturalniej byłoby walnąć pięścią w stół i jaka by nie była sytuacja geopolityczna, zrobić wszystko, by ich nie mordowano. Mówienie, że cierpienie dziecka może wywołać przełom w życiu jego rodziców, to dla mnie horror. Nie wyobrażam sobie Boga, który przez cierpienie dziecka chce zmieniać światopogląd rodziców, to nie mógłby być mój Bóg” - tak kilka lat temu mówiła o cierpieniu młoda lekarka pracująca w klinice onkologii dziecięcej w Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu. Swoją pracę pojmuje ona jako wojnę z cierpieniem. Wypytywana o sens tej wojny dodała: „To donkiszoteria, ale oparta na zdrowych podstawach naukowych”.
Na świecie mnóstwo pieniędzy przeznaczanych jest na walkę z cierpieniem w najróżniejszych jego przejawach. Ale, jak zapewne stwierdzi niejeden realista, znacznie więcej pieniędzy przeznacza się, aby sprawiać ludziom cierpienie.
W drugim tegorocznym kazaniu pasyjnym była mowa o przyjmowaniu cierpienia. Przywołana została sparaliżowana kobieta, która się nie buntuje, nie narzeka, lecz mówi: „Zgodziliśmy się wszyscy, ja, mój mąż, moje dzieci, przyjąć nasze cierpienie”.
Przecież do przyjmowania cierpienia tak wiele razy wzywał Jezus. Przecież powiedział „Kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje!”. Przecież On sam przyjął cierpienie. Zgodził się cierpieć dla zbawienia świata, dla naszego zbawienia.
Papież, na którego cierpienie z taką bezradnością patrzymy, kilka lat temu powiedział do młodych ludzi: „Krzyż jest pierwszą literą Bożego alfabetu”. Krzyż, symbol cierpienia.
„Krzyż jest wpisany w życie człowieka. Kto próbuje usunąć go ze swojego życia, nie zna prawdy ludzkiej kondycji. Tak jest! Jesteśmy stworzeni do życia, ale nie możemy usunąć z naszej indywidualnej historii cierpienia i trudnych doświadczeń. Czyż i wy, młodzi przyjaciele, nie doświadczacie na co dzień rzeczywistości Krzyża? Gdy brak jest harmonii w rodzinie, gdy piętrzą się trudności w nauce, gdy uczucia pozostają nie odwzajemnione, gdy znalezienie pracy wydaje się prawie niemożliwe, gdy problemy ekonomiczne każą zrezygnować z założenia rodziny, gdy trzeba walczyć z chorobą czy samotnością i kiedy grozi wam pogrążenie w próżni wartości — czyż właśnie wtedy Krzyż nie staje się dla was wyzwaniem” (Jan Paweł II).
Krzyż staje się wyzwaniem... Dziwne sformułowanie. Co to znaczy?
Wyzwanie kojarzy się przecież z walką. Niegdyś ludzie wyzywali jeden drugiego na pojedynek.
Jak to w końcu jest. Czy mamy prawo walczyć z bólem, cierpieniem, starać się je zmniejszać, starać się im zapobiegać, starać się je przezwyciężać, czy też powinniśmy zrezygnować, bezradnie rozłożyć ręce i poddać się bezwolnie każdemu cierpieniu, jakie spotykamy na swej drodze? Czy mamy prawo prosić Boga o uchronienie przed cierpieniem, o to, aby - jeśli już go doświadczamy - było mniejsze, o to, aby inni nie cierpieli? Czy powinniśmy się modlić o zdrowie dla Ojca Świętego, skoro on przecież wyraźnie pokazuje, że przyjmuje cierpienie?
Nie ma nic gorszego, niż pełne rezygnacji poddanie się cierpieniu. Taka postawa nie ma nic wspólnego z jego przyjęciem. Wtedy nie można mówić o akceptacji, o zgodzie na obecność bólu i cierpienia w moim życiu, ale trzeba mówić o katastrofie, o klęsce, o przegranej człowieka, przegranej dobra, przegranej miłości. Bóg nie chce takiego podejścia człowieka do cierpienia. Gdyby Bóg chciał, aby człowiek traktował cierpienie jako Jego dopust, jako coś, co trzeba bez protestu brać na siebie w każdej ilości, to przecież Jezus nie uzdrowiłby tylu ludzi! Gdyby było tak, że każdy ma obowiązek zmieścić w swoim życiu określoną ilość bólu, to inaczej wyglądałaby modlitwa Chrystusa w Ogrójcu. Jezus powiedziałby po prostu „Niech będzie co ma być”. A tymczasem w Ewangelii czytamy że modlił się: „Ojcze, jeśli możliwe, oddal ode mnie ten kielich, ale nie moja, ale twoja wola niech się stanie”.
