ZakończenieJest wieczór. Wracam do domu. Krzyż wiszący na szyi nie ma w sobie nawet części tej wagi, która tak doskwierała mi podczas drogi na szczyt. Nawet nie chcę myśleć o tym, jak ciężki wobec tego musiał być Jego krzyż. Suma wszystkich krzyży tłumu.
Nie oszukuję się jednak, że to już koniec. Że już po wszystkim. Niedługo, może już za chwilę, znów odwiedzę Plac i Miasto, krzycząc „ukrzyżuj!” z zaciśniętymi w pięści, mokrymi od wody dłońmi. Znów wyruszę drogę, trzymając nad sobą wielkie, drewniane belki. Znów upadnę.
To jest możliwe. Wszystkim może się to zdarzyć. Tak długo jednak jak będę zdawał sobie z tego sprawę, tak długo będę starał się podnieść. Tyle razy ile to będzie niezbędne.
Dopóki drewniane narzędzie męki nie stanie się malutkim, świętym wisiorkiem ze srebra a ja nie zostanę na szczycie. Już na stałe.
Wielki Post 2007