Chrystus nie szukał cierpienia dla cierpienia. Wiele razy czytamy w Nowym Testamencie, że się ukrywał, że nie szedł w jakieś miejsce, bo tam czyhali na Niego źli ludzie. Jezus nie jest cierpiętnikiem.
Tydzień temu była mowa o sprawianiu innym bólu. Jeśli właściwą postawą człowieka wobec każdego cierpienia byłoby pełne rezygnacji uleganie mu, jeśli na tym miałaby polegać zasługa przed Bogiem, najgorsi dranie byliby w cenie, bo ich działalność przyczynia się do wzrostu ilości cierpienia na świecie. Jezus nie zgadzał się na bezsensowne sprawianie innymi cierpienia. Nie pozwolił także, aby Jemu człowiek sprawiał bezsensowne cierpienie, które odziera człowieka z godności. Wielu ludzi wierzących całkowicie nie rozumie sceny z pałacu arcykapłana, gdy Chrystus spoliczkowany przez jednego ze sług wcale nie nadstawił drugiego policzka, lecz zaprotestował: „Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?”.
Wymowa tego wydarzenia jest niezwykle ważna. Ono pokazuje nie tylko, że człowiek nie ma prawa sprawiać cierpienia drugiemu człowiekowi, ale także, że nikt nie musi się bez protestu, bez skargi, zgadzać na cierpienie zadawane mu przez drugiego człowieka.
W środkach przekazu pojawia się ostatnio dość często zarzut sformułowany przez ludzi nie znających Ewangelii i Kościoła, że księża namawiają na przykład ofiary przemocy w rodzinie do przyjmowania jej w cichości ducha, bez protestów, jako krzyż, który się należy. W pewnej gazecie powtórzono tę opinię w wywiadzie z jednym z księży-społeczników. Co odpowiedział? „Jak przychodzi bandzior, który kobietę oblał benzyną i podpalił na oczach dzieci, to będę go traktował wyłącznie jak bandziora. Jak ojciec rzuca dziećmi o ścianę, a kobietę gwałci w niewyobrażalny sposób, to ja mam kazać jej do niego wrócić? Przecież to byłby absurd! Kobiety muszą bronić swojej godności, ciała i duszy. Trzeba im w tym pomagać. Dlatego zorganizowaliśmy kurs samoobrony dla pań, poprowadzi go policjant, ja sam się do niego przyłączę”.
Nigdy nie wolno pozwalać na to, aby cierpienie odbierało człowiekowi godność. Dotyczy to także ludzi chorych. Nie wolno nikomu, także pracownikom służby zdrowia, zapominać, że człowiek cierpiący jest tak samo jak wszyscy, stworzony na obraz i podobieństwo Boga samego i przez ból nie traci ani odrobiny swej godności. Człowiek cierpiący nie staje się przedmiotem. Jest nadal kimś, jest osobą, choćby nie wiem jak bardzo cierpiał.
Tym bardziej nie wolno odbierać nikomu godności zadając mu w jakiejkolwiek formie ból. Nikt nie jest uprawniony, aby stawać się dla innych źródłem i przyczyną cierpienia. Ktokolwiek przypisuje sobie to prawo, popełnia grzech. Stawia się nie tylko na równi z Bogiem, ale próbuje stawiać się ponad Nim. Bóg nigdy nie jest przecież sprawcą cierpienia.
Jezus mówi: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je”.
„Jezus nas nie zwodzi. Prawda Jego słów, które wydają się twarde, ale napełniają serce pokojem, wyjawia nam sekret prawdziwego życia. Chrystus, przyjmując ludzką kondycję i przeznaczenie, zwyciężył grzech i śmierć, a przez swoje zmartwychwstanie przekształcił Krzyż z drzewa śmierci w drzewo życia. On jest Bogiem z nami, który przyszedł, aby dzielić całe nasze życie. Nie pozostawia nas samych na Krzyżu. Jezus jest Miłością wierną, która nie opuszcza nikogo i potrafi przemienić noc w świt nadziei. Jeżeli Krzyż zostaje przyjęty, przynosi zbawienie i pokój, jak to ukazują liczne piękne świadectwa młodych chrześcijan. Bez Boga Krzyż nas przygniata; z Bogiem daje nam odkupienie i zbawienie” (Jan Paweł II).
Krzyż cierpienia może i powinien być przez człowieka przyjęty. Ale nigdy wbrew jego woli.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |